15 grudnia 2012

Pozamiatane

Przełom roku wyraźnie pokazuje, że w ochronie zdrowia drepczemy w miejscu. Zawsze te same konflikty, debaty, podsumowania. Nawet w gazetach można przeczytać bardzo podobne artykuły, które zawierają wnioski jak przepisane z tekstów z ubiegłych lat. Jest źle, a będzie gorzej. Gdyby apokaliptyczna wizja, powtarzana z roku na rok w okolicach sylwestra, miała się rzeczywiście spełnić, już dawno system upadłby z kretesem. Może szkoda, że niektórzy starają się za wszelką cenę do tego nie dopuścić? Gdyby w środowisku medyczno-menedżerskim istniała większa solidarność, warto byłoby ogłosić całkowity upadek publicznej ochrony zdrowia, po to, aby na jej zgliszczach zacząć wreszcie tworzyć coś nowego. W przeciwnym razie zawsze już będziemy tkwić w zamkniętym kręgu niedostatku pieniędzy, a kroplówki sporządzane przez jej zagorzałych reanimatorów tylko utwierdzają wszystkich w przekonaniu, że byle jak, ale jakoś da się przeżyć przez kolejnych dziesięć miesięcy (w listopadzie i grudniu znowu trzeba będzie ogłosić wyczerpanie zakontraktowanych środków, co pozwoli historii się powtórzyć).
Fakt, że politycy nie podejmują żadnych decyzji w sprawie zwiększenia strumienia pieniędzy płynących do publicznych szpitali i przychodni, ma jednak głębokie uzasadnienie. Tak po prostu wygodniej. Jakiekolwiek rozwiązanie w tej kwestii naraża ich bowiem na gniew publiczny: podniesienie składki, współpłacenie, ubezpieczenia dodatkowe. Społeczeństwo chciałoby mieć nieograniczony dostęp do leczenia, rzecz jasna na najwyższym poziomie, ale kategorycznie nie życzy sobie partycypować w ponoszonych kosztach. Różne kraje wypróbowują na wszystkie sposoby każdą ze wspomnianych metod i o żadnej na razie nie można powiedzieć, by gwarantowała sukces. Co nie oznacza, że Polacy są tak przewidujący, iż nie chcą korzystać z czegoś, co nie zdaje do końca egzaminu u innych. Są raczej bardzo skąpi lub bardziej roszczeniowi. A ich rząd i kolejni ministrowie zdrowia bardziej spętani strachem przed wynikiem wyborów, co wydaje się przesądzać sprawę. Nigdzie już w Europie nie mówi się pacjentom tak jak u nas: konstytucja gwarantuje taki sam dostęp do leczenia – wszystkiego, wszystkim, za darmo. Tkwimy więc w iluzji i narzekamy. A pieniędzy z tego nie przybywa.
Rok 2012 kierownictwo resortu zdrowia strawiło na snuciu kolejnych wizji i planów. To bardzo bezpieczne, bo nie trzeba niczego poprawiać ani zmieniać. I to jest właśnie ta beznadziejna kroplówka, która osłabionemu pacjentowi zapewnia wymarzony komfort przeżycia jeszcze jednego dnia, tygodnia, miesiąca. Oczywiście iluzoryczny komfort z punktu widzenia lekarza, bo chory najchętniej za tę uporczywą i niedającą nadziei reanimację, gdyby tylko mógł, najchętniej by podziękował. Doktor ma satysfakcję, że pacjent oddycha, a fundusz za niego co miesiąc płaci. Panie Ministrze, Pan też się cieszy, że publiczna służba zdrowia trwa w takim letargu?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum