25 września 2008

Wielcy odchodzą

Prof. Tadeusz Orłowski:
lekarz – taternik – żołnierz AK
Przeszedłem przez życie, uważam, nie najgorzej – tak trzy lata temu podsumował swoje dokonania prof. Tadeusz ORŁOWSKI.
I dodał: Może by było lepiej, gdybym więcej chodził po górach. To jedyna rzecz, jaką bym w moim życiu zmienił, gdybym miał drugą szansę.

Sztuczna nerka
Stworzył – wraz z prof. Janem Nielubowiczem – polską transplantologię. Był uczniem własnego ojca, prof. Witolda Orłowskiego – pioniera patofizjologii klinicznej, który wprowadził pojęcie „utajonej niewydolności krążenia” i tuż przed wojną powołał zespół asystentów badający czynności poszczególnych narządów. Jednym z asystentów był jego syn Tadeusz. Zajął się badaniem nerek. I te właśnie badania – nad związkiem niewydolności krążenia z funkcjonowaniem nerek – doprowadziły Tadeusza Orłowskiego do transplantologii. Przebieg mojej pracy zawodowej to trochę przypadek, trochę „obciążenie dziedziczne” – opowiadał Profesor. – W 1948 roku ukazała się książka twórcy współczesnej nefrologii Homera Smitha pt. „The Kidney”. Miałem miesiąc na nauczenie się wszystkiego, o czym pisał, i zapoznanie się z pracami wymienionymi w bibliografii. W Polsce nefrologia jeszcze wtedy w praktyce nie istniała. Ministerstwo Zdrowia utworzyło komisję do spraw rozwoju nefrologii pod kierunkiem prof. Andrzeja Biernackiego. Ja zostałem jej sekretarzem.
Dializoterapii uczył się w 1957 roku w Szwecji, u prof. Alvara. Jadąc na stypendium Fundacji Rockefellera do najlepszego na świecie ośrodka patofizjologii nerek prof. Brickera w Saint Louis, znał sprzęt amerykański wyłącznie z literatury fachowej. Jednak dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu to on mógł uczyć amerykańskich kolegów dializowania.
W 1959 roku uruchamia w Warszawie ośrodek dializacyjny, tzw. sztuczną nerkę, w którym początkowo leczono tylko ostre przypadki niewydolności nerek, a później, po raz pierwszy w Europie, również i schyłkowej niewydolności amerykańską metodą powtarzanych dializ. W ramach prowadzonych przez jego zespół działań opracowano, opatentowano i wyprodukowano polską sztuczną nerkę arkuszową oraz dializatory zwojowe.
Przy sztucznej nerce mieliśmy dyżury dializacyjne – wspomina dr Krzysztof Schreyer, który pod kierunkiem prof. Tadeusza Orłowskiego w I Kinice Chorób Wewnętrznych przechodził kolejne szczeble kariery zawodowej – od asystenta do adiunkta. – Kocioł z płynem dializacyjnym wyglądał jak pralka „Frania”. Pompa warczała, a my przez cały czas wpatrywaliśmy się w ten kocioł, obserwując, czy się płyn nie zaróżowił, co by oznaczało, że pęka błona dializacyjna. Napięcie w pracy było niesamowite. A prof. Orłowski był perfekcjonistą. Nie uznawał żadnego efekciarstwa, był bardzo wymagający. Podczas obchodu w klinice brał do ręki historię choroby, a lekarz prowadzący musiał referować w obecności studentów.
Odpytywanie asystentów podczas obchodu pamięta też prof. Andrzej Górski, wiceprezes PAN, który spośród lekarzy czynnych zawodowo pracował z Profesorem najdłużej – 38 lat. I niemal do końca życia Profesora radził się go we wszystkich trudnych sprawach. Istniała między nami relacja mistrz-uczeń, co nieczęsto się już spotyka. Znajdowałem w nim wielkie wsparcie, zwłaszcza gdy przeszedł na emeryturę, a ja zajmowałem kolejne stanowiska. Prof. Orłowski miał cechy, które są już w zaniku. Wyjątkowo rzetelny i punktualny, wiele wymagał od podwładnych, ale najwięcej od siebie. Zawsze wszystkich traktował sprawiedliwie, według ich wkładu pracy i talentu. Całkowicie oddany chorym, nie uznawał protekcji. W chorobie wszyscy byli dla niego równi. Przez całe życie sam zmagał się z chorobą i cierpieniem. Obliczyłem, że przeszedł około 30 operacji. Pochłaniała go praca i góry. Z natury bardzo skromny, miał niewielkie potrzeby. Pieniądze, luksusy, zaszczyty – to go w ogóle nie interesowało. Czy są jeszcze tacy ludzie?

Transplantologia
40 lat temu zacząłem wprowadzać do Polski transplantologię – opowiadał prof. Tadeusz Orłowski. – Byłem internistą i wiedziałem, że to problem immunologiczny. Poprosiłem więc immunologów o pomoc, a oni zaczęli mnie przekonywać, żebym sobie głowy nie zawracał, ponieważ naukowo udowodniono, że to niemożliwe. Pomyślałem: a jednak spróbuję. Bo góry mnie nauczyły, że nie ma rzeczy niemożliwych.
W 1966 roku, wraz z prof. Janem Nielubowiczem, wprowadza program transplantacji nerek, przyjmując odpowiedzialność za stronę immunologiczną: dobór biorcy, monitorowanie go i leczenie. Opracowuje metodę otrzymywania króliczej globuliny antytymocytarnej, stosując ją po raz pierwszy w zwalczaniu ostrego odrzucania przeszczepu. Inne pionierskie prace prof. Tadeusza Orłowskiego dotyczą metod immunosupresyjnego leczenia przewlekłych glomerulopatii. Moje prace na temat ostrej niewydolności nerek i prace nad czynnością przeszczepionej nerki nie były szeroko cytowane, bo pochodziły z Polski – mówił Profesor.
Komuś z naszej części świata trudno się było przebić w Stanach Zjednoczonych. Rozgłos zapewniały publikacje w czasopismach amerykańskich. Ale mnie wystarczy satysfakcja, że zrobiłem coś przed innymi.
W latach 1963-1975 prof. Orłowski kierował I Kliniką Chorób Wewnętrznych warszawskiej AM. Równocześnie pracował w Wydziale VI Nauk Medycznych oraz ścisłym kierownictwie PAN. Efektem przeprowadzonej przez niego reformy organizacyjnej było powołanie Centrum Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, Zakładu Genetyki Człowieka oraz znaczące zwiększenie rangi dokonań Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN im. L. Hirszfelda we Wrocławiu, którego Radzie Naukowej przewodniczył przez wiele lat.
Z inicjatywy Profesora i pod jego kierownictwem powstał w 1975 roku w warszawskiej AM Instytut Transplantologii. W latach 80. byliśmy trzecim ośrodkiem na świecie, jeżeli chodzi o liczbę transplantacji nerek – za Stanami Zjednoczonymi i Niemcami – wspominał Profesor. – Przeprowadzaliśmy około 200 zabiegów rocznie. Była to wtedy jedyna w Polsce placówka, która dokonywała transplantacji. Teraz są już we wszystkich miastach akademickich. Transplantologię można uważać za triumf medycyny, z drugiej jednak strony – za klęskę. Przeszczepiamy, bo nie potrafimy wyleczyć. Nie sądzę, żeby to był szczególny powód do chwały.
Dyrektorem Instytutu i kierownikiem Kliniki Transplantacyjnej był do 1987 roku, kiedy to, po przejściu na emeryturę, przeniósł się do Instytutu Biocybernetyki i Bioinżynierii Wydziału IV PAN, gdzie formalnie pracował do grudnia 2004 roku, a faktycznie, jako wolontariusz, niemal do końca życia, prowadząc prace nad przeszczepianiem wysp Langerhansa trzustki.
Autor lub współautor 330 publikacji naukowych, oryginalnych prac badawczych, licznych monografii. Promotor 24 przewodów doktorskich i 16 habilitacyjnych. Honorowy członek 9 krajowych i międzynarodowych towarzystw medycznych oraz Węgierskiej Akademii Nauk, członek zagraniczny Niemieckiego Towarzystwa Nefrologicznego, dożywotni – Międzynarodowej Akademii Nauk. Doktor honoris causa Collegium Medicum UJ oraz warszawskiej AM. Uhonorowany najwyższymi nagrodami naukowymi i odznaczeniami państwowymi, z Krzyżem Wielkim Polonia Restituta i Krzyżem Powstania Warszawskiego włącznie.

Góry i wojna
Po raz pierwszy poszedł w Tatry w 1936 roku, po maturze. Po raz ostatni – w 1980 roku. Przeszedłem w Tatrach Wysokich ponad tysiąc dróg. Większość z nich nie była trudna; nadzwyczaj i skrajnie trudnych było nieco ponad sto. Największą satysfakcję dawało mi wyszukiwanie kilkudziesięciu nowych dróg i wariantów – przyznawał Profesor. Galeria Gankowa, Żleb Drege`a czy Komin Świerza na zawsze pozostaną drogami Orłowskiego. Ale Profesor chodził w góry nie po to, żeby ustanawiać rekordy. Moje taternictwo nigdy nie miało charakteru sportowego, raczej kwalifikowanej turystyki wysokogórskiej – tłumaczył. – W istocie stanowiło realizację potrzeby bezpośredniego obcowania z Tatrami. Są to bowiem góry wyjątkowe, łączące w sobie skały, jeziora, potoki i wieczne śniegi oraz obfitą roślinność. Przejście w 1939 roku, wraz z Włodzimierzem Gosławskim, posępnej, owianej legendą, trzystumetrowej pionowej ściany Galerii Gankowej po słowackiej stronie nową drogą o olbrzymiej skali trudności, i to bez żadnych ułatwień, stało się dla taterników jednym z symboli klasycznej wspinaczki.
Podczas wojny przebywanie w strefie przygranicznej było zakazane. Jednak wspinali się nadal, uciekając przed Niemcami przez Rysy na słowacką stronę.
W 1944 roku Tadeusz Orłowski, rocznik 1917, jest po dyplomie lekarskim tajnego UW. Od maja uczestniczy w pracach kontrwywiadu Delegatury Rządu. Będąc żołnierzem batalionu „Baszta”, trafia po rozpoczęciu powstania do „Odwetu”, który gwałtownie poszukuje lekarza. Z relacji sanitariuszki „Sierpówny” – Zofii Straszewicz-Marconi wyłania się obraz „Justyna” jako człowieka działającego odważnie i błyskawicznie, zachowującego zimną krew i stoicki spokój. Te jego cechy wielokrotnie ratowały powstańcom życie. Po upadku powstania szef kontrwywiadu wydal Tadeuszowi Orłowskiemu polecenie zorganizowania drogi przerzutowej przez Tatry i Słowację na Węgry. Ale Słowacy nie chcieli rozmawiać z reprezentantem Delegatury Rządu Londyńskiego. O tym, że jest „zaplutym karłem reakcji” dowiedział się z licznych plakatów w Zakopanem. Swojego Visa i Smith-Westona schował pod maliniakiem przy Morskim Oku. Po wojnie szukałem ich kilka razybezskutecznie – przyznał Profesor. – Chyba leżą tam do dziś.
W pierwszych latach po wojnie nawet zwykła turystyka była w Tatrach utrudniona. Początkowo przy schodach do Morskiego Oka znajdował się posterunek wojskowy – wspominał Profesor. – Turysta schodzący nad brzeg jeziora musiał oddać dowód osobisty, który odbierał po powrocie. Natomiast do przekroczenia granicy niezbędny był paszport, ale w praktyce nie można go było uzyskać. Znów więc musieliśmy ryzykować, przekraczając ją nielegalnie. Nie umiałem się pogodzić z utratą słowackiej części Tatr. Słowaccy pogranicznicy przymykali oko na te wycieczki, z polskimi wopistami szło gorzej. Tadeusz Orłowski i Wawrzyniec Żuławski zostali kiedyś odstawieni „pod karabinami” na Łysą Polanę i dopiero interwencja u władz wybawiła ich z opresji.
Za stalinizmu o kilkuosobowych wyprawach trzeba było zapomnieć. Obowiązywała wspinaczka stadna, na obozach i kursach. Brałem w tym udział na zasadzie: lepsze to niż nic. Dochodziło do absurdów – opowiadał Profesor. – Zaczęto przyznawać punkty za osiągnięcia, a za punkty stopnie. Ktoś nawet wpadł na pomysł przyznania mi tytułu zasłużonego mistrza sportu. Chwalić Boga, nie dostąpiłem tego zaszczytu, bo uważali mnie za reakcjonistę.
Dla taterników prof. Tadeusz Orłowski pozostanie najlepszym wspinaczem swego pokolenia i odkrywcą wielu dróg w Tatrach. Trwałe miejsce w historii medycyny zapewniły Profesorowi pionierskie w świecie prace na temat niewydolności nerek i czynności przeszczepionej nerki. „Nade wszystko jednak – jak napisała rodzina Profesora w nekrologu – za przykładem swojego ojca, profesora Witolda Orłowskiego, był lekarzem, który widział w medycynie służbę choremu, a nie źródło korzyści czy spełnienia osobistych ambicji”.
Profesor Tadeusz Orłowski zmarł 30 lipca 2008 roku. Wszyscy ponieśliśmy wielką stratę.

Ewa DOBROWOLSKA

Autoryzowane wypowiedzi prof. Tadeusza Orłowskiego pochodzą z tekstu E. Dobrowolskiej „Przeszedłem
przez życie nie najgorzej”, w cyklu „Sagi rodzinne” („Puls” nr 9 i 10/2005)

Archiwum