30 stycznia 2020

Sztuczki budżetowe

Paweł Walewski

Chorzy w Polsce nie zastrajkują, bo nie mają na to siły ani ochoty. Dlatego jedyną grupą, która może polityków rozliczyć z niezrealizowanych obietnic, są młodzi lekarze. Oni przynajmniej wyrośli ze słuchania bajek.

Nadzieja umiera podobno ostatnia. A podczas rozpoczynającej się kampanii wyborczej (w ciągu kilkunastu miesięcy), którą tym razem zwieńczą wybory prezydenckie, znowu trzeba będzie mieć jej pod dostatkiem. Wszyscy kandydaci wpiszą do swoich programów troskę o zdrowie i ogłoszą manifesty, obiecując rychłą poprawę sytuacji chorych, a miliony ludzi uwierzą, że gdy oddadzą na nich swój głos, zobowiązania te punkt po punkcie zostaną zrealizowane.

Być może brakuje mi politycznej poprawności, ale dawno straciłem zaufanie do przedwyborczych ślubowań. Debaty przykuwające uwagę komentatorów traktuję jak telewizyjne show bez związku z rzeczywistością i nie rozumiem, jak można wierzyć w powtarzane tam zaklęcia. Bo w coś wierzyć trzeba? 6 proc., 7 proc., a może ktoś powie, że przeznaczy na ochronę zdrowia 9 proc. PKB? Co warte są te cyfry, jeśli służą jedynie licytacji w wyścigu po władzę? Wynika z tego tylko tyle, że można wykreować udawaną troskę o dobro chorych. Rząd uważa dziś za powód do dumy, że wspaniałomyślnie zgodził się podnieść nakłady na zdrowie i, chcąc nas uśpić, kolejny rok z rzędu wmawia, iż cel ten uda się osiągnąć do 2024 r. po zadekretowaniu w ustawie. Ale ani słowa o tym, jak kreatywność księgowa pozwala po drodze na oszustwa i sztuczki.

Trochę w tym naszej winy. Bo jeśli społeczeństwo po raz kolejny obdarza zaufaniem partię, której prominentni działacze kilkakrotnie zostali przyłapani na ewidentnych kłamstwach, czyż nie jest to zachęta dla kolejnych kandydatów startujących w wyborach do rzucania słów na wiatr? W kraju, w którym nie trzeba bać się odpowiedzialności za słowa, nawet poza kampanią wyborczą, obywateli łatwo wodzić za nos. Premier wiele razy minął się z prawdą, ale przecież nie tylko on. W czasach fake newsów plecenie trzy po trzy stało się normą, a dla osiągnięcia politycznych celów – nawet gdy mowa o tak poważnej sprawie jak bezpieczeństwo zdrowotne pacjentów – nie trzeba w ogóle liczyć się z faktami.

 To smutne, zwłaszcza w kontekście ochrony zdrowia, bo akurat medycyna nie znosi wmawiania ludziom bredni. A jeśli ktoś próbuje to robić, nazywany jest najłagodniej znachorem i od pewnego czasu musi liczyć się z ostrą krytyką izb lekarskich. Dlaczego rezydenci oszukani przez ministrów w kwestii podwyżek dość szybko zaczęli się orientować, że obietnice o wzroście nakładów do 2024 r. są wyssane z palca? Bo jeśli nawet nie poruszają się swobodnie w zawiłościach polityki pieniężnej państwa (na czym niestety bazuje obecna władza wmawiająca wyborcom, że 500+ i inne finansowe prezenty biorą się z nieba, a nie z ich własnych kieszeni), mają dobry nawyk, wyniesiony zapewne jeszcze ze studiów, sprawdzania zasłyszanych informacji, konfrontowania ich z faktami i jako pierwsi gotowi są rozliczyć z obietnic. Inna sprawa, że z tych rozliczeń dotąd niewiele wynikało, ale przynajmniej urzędnicy Ministerstwa Zdrowia trochę bardziej muszą się napocić nad rachunkami, gdy mają uważniejszych słuchaczy. Brakuje mi tej przenikliwości podczas wielu kampanii wyborczych.

Na ile zdrowotna licytacja między kandydatami na prezydenta rozhula nadzieje Polaków na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia, pokażą najbliższe trzy miesiące. W przeciwieństwie do słusznego zakwestionowania przez młodych lekarzy realizacji porozumienia z ministrem Łukaszem Szumowskim, nikt nie będzie zapewne próbował hamować polityków ubiegających się o zwycięstwo w majowych wyborach przed składaniem nierealnych obietnic. Nie wymagajmy tego wyłącznie od młodych medyków, zacznijmy wreszcie od samych siebie. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum