25 lutego 2012

Odszedł Czarodziej

Czarodziej Kliniki Snów czaruje już w innym świecie i może wreszcie dostaje ostateczne odpowiedzi na pytania o duszę medycyny.
Za wcześnie jednak odszedł ten niezwykły lekarz – profesor Andrzej Szczeklik.

Czarodziejem Kliniki Snów nazwał go Piotr Skrzynecki. Tak też nazywali Go piwniczanie – artyści Piwnicy pod Baranami, z którymi Profesor związany był przez całe swoje krakowskie życie, nie tylko jako widz, ale też występujący czasem kolega. Darzyli Go wielkim szacunkiem, wyprawiali mu niezwykłe imieniny, podczas których artystki Piwnicy śpiewały błagalnie „Znieczul mnie”.
Miałam zaszczyt poznać Go osobiście – przeprowadziłam z Nim wywiad, kiedy „Menedżer Zdrowia” przyznał Mu tytuł Człowieka Roku. Skromny, uważny, spokojny, jakby rozświetlony wewnętrznym światłem. Kiedy z Nim rozmawiałam, zrozumiałam, dlaczego piwniczanie nazywali Go Czarodziejem.
Pisałam wtedy, że w zasadzie nie powinno się to zdarzyć, aby w jednej osobie istniało tyle wcieleń: lekarza, naukowca, nauczyciela, eseisty, artysty, niezwykłego erudyty. Na pytanie o to, jak na wszystkie te pasje znajduje czas, Krystynie Bochenek i Dariuszowi Kortko odpowiedział: „Pamiętacie, jak byliście zakochani? Nie było wtedy rzeczy niemożliwych. Jeśli człowiek coś bardzo lubi, zawsze znajdzie na to czas”.
W historii medycyny światowej ma już od lat zapewnione stałe miejsce. W 1975 r. przedstawił teorię rozwoju postaci astmy oskrzelowej. Dzięki prowadzonym w latach 70. badaniom nad prostacykliną (w pewnym momencie bardzo bezpośrednim, bo On, prof. Ryszard Gryglewski, dr Rafał Niżankowski i trzech innych ochotników, zaaplikowali sobie wlew dożylny tej substancji; jako pierwszy – z racji przewagi wiekowej, poddał się eksperymentowi prof. Gryglewski, a następnie prof. Szczeklik) przyczynił się do wprowadzenia w farmakoterapii analogów tej cząsteczki. Czasopismo „Lancet” uhonorowało Go nagrodą za odkrycie genetycznego podłoża astmy oskrzelowej, a za odkrycie zaburzeń krzepnięcia krwi w chorobach serca College of Physicians w Londynie nadał Mu honorowe członkostwo.
W Polsce z Jego podręczników wciąż uczą się i długo jeszcze będą się uczyć studenci medycyny i lekarze. Dorobek Profesora to kilkaset publikacji oraz rzesze dobrze wykształconych lekarzy.
Nie tylko osiągnięcia naukowe, jakkolwiek wybitne, stanowiły o Jego niezwykłości. Ten ciepły, dociekliwy lekarz, świetny diagnosta i klinicysta, opublikował dwa zbiory esejów o duszy medycyny i „uzdrowicielskiej mocy natury i sztuki”. W onieśmielenie wprawia rzut oka na bibliografię tych książek: Hardy, Nietsche, Kafka, Darwin, Herbert, Goethe, Życiński, Calasso, Eurypides, Tatarkiewicz, Dickinson, Chwin, Jan Paweł II…, wielu można by jeszcze wymieniać. A Profesor przecież jeszcze zajmował się pacjentami, studentami, prowadził życie towarzyskie!
I przede wszystkim – był lekarzem, który stale przypominał, że powinnością lekarza jest towarzyszyć choremu. Nie zgadzał się na dominację dyskursu ekonomicznego i konsumpcyjnego w medycynie. Kiedy lekarze strajkowali, odmawiał wzięcia udziału w proteście polegającym na przyjmowaniu li tylko „ostrych przypadków”. Lekarz ma być z pacjentem – mówił. Nie, nie był aż takim idealistą, by nie zauważać realiów. „Dlaczego trudno »być z chorym«? Bo wierność nie należy do mocnych stron naszej natury. A przeciwności jest wiele” – pisał w „Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny”.
W książce tej pisze o obrazie Goi „Autoportret z doktorem Arrietą”. Malarz przedstawił na nim siebie – chorego, niemal umierającego, lekarz „pochyla się nad swoim pacjentem, otacza go ramieniem i podnosi do jego ust, delikatnie nalegając, szklankę z lekarstwem. Na twarzy doktora jest powaga, troska, ale i silne uczucie” – opisywał Profesor, by zaraz rozwinąć myśl o symbiozie lekarza z pacjentem. „Jeśli przywołane słowo »symbioza« dla więzi lekarza z chorym trąciłoby dla Ciebie, Czytelniku, zbytnio biologią albo też posuwałoby łączność zbyt blisko, można je zastąpić słowem »koniunkcja«. Asocjacje przesuwają się wtedy z biologii do astronomii i logiki, a ich charakter jest mniej trwały, przynajmniej w relacji do ciał niebieskich. Więź nie zaistnieje, a tym bardziej – nie zacieśni się – bez zaufania chorego. Ze strony lekarza sprowadza się po prostu do tego, by o chorym pamiętać, myśleć, nosić go w sobie. I dlatego na pytanie: »Co lekarz o chorym wiedzieć powinien?« – odpowiadam: »Wszystko o jego chorobie, a o nim samym – niemało«”.
Śmierć Profesora jest wielką stratą nie tylko dla medycyny. Bardzo Go będzie brakować.

Justyna Wojteczek

Archiwum