18 lutego 2021

Dać pacjentowi czas, czyli leczenie osoczem ozdrowieńców

– Podawanie osocza ozdrowieńców nie jest czymś nowym. Jeśli brakuje innych narzędzi, nie leczymy choroby, tylko dajemy pacjentowi trochę więcej czasu, żeby sam z niej wyszedł. Dlatego tę metodę terapii stosuje się u pacjentów z COVID-19 właściwie na całym świecie – przekonuje w rozmowie z Michałem Niepytalskim prof. dr hab. n. med. Grażyna Rydzewska, gastroenterolog ze Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, która w marcu ubiegłego roku z konieczności przestawiła się na leczenie pacjentów zakażonych koronawirusem.

Nie wszystkie placówki podają pacjentom z COVID-19 osocze ozdrowieńców. Badania naukowe nie przesądzają o skuteczności tej metody. Na co wskazują pani osobiste doświadczenia?

Brakuje dowodów, bo dotychczasowe prace były przeprowadzane na grupach, do których można mieć zastrzeżenia. Ostatnie badania argentyńskie to jedyne do tej pory randomizowane, ale i w nich 30 proc. pacjentów nie miało żadnych dodatkowych obciążeń. Jeśli zatem podaje się osocze osobom, które z bardzo dużym prawdopodobieństwem i tak wyleczą się z COVID-19, jak mamy zmierzyć efekty terapii? Dlatego nasz wniosek jest następujący: tę metodę stosujmy w grupach z dużym ryzykiem śmierci w wyniku zakażenia koronawirusem. I na jak najwcześniejszym etapie leczenia, właściwie zanim organizm zacznie wytwarzać własne przeciwciała.

My także przeprowadziliśmy badania – na grupie podobnej do argentyńskiej. Wyniki czekają na publikację w recenzowanym czasopiśmie naukowym. Pokazują mniej więcej trzykrotnie niższą śmiertelność wśród osób, którym podawaliśmy osocze ozdrowieńców. Ale dotyczy to pacjentów z bardzo dużym ryzykiem śmierci, w naszym badaniu osób bez obciążeń było 2 proc., a nie 30. Natomiast 17 proc. stanowili pacjenci onkologiczni. Naszym zdaniem im osocze pomaga. To immunizacja bierna, której sami nie są w stanie wywołać właśnie z powodu różnych ciężkich chorób.

Niestety, jeśli badania przeprowadza się szybko, a tak jest w przypadku opracowań dotyczących koronawirusa, bo wiedzy potrzebujemy „na wczoraj”, to obejmują stosunkowo małe grupy. Przeprowadzenie ich na większych próbach nie jest w praktyce możliwe. W efekcie wnioski są różne i niejednoznaczne, tym bardziej że właściwie nie ma żadnego solidnego parametru (oprócz śmiertelności), który pozwalałby określić, czy osocze statystycznie pomaga.

Z jednej strony mamy badania i statystyki, z drugiej pojedynczych pacjentów. Czy bywa, że na pierwszy rzut oka widać skuteczność osocza?

To zależy od pacjenta. W niektórych przypadkach po wczesnym podaniu rzeczywiście widać było, że metoda daje drugi oddech. Warto podkreślić, że podawaliśmy osocze pacjentom ciężko chorym, z którymi nieraz kontakt słowno-logiczny był zaburzony, niezależnie od COVID-19. Trudno więc było od nich oczekiwać, by powiedzieli nam, że czują się lepiej. Ale pozytywne działanie terapii obserwowaliśmy dzięki parametrom określającym przebieg stanu zapalnego. Otwartą kwestią pozostaje, jak długo to pozytywne działanie się utrzymuje. Niemniej jednak po naszych już prawie rocznych doświadczeniach jestem absolutnie przekonana, że dla określonych grup pacjentów podawanie osocza stanowi skuteczną metodę leczenia. Szczególnie że nie mieliśmy żadnych działań niepożądanych. To naprawdę bezpieczna terapia. 200 ml osocza to ilość, jaką przetaczamy regularnie w niezliczonej liczbie innych przypadków, a procedura różni się jedynie tym, że akurat to osocze zawiera przeciwciała przeciwko konkretnemu wirusowi – SARS-Cov-2. Ta metoda nie ma jak zaszkodzić! Odczyny poprzetoczeniowe są niezwykle rzadkie i raczej dotyczą innych składników krwi. Immunizacja bierna jest zresztą znana od wielu, wielu lat.

Środowisko naukowe zwraca uwagę, że ilość przeciwciał w osoczu ozdrowieńców jest bardzo zróżnicowana, a w skrajnych przypadkach może ich nie być wcale.

W ubiegłym roku realizowaliśmy projekt finansowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju polegający na badaniu ilości przeciwciał w osoczu ozdrowieńców. W osoczu naszych około 60 dawców, często wielokrotnych, poziom tych przeciwciał był wysoki. Ponieważ grant się wyczerpał, nie kontynuujemy badań, podkreślę jednak, że nie zdarzyło się, by tych przeciwciał nie było wcale. Oczywiście, może się taki przypadek przytrafić, ale dotyczy to nawet szczepień. Przecież ocenia się, że po zastosowaniu szczepionki Pfizera przeciwciała wytworzy 95 proc. zaszczepionych. Na dodatek nie będziemy wiedzieli, kto ich nie wytworzył, bo nie będzie badań osób zaszczepionych, koszt byłby zbyt duży. To dotyczy także innych chorób. Szczepionka przeciwko grypie daje odporność 70 proc. zaszczepionych.

Najważniejsze jest potwierdzenie, że ktoś rzeczywiście jest ozdrowieńcem. Mieliśmy wielu chętnych, którzy na podstawie objawów byli przekonani, że chorowali na COVID-19, ale nie zrobili testów. Na samym początku, kiedy osocza bardzo brakowało, wykonywaliśmy takim potencjalnym dawcom testy na obecność przeciwciał. I, jak się można było spodziewać, żaden ich nie miał. Wszyscy, którzy się zgłaszali po przebyciu choroby i po pozytywnych testach, mieli przeciwciała. Ważne jest też, jakich szukamy ozdrowieńców. Muszą spełniać warunki takie jak honorowi dawcy krwi – m.in. nie mogą mieć chorób współtowarzyszących i ukończonego 65. roku życia. To są generalnie dość zdrowi ludzie, często młodzi. Szansa, że ktoś taki nie wytworzy przeciwciał po przejściu jakieś choroby, jest niezwykle niska.

Rzeczywiście do końca nie wiemy, czy przeciwciał jest dużo, czy mało, na tym polega słabość tej metody. Dlatego tak ważne są prace firm farmaceutycznych, chociażby lubelskiego Biomedu, nad immunoglobuliną z potrzebnymi przeciwciałami. To będzie lek zawierający ich konkretną dawkę, a jego stosowanie nie będzie wymagało ustalenia zgodności grup krwi, co stanowi ograniczenie w przypadku podawania osocza. Nie wiemy jednak, kiedy badania farmaceutów się zakończą. Mam nadzieję, że wcześniej skończy się pandemia. Oczywiście, lek nadal będzie potrzebny, bo przecież mimo istnienia szczepionki choroba całkiem nie zniknie.

Czy zapasy osocza są obecnie wystarczające dla wszystkich potrzebujących w pani szpitalu?

Na początku pandemii zdarzało się, że brakowało np. konkretnej grupy krwi, zwłaszcza w szczycie jesiennej fali zachorowań. Pomagały akcje i apele medialne, po których rzeczywiście zwiększała się liczba dawców. Dlatego teraz jest już dobre zaopatrzenie.

Wystarczy na ewentualną trzecią falę?

Trudno mi mówić o szerszej skali niż mój szpital. Na jego terenie znajduje się stacja krwiodawstwa, więc zapas mamy blisko. Poza tym jestem optymistką. Mam nadzieję, że trzeciej fali nie będzie.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum