3 października 2018

Boks i bigos po treningu

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Z ulicą Foksal zaprzyjaźniłem się bardzo wcześnie, bo jeszcze w okresie, gdy uczęszczałem do gimnazjum, a to z racji uprawiania boksu. Początkowo uczyłem się boksu w Aninie, w Klubie Budowlanych, u pana Targowskiego. Szło mi zupełnie nieźle, nic też dziwnego, że w pewnym momencie trener powiedział: – Artur, ja już więcej niczego cię nauczyć nie mogę, gdyż tutaj nie ma sparingpartnerów, a przecież na ulicy nie będziesz się sprawdzał.

Powiedzieć trzeba, że pan Targowski niejednokrotnie mnie przestrzegał przed tzw. bitwami pod knajpą. Argumentował krótko: – Ty, Artur, jesteś dobry, ale pamiętaj, że dopóty jesteś dobry, dopóki walczysz na ringu. Poza ringiem jest inny świat. Tam zmuszony będziesz walczyć z kilkoma naraz i to na dodatek uzbrojonymi w sztachety, kłonice czy koziki. W takiej sytuacji najlepszy bokser nie ma żadnych szans!

Zaopatrzony w list polecający udałem się do klubu Kolejarz przy ul. Foksal 19
w gmachu Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, gdzie działała zasłużona dla Warszawy Polonia, w której sekcję pięściarską prowadził kolega z bokserskiej ławy pana Targowskiego.

W Polonii długo nie trenowałem, chociaż doszedłem do półfinałów na Pierwszym Kroku Bokserskim, liczącej się gali sportowej dla młodych talentów, którą corocznie urządzano w sali Wedla na Pradze. Boksowałem w wadze lekkiej i byłem absolutnym pewniakiem do tytułu. Pech chciał, że w roku 1953 odbywały się słynne Mistrzostwa Europy w Boksie, na których drużyna Papy Stamma zdobyła pięć medali i mój trener, pan Mizerski, był zajęty reprezentacją. W sali Wedla sekundował mi z konieczności jakiś popapraniec, który nic nie potrafił powiedzieć w przerwach walki, a zawodnik bez doświadczonego sekundanta jest kompletnie „ślepy”, gdyż widzi przed sobą tylko jakąś bijącą go maszynę. Prawdą jest i to, że przegrałem z kadetem z Legii, jak sądzę dlatego, że on w wojsku prawdopodobnie zajmował się tylko trenowaniem, ja zaś głównie balowałem!

Gdy trener Mizerski dowiedział się, że klub stracił medal, na który liczył, powiedział mi na pocieszenie: – Znając twoją smykałkę do boksu, wiem, że dołożyłbyś mu z jedną ręką przywiązaną na plecach, tylko, niestety, mnie tam zabrakło!

Treningi bokserskie przy Foksal wspominam z rozrzewnieniem, gdyż w te dni wracałem do domu nieprawdopodobnie najedzony, a przecież od czasu kłopotów ojca, co miało miejsce jeszcze w gimnazjum, cały czas właściwie chodziłem nieco głodnawy.

Rzecz w tym, że naprzeciwko Polonii znajdowała się Kameralna Teatralna,
w której barze pracowała nobliwa pani, bardzo życzliwa takim biedaczkom jak ja. Kiedy pani dowiedziała się, że boksuję naprzeciwko i że jestem studentem, otoczyła mnie matczyną sympatią, gdyż jej syn studiował na Politechnice Warszawskiej.

Porcja bigosu w barze Kameralnej kosztowała 3 zł 60 gr. W mojej porcji bigosu, oprócz zdziebka kapusty, znajdowało się mnóstwo kawałków szynki, schabu, polędwicy itp.

Co znaczy serce matki! <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum