10 grudnia 2021

Ty masz jeszcze rodzinę? („Jestem lekarzem, jestem człowiekiem”)

Małgorzata Solecka

Masz jeszcze rodzinę? – słyszy półżartobliwe pytanie zmiennika lekarz występujący w filmie Łukasza Palkowskiego nakręconym dla Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. W grudniu 2021 r. to pytanie do lekarzy i lekarek będzie, można przypuszczać, wracać po wielekroć. Białe święta w tym roku, jak przyznają sami medycy, będą czasem szczególnej próby dla nich samych i dla ich bliskich.

Grający lekarza, zapewne specjalistę, Tomasz Kot (kultowa rola w filmie Palkowskiego „Bogowie”, w którym zagrał samego Zbigniewa Religę, pozostawiła oczywisty ślad i skojarzenia, w filmie występują też inni aktorzy z „Bogów”) na pytanie, czy masz rodzinę, nie odpowiada, ale już fakt, że padło, sugeruje, że tak.

W czasie pandemii COVID-19 lekarze pracują ponad siły – o tym również opowiada krótki film Palkowskiego. Mierzą się z tłumem pacjentów, nie zawsze odpowiedzialnie traktujących swój stan zdrowia czy środki bezpieczeństwa (maseczki!). Potykają się o niedziałający sprzęt i gigantyczną biurokrację, która każe przedkładać wystawianie skierowań nad zajmowanie się pilnymi przypadkami. Kto płaci, ten wymaga. Przyniesiona z domu, może zrobiona przez najbliższą osobę kanapka nie ma szans w starciu z brakiem czasu. Jeden kubek kawy, drugi, trzeci… To tylko film, bo przecież lekarze „nic nie robią”, „pilnują statystów w szpitalach covidowych”, „biorą udział w szopce” – czy co tam jeszcze można wyczytać w mediach społecznościowych, niekoniecznie prowadzonych przez antyszczepionkowców.

B., doświadczony specjalista z dużego szpitala, zamienionego w praktyce na covidowy: – Rok temu przeżyliśmy piekło. Połowa zespołu z dodatnim testem, druga – na kwarantannie. Strach przed zakażeniem. Gdy się okazało, że też jestem chory, w sumie odetchnąłem. Bezobjawowo przeszło, wróciłem do pracy. W tamtej fali nikogo nie musieliśmy żegnać. Zaszczepili się praktycznie wszyscy i na wiosnę czuliśmy się silniejsi, nie było zakażeń, nie było kwarantanny. Byliśmy bezpieczni. W tym roku w październiku – znów zakażenia w zespole. Wrócił strach, mimo trzeciej dawki. Ludzie są wykończeni fizycznie i psychicznie. Co mam powiedzieć, gdy na dyżurze mojej rezydentce w ciągu trzech godzin odchodzi dwóch pacjentów? Przed pandemią na naszym OIT ludzie umierali sporadycznie. Zdarzały się tygodnie, gdy nie odchodził nikt.

M. uprzedził najbliższych, że tegoroczne święta mogą być inne, a w zasadzie takie same. W jego szpitalu jeszcze miesiąc temu oddział covidowy zaplanowano na niespełna trzydzieści łóżek, rozrósł się już do niemal stu. – Nie będzie świątecznego grafiku, na covidowym będzie pełna obsada, a do połowy grudnia może i cały szpital stanie się covidowy – przewiduje. To oznacza, że może uda się wykroić jeden dzień wolnego, jak rok temu. Żona M. jest lekarką, pracuje tylko w prywatnych klinikach. Rozumie, że ten jeden dzień M. będzie chciał przespać. Czeka na grafik. Jeśli wolna będzie Wigilia, spędzą ją z dziećmi. Potem zapakuje maluchy do samochodu i pojedzie do rodziców. Jeśli jakiś inny dzień, coś wymyśli. Ona, bo M. nie ma siły nawet myśleć o świętach.

W. jeszcze się nie rozwiodła, choć z G. praktycznie są w separacji. Jeszcze przed pandemią mąż (nie jest lekarzem, co znacząco komplikuje sprawę) z trudem akceptował nagle pojawiające się dyżury. – Z zaplanowanych czterech, góra pięciu miesięcznie robiło się niekiedy dwanaście. Częściej osiem, dziewięć, ale wystarczy, by druga połówka miała wrażenie wiecznego rozmijania się – przyznaje. COVID-19 tylko pogorszył sytuację, bo mąż zażądał, żeby odeszła ze szpitala, gdyż stanowi zagrożenie – dla niego, dla jego wiekowych już rodziców, mieszkających z nimi w tym samym domu. Odmówiła i się wyprowadziła. Tyle dobrego, że nie zdążyły się pojawić dzieci. – Nie było kiedy – mówi rozbrajająco. Separacja nie jest formalna, więc może jeszcze nie wszystko stracone, ale W. teraz o tym nie myśli. W pracy nie ma czasu, po pracy – bo są takie dni i noce, kiedy nie pracuje, też. – Kładę się do łóżka i wpadam w czarną dziurę. Mam wrażenie, że zasypiam zanim zdążę pomyśleć: „pomyślę o tym jutro”.

S. wyprowadził się z domu, kiedy spostrzegł, że zaczyna robić awantury. O nic. Również dzieciom. Chodzi na terapię, ale równolegle pracuje na SOR. Psychoterapeuta twierdzi, że to nie pomaga w leczeniu. S. myśli więc nad zmianą. Na razie – psychoterapeuty.

Wspólny mianownik rozmów z lekarzami o tym, jak funkcjonują już od kilkunastu miesięcy – wypalenie. Nie – zmęczenie, nie – frustracja, nie – desperacja, ale właśnie wypalenie. Różnie zresztą rozumiane. Brak radości z wykonywanej pracy – tak, o tym mówią w zasadzie wszyscy. Niechęć do rozpoczynania kolejnego dnia czy tygodnia pracy – też, choć wielu rozmówców zastrzega, że tak naprawdę kochają to, co robią, cieszą się, że mogą uratować komuś życie. Problem w tym, że tej radości ani nie widać, ani nie słychać. Powód? Za dużo bodźców, za dużo sytuacji granicznych w krótkim horyzoncie czasowym. Czwarta już fala pandemii – lekarze jednym głosem podkreślają, że sprowokowana z jednej strony brakiem odpowiedzialności i niefrasobliwością znacznej części, by nie rzec, większości społeczeństwa, z drugiej – podyktowaną politycznymi względami strategią rządu – to o jedną, tak wysoką, za dużo.

Do tego dochodzi poczucie upokorzenia. Przede wszystkim z powodu traktowania lekarzy przez rząd. I wcale nie chodzi o pieniądze, o 19 zł brutto podwyżki dla specjalistów, bo każdy pracuje na kontrakcie i minimalne wynagrodzenia ich nie dotyczą. Zgodnie mówią, że pieniądze są na ostatnim miejscu na długiej liście problemów i zarzutów wobec rządzących. Spośród moich rozmówców nikt też nie należy do związku zawodowego, nikt nie udziela się w samorządzie lekarskim. Dwoje pojawiało się na manifestacjach w Warszawie, ale to wszystko. – A i tak, gdy słuchałam, co i przede wszystkim jak obecny minister mówi o lekarzach i lekarzom, byłam gotowa wsiąść w samochód i zainstalować się w namiocie, niekoniecznie białym, w Alejach Ujazdowskich – twierdzi W., ale zaraz dodaje, że oczywiście żartuje. Nie ma czasu na protest. Natomiast, gdy „to wszystko już się skończy” („bo przecież się kiedyś musi skończyć”), przemyśli jeszcze raz propozycję pracy w Szwecji. Nie chciała wyjeżdżać, bo nie chciał mąż. Dlatego najpierw sprawdzi, czy małżeństwo jest jeszcze aktualne albo przynajmniej – do uratowania. Potem pomyśli, czego chce, i może jednak ta Szwecja.

Bo tam lekarz nie musi się tłumaczyć przed urzędnikiem, dlaczego odmówił pacjentowi udzielenia porady z powodu niezastosowania się do wymogu zasłonięcia nosa i ust maseczką. A w Polsce – musi. Bo zasada no-fault nie jest tylko mirażem, ale rzeczywistością. Bo lekarze nie pracują na akord, tylko po prostu pracują. Bo, choć na świecie nie ma idealnych systemów ochrony zdrowia, lepiej pracować w takim, któremu do ideału jest znacząco bliżej niż polskiemu. – Bo nikt mi nie da przeżyć życia raz jeszcze. Bo jestem człowiekiem – mówi W.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum