15 grudnia 2015

Mam odwagę i jestem zdeterminowany

Trzy pytania do… ministra zdrowia dr. n. med. Konstantego Radziwiłła

Panie ministrze, zgodnie z deklaracjami składanymi przez Prawo i Sprawiedliwość w czasie kampanii wyborczej i pana wcześniejszymi wystąpieniami, zapowiada pan przywrócenie stażu podyplomowego lekarzy i lekarzy dentystów. Czy jest to technicznie możliwe, biorąc pod uwagę, że uczelnie już przygotowały nowe programy nauczania?
Odpowiedź brzmi: tak i to prędko! Planuję szybką, niedużą nowelizację ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, która przywróci staż podyplomowy. Kiedy likwidowano staż, obrońcy jego utrzymania przytaczali takie same argumenty, jakie padają i teraz. Lekarz potrzebuje oprócz studiów także praktyki. Dodatkowo problemem jest to, że student nie ma prawa leczyć, więc nie może nabyć praktyki w sposób naturalny. Większość osób związanych z medycyną uważa, że przywrócenie stażu jest konieczne. Mówią o tym rektorzy i nauczyciele akademiccy, samorząd lekarski i młodzi lekarze, a także większość studentów. Trudno więc sobie wyobrazić, żeby zapadła inna decyzja. Na szczęście był długi okres vacatio legis zapisany w ustawie i to pozwala stosunkowo bezkonfliktowo powrócić do rozwiązań wcześniejszych. Uważam, że trzeba staż poprawiać, ale jest po prostu niezbędny.

Są jednak uwarunkowania finansowe. Rocznie na staż około 5 tys. młodych lekarzy i lekarzy dentystów przeznaczyć trzeba blisko 180 mln zł…
Za tym, żeby decyzję podjąć już teraz, przemawia również argument „psychologiczny”. Jeżeli przywrócimy staż szybko, nie spowoduje to konieczności występowania o wzrost nakładów na ten cel z budżetu państwa, tylko będziemy kontynuować rozwiązanie, które było uwzględnione w budżetach poprzednich lat. Oczywiście wydatki na staż trzeba będzie przewidzieć w budżetach państwa na następne lata.

Czy podejmie pan działania umożliwiające lekarzom z I stopniem specjalizacji wejście w system kontraktowania na takich samych zasadach, jakie dotyczą lekarzy specjalistów, np. przez zapewnienie im krótkiej ścieżki do egzaminu specjalizacyjnego?
Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Po pierwsze, taka możliwość przez wiele lat już istniała i część lekarzy, którzy teraz są w wieku 50+, z takiej krótkiej ścieżki nie skorzystała i chyba nie chce skorzystać. Poza tym mam poważne wątpliwości, czy dopuszczenie tych lekarzy do egzaminu, który musi być taki sam jak dla innych, będzie rzeczywiście rozwiązaniem ich satysfakcjonującym? W przypadku możliwości zaliczenia ich pracy jako równoważnej stażowi specjalizacyjnemu wątpliwości są mniejsze i takie rozwiązanie da się zaakceptować. Otwarte natomiast pozostaje pytanie, ilu z nich bez specjalnego przygotowania do tego egzaminu jest w stanie go zdać? Odpowiedź wymaga szerszego spojrzenia.
Jestem zdania, że filozofia wykonywania zawodów lekarza i lekarza dentysty sprowadza się do tego, że są oni obowiązani postępować zgodnie ze wskazaniami wiedzy medycznej, z nakazami sumienia i robić tylko to, co naprawdę potrafią. We wszystkich sytuacjach, w których lekarz ma świadomość, że zadanie przekracza jego kompetencje, musi odstąpić od wykonania go i poprosić o pomoc bardziej doświadczonego i kompetentnego kolegę, który powinien go zastąpić. To w gruncie rzeczy cytat z Kodeksu Etyki Lekarskiej i myślę, że taka zasada powinna być uwzględniana przy organizowaniu ochrony zdrowia. Niestety, dzisiaj przepisy prawa powodują, że lekarze mogą wykonać jakąś czynność lub świadczenie medyczne często tylko pod warunkiem, że mają określony certyfikat lub zaświadczenie potwierdzające specjalne uprawnienia.

Może zmienić warunki kontraktowania?
No właśnie, wydaje się, że to bardziej właściwy kierunek. Z jednej strony, byłbym zdecydowanie przeciwny zrównaniu „jedynkowiczów” z lekarzami, którzy mają pełną specjalizację. Trzeba bowiem widzieć sytuację również z perspektywy osób o wyższych kwalifikacjach. Takie zrównanie nie byłoby w porządku w stosunku do nich. Z drugiej strony, doświadczenie i umiejętności „jedynkowiczów”, którzy długo pracują w zawodzie, w swoich specjalnościach, należy docenić. Powinniśmy iść w takim kierunku, by wymagania związane z zawarciem kontraktu nie wychodziły poza uwarunkowania dotyczące jakości opieki i bezpieczeństwa pacjenta. Jeżeli z tym nie ma problemu, to moim zdaniem wymaganie przez płatnika specjalizacji na poziomie pełnym, czyli dawnej dwójki, jest po prostu nieuzasadnione.

Polska jest krajem, w którym istnieje największa liczba specjalizacji. Czy to dobry kierunek?
Rzeczywiście powoli stajemy się rekordzistami. Niedługo nie będzie położników, pediatrów, internistów czy też chirurgów ogólnych i to jest na pewno duży problem. Myślę, że optymalna liczba specjalizacji to 50–60. Odpowiada ona m.in. liście unijnych specjalizacji, czyli tych, które są w Europie uznawane automatycznie. Jednocześnie myślę, że trzeba także wrócić do idei węższych umiejętności. Istnieje ciągle niezrealizowana delegacja z ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty dla ministra zdrowia dotycząca wydania rozporządzenia w tej sprawie. Jest wiele środowisk, które dążą do tego, żeby uzyskać odrębną nazwę lub świadectwo, że posiadają dodatkową wiedzę czy umiejętności medyczne, które nie mieszczą się np. w zakresie specjalizacji. Jeżeli taka dziedzina znajdzie się na liście węższych umiejętności, to moim zdaniem znakomicie można te aspiracje zaspokoić. Wydaje mi się, że brak tej drugiej listy – listy węższych umiejętności, jest jednym z głównych powodów wywierania nacisków przez owe środowiska na kolejnych ministrów zdrowia, żeby tworzyli specjalności w nieraz bardzo wąskich dziedzinach, którymi się zajmują. Takie spojrzenie i stworzenie dwóch katalogów: specjalizacji i umiejętności, jest najlepszym kierunkiem.
Porządkowaniu list specjalności i umiejętności powinna towarzyszyć także regulacja, która będzie wprost mówić, że nie można ze względu na brak takiej czy innej specjalności nie dopuszczać lekarza do wykonywania określonych świadczeń. W wielu krajach, jeśli lekarz popełnia błąd, pyta się go, czy ma umiejętności wystarczające, bo robić to, co zrobił. Jeśli ma certyfikat potwierdzający umiejętności, można uznać, że nie podjął się zadania, którego nie potrafi wykonać. Tak jest np. w Niemczech. Wydaje się, że wprowadzenie podobnej zasady jest rozsądne i wówczas nacisk na tworzenie nowych specjalności nie będzie taki silny. Dzisiaj jest związany wprost z warunkami kontraktowania przez NFZ, który do umowy wymaga określonych świadectw i tytułów, ograniczając przez to możliwość kontraktowania.

Reasumując, zagadnienie to znajdzie miejsce wśród pana działań zmierzających do porządkowania systemu?
Zdecydowanie tak.

Kontraktowanie?
Czasu mamy bardzo mało, a zgodnie z ustawą mapy potrzeb zdrowotnych powinny być gotowe do końca I kwartału przyszłego roku. Robimy wszystko, by kontraktowanie odbyło się zgodnie z realnym zapotrzebowaniem, wynikającym z przygotowywanych map potrzeb zdrowotnych. Ich tworzenie jest mocno opóźnione, ale niestety taką sytuację zastałem, obejmując urząd. Można powiedzieć, że dzisiaj jeszcze nie wiemy, czy zdążymy. Wydaje się ponadto, że NFZ nie jest przygotowany do tego wielkiego kontraktowania w połowie przyszłego roku [wieloletniego kontraktowania na postawie map potrzeb zdrowotnych – przyp. red.]. Najlepszym rozwiązaniem, które niestety ma też swoje wady, będzie zatem odsunięcie tego procesu, czyli aneksowanie umów na rok, aby dać sobie chwilę na uporządkowanie systemu. Decyzja o umożliwieniu aneksowania wszystkich umów do połowy 2017 r. już zapadła.

Czy zamierza pan nowelizować ustawę o konsultantach medycznych? Wzbudzała duże emocje i chyba nie jest najlepsza…
Myślę, że zdecydowanie tak, ale na pewno nie jest to zadanie na pierwsze dni urzędowania. Sądzę, że potrzebna jest dyskusja w środowisku medycznym o roli konsultanta i o tym kto, na jakich zasadach powinien nim być. Dzisiaj konsultanci są po prostu doradcami ministra albo wojewody, a to chyba nie najlepszy pomysł. Potrzebni są konsultanci w pełnym tego słowa znaczeniu, bardziej oddzieleni od urzędu czy organu, który ich powołuje. Żeby nie byli urzędnikami, tylko superspecjalistami o ogromnej wiedzy praktycznej i teoretycznej w swojej dziedzinie, służącymi radą ministrowi, ale także swoim środowiskom, np. w trudnych przypadkach. Powinni być również obiektywni i nie poddawać się naciskom. Myślę także, że wymagania ustawy dotyczące ujawniania stanu posiadania, aktywności, podróży itd. są mocno przesadzone.

Kształcenie ustawiczne to duże wyzwanie dla środowiska, ale i dla ustawodawcy.
Pragnę zrealizować bardzo uzasadniony postulat samorządu lekarskiego dotyczący zbierania tzw. punktów edukacyjnych. Uproszczenie tego systemu przez likwidację wewnętrznych ograniczeń zbierania punktów edukacyjnych za poszczególne rodzaje aktywności wydaje się niezwykle proste i zostanie dokonane jak najszybciej. To kwestia nowelizacji rozporządzenia w sprawie sposobów wypełniania obowiązku doskonalenia zawodowego.

Lekarz właściwie nie ponosi konsekwencji niezbierania punktów.
Jestem przeciwnikiem wszelkich automatycznie stosowanych konsekwencji nieuczestniczenia w szkoleniach czy niezdobywania punktów przez lekarzy. Oczywiście nie znaczy to, że nie należałoby rozważyć kwestii częstszego „pytania” lekarzy o wywiązywanie się z tego obowiązku, np. w różnych sytuacjach zawodowych lekarz powinien okazać, że zbiera punkty. Dzisiaj ten obowiązek jest bardzo „miękko” egzekwowany, można powiedzieć, że mało kogo obchodzi. Dowodu spełnienia obowiązku ustawicznego kształcenia wymaga się czasem podczas konkursów na ordynatorów lub na inne stanowiska, ale myślę, że można by ustalić, iż jest potrzebny np. do podpisania kontraktu. Również pracodawcy, zwłaszcza w placówkach ze znakiem jakości, powinni oczekiwać ustawicznego kształcenia od zatrudnionych lekarzy i lekarzy dentystów. Trzeba przyznać, że duża część lekarzy doskonali się w różny sposób, ale też niestety są tacy, którzy tego nie robią. Prawo ma to do siebie, że zawsze najbardziej musi koncentrować się właśnie na tych, którzy go nie przestrzegają. Dlatego trzeba coś zaproponować, by ich zachęcić do spełniania obowiązku, który jest zupełnie oczywisty, bo wynika z przyrzeczenia lekarskiego, z Kodeksu Etyki Lekarskiej i nie jest niepotrzebnie narzuconym wymogiem.

Lekarze od dawna podkreślają, że powinni mieć zagwarantowany urlop szkoleniowy.
Sądzę, że tak powinno być rzeczywiście. Jednak zwracam uwagę, że są miejsca, szpitale, w których lekarze mają takie prawo w ramach umowy o zatrudnieniu, a nawet w ramach kontraktu. Pragnę podkreślić, że gdyby był rzeczywiście solidny nacisk środowiska na problem urlopów naukowych, to postulat można by zrealizować nawet na poziomie lokalnym. Zgadzam się jednak, że docelowo takie rozwiązanie powinno znaleźć się w ustawie. Ulgi podatkowe za koszty kształcenia ustawicznego również.

Czy będzie miał pan potrzebną siłę przebicia?
Mówiąc o pomysłach dotyczących kształcenia, mam świadomość, że do przeprowadzenia tak daleko idących zmian potrzeba dużo odwagi i determinacji. Ja tę odwagę i determinację mam, czy uda mi się przekonać Radę Ministrów i parlament, czas pokaże. Jedną ze zmian, którą na razie trudno traktować jak konkretny projekt i którą chciałbym wprowadzić, jest przekazanie przynajmniej części obowiązków w zakresie kształcenia podyplomowego samorządowi lekarskiemu.
Czy wieloletnia działalność w samorządzie lekarskim pomaga panu, czy przeszkadza w pełnieniu funkcji ministra zdrowia?
Widzę przed sobą poprzeczkę ustawioną niezwykle wysoko i wiem, że oczekiwania są ogromne. Jednak gdybym nie stawiał sobie poprzeczek wysoko w całym swoim życiu, nie byłbym sobą, więc oczywiście moje doświadczenie w pracy w samorządzie lekarskim jest ogromnym plusem, czymś bardzo dla mnie ważnym. Nie zmieniłem się w dniu, w którym „przeprowadziłem” się na Miodową (bo tu się pracuje prawie całą dobę). Jako działacz samorządu chciałem służyć ojczyźnie, pomagając lekarzom i pacjentom. Samorząd lekarski z mocy konstytucji i ustawy działa przecież w interesie publicznym. Dlatego traktuję swoją pracę w ministerstwie jak kontynuację służby publicznej.

Rozmawiała Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum