22 sierpnia 2013

Paradoks wiecznie żywy

Jacek Szczęsny

Jeden z bohaterów opowiadań Michaiła Zoszczenki, satyryka czasów Lenina, zasypia z myślą: „Sporządzić 25-letni plan rozwoju gospodarki – mam na to trzy dni”. Polskie szpitale – zgodnie z wymogami Unii Europejskiej – muszą spełnić standardy medyczne, sanitarne, informatyczne, budowlane i inne w 2016 r. Zostały nam zatem trzy lata. Tymczasem większość placówek ciągle tkwi w połowie XX w. Anachroniczność systemu polega na tym, że mamy wyspy światowej medycyny – kliniki kierowane przez najwybitniejszych lekarzy – na morzu bezładu, chaosu, niedofinansowania i dezynwoltury lokalnych władz oraz szefów placówek medycznych.

Z raportu przygotowanego przez Związek Powiatów Polskich wynika, że około 150 szpitali mieści się w budynkach wzniesionych ponad 70 lat temu.
Zdarzają się jednak perełki – placówki funkcjonujące w obiektach powstałych jeszcze z inicjatywy zaborców – w XVIII i XIX w.

Pomniki wątpliwej chwały
Niemal połowa szpitali powstała w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, za rządów pierwszych sekretarzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Wiesława Gomułki oraz Edwarda Gierka. Wtedy nowoczesne, dziś są niszczejącymi pomnikami chwały przewodniej siły narodu i obciążeniem dla samorządów, które nie mają pieniędzy na ich modernizację. Co gorsza, na wschodzie Polski problemem są niedobory łóżek, a na zachodzie – ich nadmiar. Oszacowano, że tylko na modernizację infrastruktury polskich szpitali potrzeba aż 58 mld zł. Inwestycje w placówkach wojewódzkich i resortowych pochłoną 23 mld zł, w powiatowych, prowadzonych przez miasta na prawach powiatu oraz w spółkach powstałych na bazie przekształconych samorządowych SP ZOZ – 20 mld zł, w szpitalach prywatnych – 8 mld zł, w klinicznych – 7 mld zł. Warto też zauważyć, że 58 proc. kwoty 58 mld zł stanowią niezbędne nakłady na budowę, przebudowę i rozbudowę, a 42 proc. – na wyposażenie w sprzęt i aparaturę medyczną.

Bez pieniędzy, bez perspektyw
Paradoks i anachronizm obecnej sytuacji polega na tym, że nie ma żadnego mechanizmu, który pozwoliłby pozyskać fundusze na pokrycie niezbędnych wydatków. W budżecie państwa nie ma pieniędzy (nawet na szpitale nadzorowane przez resorty), a samorządy większy kłopot mają z lokalnymi drogami, kanalizacją, przedszkolami i zakładają, że placówki medyczne przed upadkiem uchroni NFZ. Nie zadziałał także system PPP. Powiedzmy wprost: partnerstwo publiczno-prywatne w obszarze ochrony zdrowia praktycznie nie istnieje. Cała Polska patrzy na pilotażowy projekt w Żywcu, z którego realizacją są ogromne kłopoty. W 2014 r. miał już stać nowy szpital, samorząd powiatowy zrobił, co należało, ale budowa nawet nie ruszyła. Z kolei o bankach można zapomnieć – koszt pozyskania kapitału na przedsięwzięcia infrastrukturalne jest tak wysoki, że zniechęca do sięgania po wsparcie w formie kredytów, pożyczek czy też do emitowania obligacji. Przedstawiciele sektora bankowego podkreślają, że wspieraniu projektów inwestycyjnych w medycynie nie sprzyja niestabilność systemu ochrony zdrowia oraz brak długookresowej strategii jego działania.

Geografia białego personelu
Kolejnym węzłem gordyjskim są kłopoty kadrowe. Z opublikowanego w zeszłym roku raportu OECD wynika, że mamy najmniej liczną kadrę lekarzy (mniej jest tylko
w Czarnogórze), ale niezłą liczbę pielęgniarek. Niestety, nie są one delegowane do wykonywania wielu czynności, które absorbują lekarzy. Innym problemem – jak podkreśla z kolei Najwyższa Izba Kontroli – jest ich „rozłożenie geograficzne”. Według raportu NIK do dziś Ministerstwo Zdrowia nie ustaliło dokładnej liczby pielęgniarek czynnych zawodowo. Co gorsza, nie wie też, ile pielęgniarek brakuje w szpitalach w całym kraju i w poszczególnych województwach.
Z tych powodów mieszkańcy niektórych regionów ciągle mają gorszy dostęp do świadczeń zdrowotnych o odpowiedniej jakości.

Brak kontroli i nadzoru
Innym problemem jest gospodarka pieniędzmi przeznaczonymi na żywienie i utrzymanie czystości. Mimo że średni budżet żywieniowy szpitala pochłania aż 6 proc. całkowitego budżetu placówki, a na rynku cateringu istnieje wyjątkowo silna konkurencja, większość szefów placówek medycznych – jak wynika z kolejnego raportu NIK – nie interesuje się obniżeniem kosztów wyżywienia. Podobnie jest z dysponowaniem środkami na higienę. W efekcie kolejne kontrole wskazują, że stan czystości w wielu polskich szpitalach jest niezadowalający. Wielokrotnie NIK wykazywała, że niektórzy dyrektorzy w ogóle nie kontrolowali skuteczności opracowanych procedur higienicznych i – co dziwne – zgadzali się na stosowanie środków chemicznych przeznaczonych do gospodarstw domowych, zamiast tańszych i skuteczniejszych preparatów profesjonalnych.
Kolejnym anachronizmem jest sprzęt medyczny. Co prawda firma analityczna PMR prognozuje, że od 2013 r. dynamika wzrostu wartości rynku sprzętowego wyniesie ponad 25 proc., ale w polskich szpitalach ciągle można znaleźć archaiczne wyposażenie, którego wady są traktowane równie niefrasobliwie, jak zalecenie mycia rąk po wyjściu z ubikacji przez maluchy. Kontrola NIK wykazała, że pacjenci badani za pomocą specjalistycznych urządzeń medycznych ciągle nie mają gwarancji bezpieczeństwa podczas wykonywania tej usługi. Aż 88 proc. zakładów opieki zdrowotnej nie zapewniało – według NIK – warunków bezpiecznego użytkowania urządzeń rentgenowskich. Aparatura medyczna była w znacznym stopniu wyeksploatowana (najstarsze z urządzeń odkrytych przez kontrolerów miały ponad 40 lat),
a połowa placówek nie zachowywała należytej staranności w utrzymaniu jej właściwego stanu technicznego. Kontrolerzy NIK zaobserwowali również skandaliczne przypadki użytkowania urządzeń, o których było wiadomo, że nie spełniają norm radiologicznych i narażają pacjentów oraz personel na nadmierną dawkę promieniowania. W jednej piątej zakładów aparaty rentgenowskie działały bez wymaganej dokumentacji, a w co czwartym ktoś z obsługi nie miał odpowiedniego przygotowania.

Publiczny i prywatny
Zupełnym anachronizmem są jednak działające obok siebie systemy – publiczny i prywatny. Podczas gdy pierwszy dysponuje 60 mld zł, drugi ma do dyspozycji kolejne 30 mld zł. Pieniądze z pierwszego wydawane są przez NFZ, drugi jest zasilany z kieszeni prywatnych. Dotychczas żadna ekipa polityczna nie ma pomysłu, jak te fundusze scalić. Tymczasem wystarczy wprowadzić system dodatkowych ubezpieczeń, otworzyć rynek dla firm zarządzających szpitalami (w krajach „starej” Unii Europejskiej zajmują się tym firmy ubezpieczeniowe i fundusze inwestycyjne), a państwu odebrać rolę ustawodawcy, dysponenta pieniędzy, regulatora oraz kontrolera i postawić jedno zadanie – egzekutora prawa.

Artykuł ukazał się w „Menedżerze Zdrowia” 4/2013.

Archiwum