16 kwietnia 2011

Ulica Wiejska 19

Parę dni temu przechodziłem ulicą Wiejską w kierunku ulicy Pięknej i po prawej stronie, pod numerem 19, zobaczyłem pięknie odrestaurowaną kamienicę.
Widok tego domu wygrzebał z mojej pamięci historię sprzed 60-ciu lat. Wtedy właśnie, po maturze i niedostaniu się na medycynę, rozpocząłem w wieku 17 lat pracę jako technik rtg.
W budynku tym, ocalałym po wojnie, mieściła się Centralna Poradnia Przeciwgruźlicza. Poradnia zajmowała 3 piętra w oficynie budynku. Wewnątrz była drewniana klatka schodowa. Na trzecim piętrze zainstalowany był małoobrazkowy aparat rentgenowski do masowych prześwietleń, jakie wtedy wykonywano warszawiakom. W tych wczesnopowojennych latach gruźlica panowała niepodzielnie. Wspomniany aparat obsługiwałem osobiście. Małoobrazkowe zdjęcia klatki piersiowej opisywał dr Rogalski, zasłużony lekarz warszawski. Raz w tygodniu odbywały się konsultacje, na które przychodzili: prof. Witold Zawadowski i prof. Maria Zapaśnik-Kobierska – kobieta o niezwykłej urodzie. Pacjentów do prześwietleń, które mieli wykonywać profesorowie, wprowadzałem do gabinetu osobiście. Byłem bardzo przejęty swoją rolą. W konsultacjach brał udział także dyrektor Centralnej Poradni dr Józef Gackowski, znany warszawski ftyzjatra i doskonały organizator. Za dział administracyjny odpowiadał dyrektor Arkadiusz Wawrzanowski, a nad wszystkim „sprawował pieczę” zdeklarowany ubek, niejaki towarzysz Lenarczyk. Decydował on o większości spraw, w tym również lekarskich. Takie to były wtedy czasy.
Dzisiaj dom ten wygląda luksusowo, piękna elewacja, marmurowe schody i oczywiście nie ma żadnego śladu po tak zasłużonej dla warszawiaków Centralnej Poradni Przeciwgruźliczej. Teraz jest tam siedziba wydawnictwa.
Doszedłem do ulicy Pięknej. Kilkadziesiąt lat temu, pomiędzy placem Zawiszy a basenem Legii na ulicy Łazienkowskiej, kursowały po niej radzieckie dwupałąkowe trolejbusy linii nr 53. Trolejbusy te były nieco „rozrywkowe”, bowiem często, gdy się do nich wsiadało, „łapał prąd”, zwłaszcza, kiedy jezdnia była mokra. Aby uniknąć tego doznania należało wskakiwać na stopień obiema nogami na raz. Przechodzący przez ciało prąd zawsze wprowadzał pasażera w podniecający nastrój.
Wśród pasażerów zatłoczonego trolejbusu znalazł się kiedyś nieszkodliwy pijaczek, który głośno i na okrągło pow-tarzał: – Nasz rząd jest do dupy. Stojący obok milicjant w cywilu złapał za ramię wesołego pijaczka nakazując:
– Obywatel pozwoli ze mną.
– Panie władzo, ja mówię o rządzie londyńskim…
– Dobra, dobra
– rzekł ubek – ja dobrze wiem, który rząd jest do dupy.
Drugi krążący po Warszawie kawał dotyczył przedstawicieli armii wyzwolicielki. „Prośbę”: dawaj czasy słyszało się często.
Jeden z sowietów wpada do wiejskiej chałupy i krzyczydo chłopa: dawaj czasy. Przerażony chłop zdejmuje z komody budzik i daje żołnierzowi. Ten przymocowuje sobie budzik do przedramienia i wychodzi. Po pewnym czasie zegar zaczyna dzwonić. Żołnierz pomyślał sobie:
– ot, durny polak zamiast zegarka dał mi telefon.
Za opowiadanie takich kawałów dostawało się „dychę” bez odwołania. Dzisiaj to już historia.
A teraz nieco smutniejsza sprawa. Moja córka w czasie trwania choroby udała się do swojego lekarza pierwszego kontaktu z prośbą o przedłużenia zwolnienia. Pani doktor przepisała odpowiednie leki…, a po zwolnienie nakazała przyjść po południu do swojego prywatnego gabinetu. Córka zmieniła lekarza.
Obecnie najlepszym kawałem jest nasza reforma zdrowia. Tylko śmiech jest trochę smutny.

Jerzy Borowicz

Archiwum