25 stycznia 2008

Jestem za – a nawet przeciw cz. I

Już 60 lat trwa mój profesjonalny związek ze służbą zdrowia i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że „ciężkie czasy” dla opieki zdrowotnej były „od zawsze”.
W okresie tym nasze państwo – w tym również państwo prawa – nie chciało, nie umiało, a w każdym razie nie zadbało skutecznie o sprawiedliwe, tzn. zgodne z odpowiedzialnością i wartością wykonywanej pracy, wyposażenie placówek służby zdrowia i uposażenia jej pracowników.
Politycy zdecydowali, że lekarze mają zarabiać mało i znosić to w pełnej pokorze, a lekarz pozostający w zgodzie z etyką to lekarz biedny. Dzisiejszy stan ochrony zdrowia to rezultat braku właściwej polityki i odpowiedzialności przez ponad pół wieku. Skutek jest taki, że nasza ochrona zdrowia wymaga reanimacji.
Podobno przed bitwą pod Borodino Kutuzow wydał następujący rozkaz: Sanitary i wsiaka innaja swołocz pajdut w zadu. Słowa te odzwierciedlają myśl, że w tej strefie geograficznej, politycznej i kulturowej ochrona zdrowia znajduje się w „zadu” hierarchii spraw publicznych. Myślę, że jeśli chodzi o ocenę wartości życia i zdrowia obywateli, znaleźliśmy się w orbicie wpływów tej mentalności. Okazuje się, że w sferze organizacji ochrony zdrowia państwo jest nieudolne.

Trochę historii

W latach 60. zdecydowano, ażeby przyjąć pod opiekę prawie 10 milionów podopiecznych ze wsi, nie dodając na ochronę zdrowia ani złotówki. Dziwowano się wówczas w świecie, że polscy lekarze nie protestują przeciwko znaczącemu obniżeniu standardów opieki zdrowotnej, nie wspominając o lekarskich płacach. Inni rozumowali, że polska służba zdrowia musi mieć olbrzymie rezerwy finansowe, skoro wyrażono zgodę na tak nieobliczalną w skutkach rewolucję organizacyjną. Nikt
o zdanie lekarzy nie pytał. Nikt też nie protestował – nawet największe autorytety moralne, choć i w tym gronie zdarzały się głosy mówiące o wyrównywaniu krzywd dziejowych. Zbiorowa akcja była wówczas nie do pomyślenia. To, że nie wybuchały strajki, nie oznacza, że brakowało powodów do ich organizacji.
Pamiętam, jak bardzo się baliśmy ogłaszanych podwyżek płac lekarskich. Zarobki podnoszono np. o 100 zł – o czym głośno bębniła prasa – nie wspominając jednak, że równocześnie wprowadzano kilka obowiązkowych (bezpłatnych) całodobowych dyżurów w ramach etatu. Dlatego uważam, że obecne strajki były również i za moją lekarską generację.
To tylko drobne przykłady „zrozumienia” problemów opieki zdrowotnej przez władzę. Już w „czasach nowożytnych” jako rektor AM otrzymałem od wysoko postawionej osobistości telefoniczne zlecenie przygotowania etatu i wyposażenia pracowni dla córki jeszcze wyżej postawionej osobistości. Po rozważeniu korzyści, w trakcie rozmowy, powiedziałem: Jak dostanę pieniądze na etat i wyposażenie laboratorium, to sprawa jest do załatwienia. Odpowiedź padła błyskawicznie: Pieniądze? Pieniądze to ja mogę panu zabrać. Transakcja do skutku nie doszła.

Motywacje

Wszyscy pracownicy, w tym również ochrony zdrowia, mają prawo domagać się godnych warunków pracy i płacy, zwłaszcza że pamięta się wyłącznie o ich etosie, powołaniu, moralności i wymaga odpowiedzialności. Przez ponad pół wieku moralne zobowiązania lekarzy były z premedytacją, cynicznie wykorzystywane w polityce płacowej przez polityków i ekonomistów.
Do przewidzenia było, że granica wytrzymałości i uległości zostanie kiedyś przekroczona. Bezbronność prowadzi do desperacji, tę zaś pogłębia jeszcze hipokryzja politycznych moralistów, którzy sami nie przestrzegają zasad moralnych w swoim zawodzie. Jeśli przyczyny desperackich decyzji są nieetyczne, to należy się liczyć z tym, że i takie będą ich skutki. I choć nie zgadzam się ze wszystkimi zastosowanymi formami protestu, to trzeba na nie spojrzeć jak na decyzje motywowane desperacją.
W odniesieniu do strajków lekarzy ani decydenci, ani część społeczeństwa nie myślą przyczynowo. Potępiają tylko skutki. A trzeba pamiętać: Causa causae etiam causa causati – „Przyczyna przyczyny jest przyczyną skutku”. To warunki pracy i płacy należy uznać za przyczynę strajków i ich konsekwencje.
Prawo do karcenia za te desperackie decyzje przyznałbym jedynie tym, którzy uprzednio równie stanowczo domagali się naprawy nienormalnej i niemoralnej sytuacji w ochronie zdrowia. Również państwo prawa nie umiało lub nie chciało, a w każdym razie nie dokonało sprawiedliwego ustalenia płacy – w zależności od wartości wykonywanej pracy, zwłaszcza w odniesieniu do potrzeb lekarzy. To sprawiedliwość jednak, a nie prawo, miała być ostoją Rzeczypospolitej. Jakże często strajkujący z innych grup zawodowych domagają się samych tylko podwyżek wyż-szych niż istniejące zarobki w ochronie zdrowia.
Uwzględnić należy również to, że inne mogą być motywacje strajkujących lekarzy, którzy żyją tylko z pensji, a inne tych, dla których pensja jest skromnym dodatkiem do zarobków. Jeszcze inne jest spojrzenie tych, którzy są osobiście zainteresowani prywatyzacją w służbie zdrowia. I jak zawsze – najbardziej popierają akcję ci, którzy zyskują najwięcej. (Oczywistością jest, że najmniej zyskują strajkujący z pierwszej grupy).

