16 października 2006

Dlaczego potrzebny jest samorząd lekarski?

W ostatnim czasie prasa obfitowała w doniesienia, mniej lub bardziej subtelne, o dalszej nieprzydatności obecnej formy samorządu lekarskiego, którego jakoby jedyną rolą była obrona niesumiennych, niedouczonych i zachłannych lekarzy. Można by przyjąć to stanowisko za częściowo uzasadnione, gdyby nie głosy niektórych kolegów, którzy twierdzą z kolei, że „izby nic nie robią” i są obojętne na pogarszający się los lekarzy. Być może są to wypowiedzi kolegów sumiennych, zapracowanych i niezachłannych, którzy nie mieli czasu i powodu korzystać z pomocy samorządu. Ale ostatnio również i oni coraz częściej odwiedzają siedzibę przy ul. Grójeckiej 65a w celu uzyskania dokumentów niezbędnych do podjęcia pracy u starszych braci we wspólnocie europejskiej. Jeżeli do tego dodać sugestie niektórych oficjeli o podziale lekarzy na lepszych i gorszych (tzn. tych, którym się jeszcze nie udało wyjechać), widzimy, że środowisko lekarskie jest podzielone, a świadomość społeczeństwa – ukształtowana na obraz i podobieństwo wielopolitycznej doktryny, od lat opisującej lekarza, obok braku środków, jako główną przyczynę wszelkich nieszczęść w opiece zdrowotnej. Sytuacja nie jest lepsza w Wielkiej Brytanii, gdzie (cytuję za „Metropolem” z dn.28.08.br.) „w ubiegłym roku 2150 pacjentów zmarło z powodu błędów brytyjskiej publicznej służby zdrowia, a ponad 4500 odniosło z tego powodu poważny uszczerbek na zdrowiu. Ponad 50000 pacjentów przepisano nieodpowiednie lekarstwo (…), u 49000 popełniono błędy podczas operacji (…). Błędy te kosztują rocznie brytyjską publiczną służbę zdrowia ok. 3 miliardów euro”. Sytuacja ta na pewno się poprawi, kiedy brytyjskie siły fachowe zostaną wzmocnione setkami, a może i tysiącami polskich lekarzy, niedocenianych w kraju. Jak więc widzimy, kryzys w opiece zdrowotnej wykracza daleko poza nasze podwórko.

Młodym kolegom ku pamięci

W okresie „demokratycznego niebytu” zwanego PRL-em, mimo ustawicznego niedostatku środków, „życie chorego nie miało ceny”.
To właśnie wtedy powstała pierwsza lista leków ratujących życie oraz dewizowy import docelowy. Pracownicy służby zdrowia byli obsługiwani w aptekach i przychodniach poza kolejnością, a przez krótki okres lekarze otrzymywali bezpłatne leki. Samorząd lekarski był przez wiele lat „zawieszony”; procesem diagnostyki i leczenia kierował wszechobecny ordynator, a nad całością czuwał konsultant wojewódzki i wydział zdrowia. Ale co najważniejsze, los chorego pozostawał w rękach lekarza – zależał od wiedzy i doświadczenia całego zespołu fachowych pracowników medycznych. Lekarze mieli szeroki dostęp do specjalizacji. Byliśmy środowiskiem jednolitym, naturalne podziały na „akademickich”, „resortowych”, „miejskich” i „wiejskich” często zacierały się po podsumowaniu korzyści i strat. Jeszcze do dziś byli „szczęśliwcy”, którzy uzyskali stypendia doktoranckie, płacą tego konsekwencje w postaci nieuznawania tego okresu jako składkowego przy naliczaniu emerytury.
W zdecydowanej większości byliśmy dla siebie, jak zawsze w okresie biedy i niedostatku, życzliwi i solidarni. Dokuczała nam jednak nostalgia za utraconym samorządem. W tym miejscu odsyłam młodych Czytelników do materiałów szczegółowo opisujących liczne wysiłki, starania, zabiegi i „wybiegi” wielu kolegów, którym zawdzięczamy odzyskanie naszego samorządu.

Odzyskaliśmy złoty róg

Wskrzeszenie samorządu po ponad 40 latach nie było jedynie wydarzeniem legislacyjno-administracyjnym. Stało się dla nas wyzwaniem; trzeba było nie tylko wypracować dziesiątki uregulowań prawnych niższego rzędu i powołać do życia wiele struktur, ale przede wszystkim wskrzesić ducha samorządowego. Musieliśmy zrozumieć, że samorząd lekarski nie jest kolejną strukturą represji władzy, że samorząd to nie oni, lecz my. Czy nam się to udało? Zmieniły się warunki wykonywania zawodu; nowe zasady finansowania wymuszają na lekarzu zmianę zachowań nastawionych na poprawę wyniku ekonomicznego zakładu. Coraz częściej do gry wkracza mechanizm konfliktu interesów pomiędzy chorym, płatnikiem, zakładem leczniczym oraz samym lekarzem, często poniewieranym pod pręgierzem „kodeksu etyki lekarskiej”. Relacje te ma regulować coraz bardziej kostyczna i paraliżująca działania merytoryczne litera prawa, standardy oraz warunki narzucone w umowach kontraktowych przez płatnika. Lekarz zmuszony jest, jak nigdy dotąd, bronić swego bezpieczeństwa prawnego, walczyć o przetrwanie ekonomiczne i o swoje stałe dokształcanie się, którego nie jest wyłącznym beneficjentem, a jeżeli mu sił wystarczy – o rzeczywisty, a nie tylko formalnoprawny interes pacjenta.
W tej sytuacji instytucja niezależnego samorządu lekarskiego, działającego w nowych, szybko zmieniających się warunkach, nabiera coraz większego znaczenia.