Strajk

Strajkuje się przeciwko pracodawcy – a nie przeciwko klientom. Strajk lekarzy w publicznej służbie zdrowia w zasadzie skierowany jest przeciw decydentom, ale dzieje się to pośrednio, poprzez wywołanie niezadowolenia społecznego. Z powodu strajku nie cierpią jednak decydenci, lecz chorzy. W ostatecznym rozrachunku strajk w ochronie zdrowia jest skierowany przeciw biednym chorym.
Społeczne poparcie strajków to zjawisko krótkotrwałe. Społeczeństwo bowiem, we własnym interesie, żąda nieprzerwanej opieki lekarskiej – a gdy jest ona zapewniona, traci bezpośrednią motywację do solidarnościowego popierania strajkujących. Tak więc w efekcie wyzwalane strajkiem niezadowolenie społeczne kierowane jest przeciwko strajkującym.
Byłoby bardziej logiczne, gdyby strajk dotyczył tylko decydentów – a więc posłów, senatorów, członków rządu, legislatorów i innych uprzywilejowanych osób – tyle tylko, że byłby zupełnie nieskuteczny. Zgodnie z tzw. II prawem Urbana, „decydenci nie tylko się wyżywią, ale i wyleczą” – czego im jako lekarz życzę; żałuję tylko, że takich szans nie ma reszta społeczeństwa.

Dozwolone czy godziwe

Pojawia się też pytanie, czy masowe zwolnienia chorobowe, urlopy i zwolnienia z pracy lekarzy należy traktować jako wykorzystanie, czy jako nadużycie prawa. Konsekwencje zbiorowej nieobecności są równoznaczne ze strajkiem. Czy mogą tu znaleźć zastosowanie starorzymska zasada: „Nie wszystko, co dozwolone, jest godziwe” oraz twierdzenie Seneki: „Chwalebnie jest czynić to, co należy, a nie to, co wolno”?
W takich przypadkach trudno mówić o działaniach sprzecznych z prawem, lecz raczej niezgodnych z duchem Hipokratesowej przysięgi. Nie ulega jednak wątpliwości, że wobec wielkiej złożoności niedających się dokładnie sprecyzować przyczyn i skutków – „sumienie może tracić orientację”.

Bariery

Pierwszy zorganizowany strajk lekarzy powoduje przełamanie nieprzekraczalnej dotychczas bariery psychologicznej, moralnej i prawnej. Przypomnę, że po raz pierwszy Sejm Rzeczypospolitej został zerwany przez Władysława Sicińskiego w 1652 r. – pomimo wielkiego protestu posłów, senatorów i społeczeństwa. W dalszych 120 latach, do pierwszego rozbioru Polski, Sejm, już bez oporów, zrywano aż 73 razy.
Strajki, jak każde rewolucyjne działanie, obdziera z nimbu świętości i czaru zawód lekarski, nadając mu oblicze zawodu usługowego, w którym najważniejszą rolę odgrywają uprzejmość i kompetencje, jako niezbędne warunki osiągnięcia ostatecznego celu, tj. zysku. Jest rzeczą oczywistą, że młodzi lepiej wyczuwają „ducha czasu”, a więc zmianę charakteru lekarskich zobowiązań moralnych wobec chorych we współczesnym świecie – dlatego ich udział w strajku jest bardziej aktywny. Istotny jest również fakt, że to właśnie młodzi, w sposób niekiedy bardzo bezwzględny, są wykorzystywani przez pracodawców.
Czynniki te determinują wybór kryteriów moralnych określających stosunek wobec czasu, zakresu i formy strajku. Dla starszej generacji lekarzy, do której sam należę, niektóre formy i zakres strajku są nie do zaakceptowania. Z pewnością art. 73 Kodeksu Etyki Lekarskiej byłby rozumiany dosłownie. Jednakże Tempora mutantur, et nos mutamur in illis („Czasy się zmieniają i my się zmieniamy wraz z nimi”).
Wszelkie strajki niszczą etos pracy, zawodu, powołania. W ochronie zdrowia dodatkowo niszczą zaufanie chorych do lekarzy, które przez wieki było przedmiotem najwyższej lekarskiej troski.
Czy nawet skuteczny strajk jest w stanie po jego zakończeniu automatycznie przywrócić w hierarchii społecznej wysoką pozycję lekarza, jaką obecnie się szczyci? To mało prawdopodobne. Im powszechniejszy i bardziej restrykcyjny jest strajk, tym trudniejszy jest do zaakceptowania przez społeczeństwo, bo i ryzyko dla chorych zwiększa się niepomiernie. Ponadto strajki wiodą do dzikiej prywatyzacji – ze wszystkimi związanymi z tym procesem negatywnymi konsekwencjami dla społecznej służby zdrowia.

Tadeusz TOŁŁOCZKO

Na podstawie referatu: „Strajk lekarzy – spojrzenie klinicysty”, wygłoszonego
18 października 2007 r. na posiedzeniu Komitetu Etyki w Nauce przy Prezydium PAN

(oprac. md)

Archiwum