Dla chorego

Doświadczenia ostatnich lat nie pozostawiają cienia wątpliwości. Żadne instytucjonalne uregulowania formalnoprawne, ustanowienia deklaratywne takie, jak np. prawa pacjenta oraz powołanie ich rzecznika, wizja koszyka świadczeń, współpłacenie pacjenta, RUM i inne dystraktory medialno-propagandowe – nie zapewnią pacjentowi optymalnej opieki zdrowotnej, jeżeli głównym ogniwem systemu nie będzie doświadczony, dowartościowany
i niezależny w swoich działaniach lekarz.
Społeczeństwo, które nie dba o swoich lekarzy lub co gorsza poniża ich godność, krzywdzi samo siebie. Podobnie jak w innych dziedzinach życia publicznego, tak
i w przypadku opieki zdrowotnej najwyższym decydentem jest wyborca sprawujący władzę poprzez swojego przedstawiciela – parlamentarzystę lub radnego. Rzeczywistym gwarantem interesu pacjenta może być tylko demokratyczny samorząd lekarski. To jego zadaniem jest dbałość o najwyższy
poziom wiedzy i umiejętności swoich członków. To on powinien chronić lekarza przed represjami gorsetu administracyjno-ekonomicznego oraz konsekwencjami nieuzasadnionych roszczeń, które ograniczają swobodę wykonywania zawodu ze szkodą dla chorego, jak to, niestety, ma miejsce w wielu innych krajach.

Dla lekarza

W znanej nam dobrze rzeczywistości lekarz wykonuje swój zawód najczęściej w środowisku nieprzyjaznym, roszczeniowym, paternalistycznym,
a niekiedy represyjnym. Pozostawiony sam sobie w dochodzeniu swoich praw i obronie własnej godności, zdany jest na kosztowną, przewlekłą
i mało skuteczną drogę sądową.
W tej sytuacji w wielu przypadkach zmuszony jest wybrać emigrację ekonomiczną, a często również emocjonalną. Mimo rozpowszechnianej w naszym środowisku opinii, że „izby nic nam nie dają”, w wielu przypadkach organy samorządowe udzielają skutecznego wsparcia zarówno w sprawach zawodowych, jak i osobistych. Tak jak w innych dziedzinach życia, tak i tutaj, niestety, chętniej eksponuje się nasze wady i potknięcia, a przemilcza sukcesy i osiągnięcia. Prawdą jest, że można mieć wiele zastrzeżeń do aktywności i skuteczności samorządu, nie zapominajmy jednak, że samorząd to MY, członkowie wyborcy, a zwłaszcza członkowie delegaci. Przedstawiciele obecnej kadencji zostali wybrani głosami niewiele ponad 20% członków, a aktywność wielu delegatów ogranicza się jedynie do uczestnictwa w zjazdach. Czy dlatego mamy godzić się na pozbawienie nas naszego, z takim trudem wywalczonego, niezależnego samorządu? Wręcz przeciwnie, powinniśmy przeanalizować jego obecną i przyszłą rolę, dostosować jego struktury i zadania do aktualnych potrzeb, określić dalekosiężną politykę współpracy z innymi samorządami, z rządem, z innymi podmiotami sektora zdrowia, w tym z podmiotami gospodarczymi.

Dla rządu

Już dziś samorząd lekarski wykonuje szereg zadań na zlecenie organów rządowych. Robi to profesjonalnie, otrzymując w zamian jedynie część należnych środków finansowych, co generuje poważne oszczędności dla budżetu. Wyeliminowanie samorządu z gry lub ograniczenie jego kompetencji pociągnęłoby za sobą konieczność powołania nowych, kosztownych struktur rządowych. Byłoby to równocześnie odwrotem od procesu demokratyzacji i przywróceniem ustroju centralistycznego. Alternatywa zachowania samorządu jako organizacji dobrowolnie zrzeszających swych członków sprowadziłaby izby lekarskie do roli terenowych towarzystw lekarskich, a takowe już istnieją (Polskie Towarzystwo Lekarskie). Pozbawiony możliwości współpracy z samorządem lekarskim rząd musiałby przejąć ręczne sterowanie lekarzami, najlepiej za pomocą dekretów. Należy podkreślić: izby lekarskie powinny być cenionym, profesjonalnym partnerem rządu. Ü

Krzysztof DZIUBIŃSKI

Archiwum