26 kwietnia 2009

Nie ufaj pozorom

W Nowym Testamencie znajdujemy pouczenie i przestrogę: „Nie sądźcie według pozorów”. Starożytni Rzymianie mawiali: „Fronti nulla fides” – „Pozorom nie ufaj – bo pozory prawdy tylko nas zwodzą”. I. Krasicki zaś konstatował: „Często pozory łudzą słabe oczy”.
Stwarzać pozory – to starać się, by coś wyglądało inaczej, niż jest w rzeczywistości – a więc udawać, fałszować i pod pozorem słuszności okrywać każdą niewłaściwość. Przestępcy, poprzez tworzenie pozorów, dążą do zapewnienia sobie alibi.
W „grze pozorów” prawdziwa i rzeczywista jest tylko gra. A. Fredro szyderczo pisał: „Na cóż w prawdy puszczać się bezdroże? / Kiedy pozór przyjemny, dość nam na pozorze?”.
W odniesieniu do całego życia trafna jest myśl, że najbardziej ulotną rzecz stanowi szczęście, a najbardziej mylące są pozory. Jesteśmy bowiem okłamywani pozorami prawdy (Horacy). Pozorowanie to kłamliwe udawanie prawdy. Opartym na pozorach realiom życia trzeba jednak umieć nadawać pozory autentyzmu.
Przez dziesiątki lat traktowano nas półprawdami i fałszem, którym sprytni dziennikarze potrafili nadać pozory prawdy. Do dziś jakże często spotykamy się z pozorami prawdy, sensu, obiektywizmu, sprawiedliwości, pluralizmu, dobrej woli, miłości, praworządności, demokracji. Bardzo często stają się one tylko ornamentem teraźniejszości, jakże odmiennej od pozorowanej, bo udekorowanej rzeczywistości.
Codziennie jesteśmy bombardowani pozorami prawdy przez radio, telewizję, prasę, przez polityczne i handlowe reklamy. Ktoś zaproponował kiedyś wysoką nagrodę za reklamę, której treść w pełni odpowiadałaby prawdzie.
I tak np., zgodnie z treścią reklam, proszki do prania wszystkich firm są najlepsze. I choć to oczywisty błąd logiczny, to jednak jest to bez skrupułów powtarzane.
Pomimo że wszyscy jesteśmy świadomi faktu, iż pozory mylą, to jednak jakże często wpadamy w zastawiane przez nie pułapki życiowe. Ludzie bowiem chętniej wsłuchują się w nowe kłamstwa aniżeli w stare prawdy (A. Czechow). Jakże głęboka jest myśl Fryderyka Schillera, że „pozory rządzą światem, a sprawiedliwość jest tylko na scenie”. Również tej prawdy jesteśmy świadomi. Myślę, że po prostu pozorami przyozdabiamy i czynimy bardziej atrakcyjnym nasze życie. Z kolei borykanie się z jego zawikłaniami uczy nas dwulicowości, a więc gry pozorami – w obawie, że nie będziemy mogli zrealizować swoich zamierzeń, a nawet przegramy życie.
Czy można w sposób rzeczywisty, a nie pozorny, być spokojnym i szczęśliwym, gdy nasze życie „tynkuje się” pozorami? Stwarzają je zarówno inni, jak i my sami – czego jesteśmy świadomi, jednak o tym zapominamy. Przecież my sami potrafimy się cieszyć nawet z pozornych sukcesów, uznanych przez innych za rzeczywiste. Przecież wszyscy chcemy być postrzegani jako lepsi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Robimy to, by się wobec innych dowartościować lub im zaimponować. Bywa też, że za pozorami miłości kryje się zwykły, przyziemny interes. Dążąc do stworzenia doskonałego wizerunku samych siebie, również prowadzimy grę pozorami: mądrości, uczciwości, szlachetności, honoru i humoru.
Mamy pełne prawo osłaniać swoje fizyczne, psychiczne i intelektualne ułomności. W wielu sytuacjach życiowych stwarzanie pozorów jest rzeczą zrozumiałą i wytłumaczalną, a nawet celową. Pozostaje więc stwarzanie pozorów, że się jest innym, bardziej „znormalizowanym”. Oczywistością też jest, że nie muszę komuś mówić nieprzyjemnej „prawdy prosto w oczy”, np. na temat nieatrakcyjnego wyglądu.
Bywa i tak, że harmonijne współżycie ludzi jest wynikiem właśnie „gry pozorów” – ale gry nieponiżającej cudzej wartości i godności. Również pozorowane współczucie, żal, pochwała, życzliwość, pomimo że mogą być wyrazem niezauważalnej obojętności lub nawet nieszczerości, to jednak sprawiają odbiorcy przyjemność, wywołują uczucie radości i ulgi w cierpieniu lub smutku.
Jakże często oceniamy ludzi po pozorach. Dlaczego?
Bo tak jest po prostu łatwiej, nie wymaga to żadnego wysiłku przy rozstrzyganiu ujawniających się wątpliwości. Pełna pozorów, do niczego niezobowiązująca i obojętna grzeczność nadaje blichtru naszemu życiu, czyni je łatwiejszym i znośniejszym. Mało tego. Jest powszechnie akceptowana i wymagana. Nie wiem, czy całkowicie rugując pozory, potrafilibyśmy skutecznie funkcjonować w swoich środowiskach zawodowych, a nawet naukowych. Oczywiście, zależy to od jakości i wartości prawdy, jaką chcemy zakamuflować, oraz krzywdy, jaką możemy wyrządzić.
Pozory – czyli falsyfikacja prawdy – bywają niekiedy bardzo trudne do zdemaskowania, ponieważ ich twórcy często posługują się półprawdami i świadomie ukrytymi błędami logicznymi. W ostatecznym „rozrachunku” autorzy pozorów najczęściej zawdzięczają swój sukces niechęci do myślenia lub wręcz niewydolności myślowej odbiorcy.
Na tym jednak nie kończą się wysiłki twórcy pozorów. Poprzez powtarzanie i nagłaśnianie utrwalają się one w świadomości mało dociekliwych odbiorców jako fakty, co najmniej prawdopodobne, jeśli nieudowodnione.
A o to tylko pozorantom chodzi. Rzecz nieprawdziwą uczynić prawdopodobną. Mało wnikliwy odbiorca ani nie będzie chciał, ani go nie będzie stać na rozważanie, jakie jest rzeczywiste prawdopodobieństwo przedstawianego zdarzenia. Ponadto w dalszym etapie fakty zostaną sprytnie usunięte z pola widzenia i pamięci, jako już nieważne i niepotrzebne. Pozostaną tylko tendencyjnie skonstruowane nazwy tych faktów oraz dowolne, z góry zaplanowane kłamliwe interpretacje. Taki jest „patomechanizm” popularyzowania kłamstwa i nadawania mu pozorów prawdy.
Jakości naszej umysłowości, rozumu, mądrości nie można mierzyć ilością zdobytej wiedzy, ilością publikacji i wystąpień naukowych, lecz tylko stosunkiem do prawdy. Jest to jedyne i niezawodne kryterium. Kryterium prawdy. Stosunek do prawdy w sposób najbardziej precyzyjny określa intelektualną i moralną wartość człowieka, społeczności, urzędów i władzy. Dobrze skonstruowane pozory dostarczają pozornych rozwiązań, a więc pozornie zwalniają od myślenia, dlatego tak szybko bywają przyjmowane jako prawdy rzeczywiste.
Żyjemy w czasach pozorów. Jednak nie każde działanie i nie każdy ruch oznaczają postęp. Do działań pozornych można zaliczyć np. przesypywanie piasku z miejsca na miejsce, zmiany nazw, tworzenie i likwidację struktur organizacyjnych i instytucji dla osób „zasłużonych” dla władzy. Można się przy tym solidnie napracować i wydać dużo pieniędzy. Jednakże nie można się spodziewać efektu takiego pozorowanego działania.
Istnieje wiele prawd o prawdzie pozorowanej, czyli prawd o kłamstwie. Jest to problem niezwykle złożony. W praktyce droga do wykazania prawdy może być najeżona wieloma trudnościami związanymi z przedzieraniem się przez pozory, którymi bywa oblepiona. Ponadto każda prawda ma dwie strony: „twoją i moją”. Ale stwierdzenie to też może wyrażać prawdę pozorną.
W praktyce życiowej okazuje się, że stwarzanie pozorów prawdy czy posiadania racji bywa czasami bardzo korzystne. Udawanie zwykle udaje się łatwiej i staje się ono bardziej przekonujące i skuteczne od prawdy. Przykładem „udanego udawania” może być propaganda sukcesu i odwracanie uwagi od osobistych korzyści płynących z pozorowanych osiągnięć wspólnoty.
„Public relations” to nauka i sztuka integracji osoby, firmy lub urzędu ze społecznością, uzyskiwania jej zaufania, a także umiejętność kreowania swego pozytywnego wizerunku poprzez wzajemne zrozumienie oparte na rzetelnej informacji. Negatywną potęgę pozorów bardzo dobitnie odzwierciedla moc „public relations”. Dbałość o „PR” bywa niczym innym jak grą pozorów. Jest to już nie tylko przewaga formy nad treścią, lecz wręcz zupełny brak treści, bowiem tworzą ją wyłącznie pozory. Tak szeroko stosowana współcześnie metodyka „czarnego PR” polega głównie na tworzeniu przez „spin doktorów” pozorów dyskredytujących przeciwników i korzystnym przedstawianiu własnych mocodawców, bez względu na materialną prawdę. Istotnym celem posługiwania się pozorami może być też przekonanie społeczności do czegoś, co jest dla niej niekorzystne.
O mocy „PR”, a więc o sile pozorów, można się było przekonać, gdy w jednym z państw osoba, która kilka miesięcy przed wyborami była nikomu nieznana, to jednak uzyskała bardzo wysokie poparcie wyborcze.
„Gracze pozorami” liczą na bezmyślność i niedomyślność adresatów. Łatwiej jest bowiem nacisnąć guzik wybranej stacji telewizyjnej, która powie, co myśleć, niż zmusić się do rozważenia wątpliwości, a więc do myślenia. Na tym polega proces „odmóżdżania” słuchaczy i społeczeństwa oraz czynienia go uległym. Spotkałem się z określeniem, że pozoranci to producenci mydła służącego do mydlenia oczu społeczeństwu.
Pozorowana prawda bywa bardzo sugestywnie propagowana poprzez metodę przemilczania lub minimalizowania znaczenia prawdy rzeczywistej. Problem rzeczywisty zagłusza się konglomeratem problemów sztucznie wywołanych i nagłaśnianych. Wielokrotnie powtórzone ćwierćprawdy przyjmowane są jako oczywiste.

Pozory naukowe
Współcześnie, na naszych oczach, rozwinęła się i święci triumfy nowa, bardzo cenna specjalizacja zawodowa: niezwykle sprawna i skuteczna umiejętność gry pozorami. Nie jest to specjalność akademicka, ale w nauce również może odnosić „sukcesy”. Jednak pozorne wartości i pozorne działania tylko pozornie mogą przyczyniać się do postępu, rozwiązania problemu naukowego lub podniesienia poziomu nauki i zaspokojenia rzeczywistych potrzeb. Natomiast mnożenie pozorów nieuchronnie prowadzi do klęski, a co najwyżej do pyrrusowego zwycięstwa.
W okresie „państwa pozorów” przeżywaliśmy pozorowaną niepodległość, sprawiedliwość, wolność, pozorowany pluralizm. Był to czas pozorowanej nauki, pozorowanej bezpłatnej służby zdrowia, bezpłatnej edukacji, pozorowanej niezależności środków masowego przekazu, pozorowanej pracy i pozorowanych płac. Wszystko „na niby”. Nawet wdrażanie w życie idei komunizmu odbywało się u nas w sposób co najmniej częściowo udawany. Ale współczesny kapitalizm również jest „na niby”, jest to bowiem polityczny kapitalizm z silnie rozwiniętą korupcją, niszczącą podstawową właściwość kapitalizmu,
tj. konkurencję.
Bombardowano nasze mózgi fałszem i pozorami. Nic więc dziwnego, że państwo pozorów tworzyło klimat przyzwalający na uprawianie pozorowanej nauki i prowadzenie pozorowanych prac naukowych. Zdarzało się, że „oryginalna” praca była zamaskowanym i niewykrytym (czy tylko nieujawnionym) plagiatem, a wynik badań z góry dopasowywano do „średnich danych podawanych w piśmiennictwie światowym”.
Szczególnie skutecznym warunkiem rozpoczęcia pracy badawczej jest zdobycie „grantu”. Mając pieniądze, można jednak przeprowadzić nie tylko rzeczywiste prace naukowe, ale również badania pozorowane. Koniecznym warunkiem rzeczywistej pracy badawczej jest oryginalna „myśl” naukowa. W pracy pozorowanej dominują plagiaty myślowe lub bezwartościowe pomysły, upozorowane naukowo brzmiącymi zadaniami badawczymi. Jeśli jednak ktoś przez 3-5 lat nie otrzyma środków finansowych na długoterminowy projekt badawczy, to wówczas
z pewnością bezpowrotnie wypadnie „z nauki” i orbity środowiska naukowego. Wszędzie, ale zwłaszcza w krajach „nie do końca rozwiniętych”, samo zdobycie grantu staje się sukcesem. Jednakże tylko oryginalna myśl badawcza jest warunkiem bezwzględnym osiągnięcia – rzeczywistego, a nie pozorowanego – sukcesu naukowego.
Umiejętność dostosowywania się człowieka do wymogów czasów i chwili sprawiała, że w ramach tej adaptacji niektórzy pracownicy nauki udoskonalali mechanizmy promowania pozornych wartości i pozornych kryteriów naukowych i moralnych. Dlatego potrafili piąć się na coraz wyższe poziomy hierarchii akademickiej. Szereg katedr i nauczycieli wyspecjalizowało się w produkowaniu i głoszeniu prawd pozornych. W oparciu o pozorowane osiągnięcia wyrastały też pozorowane autorytety – zarówno naukowe, obywatelskie, jak i moralne.
Jest rzeczą oczywistą, że z nauką i prawdziwymi odkryciami naukowymi w sposób nierozerwalny wiąże się ryzyko przyjęcia mylnej hipotezy badawczej. Prace badawcze podejmowane bez ryzyka przyjęcia błędnego założenia, jak np. statystyczne porównywanie wyników zastosowania różnych procedur, zawsze kończą się jakimś wynikiem. Badacz nie ponosi tu więc żadnego ryzyka, że przyjęta koncepcja badawcza może być błędna. Prace takie, niekiedy o znaczeniu praktycznym, mają jednak raczej charakter ekspertyzy, a nie sensu stricto badania naukowego, którego wynik ostateczny jest obarczony prawdopodobieństwem błędnej hipotezy badawczej. Niewątpliwie wymagają one nieraz naukowego opracowania, zastosowania metodyki badawczej. Bardzo często chodzi tylko o statystyczne potwierdzenie obserwacji klinicznych. Tylko dyletanci, oszuści i producenci pozorowanych prac naukowych na zasadzie myślowego plagiatu wiedzą, jaki ma wypaść rezultat końcowy badań. Prowadzą więc pozorowane badania naukowe, których wyniki bardziej reprezentują wyniki przedstawiane w piśmiennictwo niż ich własne osiągnięcia.
Pozorowana nauka to taka, która produkuje wyniki, a nie wartości. Nie jest konkurencyjna i nie jest na naukowym rynku poszukiwana, nie ma bowiem zapotrzebowania na tak uzyskiwane wyniki. Czas „naukowego półtrwania” tego rodzaju wyników nie przekracza czasu ich publikacji. Ponieważ pozorowane prace naukowe dostarczają nam więcej wyników niż nowych wartości, to oczywistością jest, że problem pozorowanych prac naukowych i naukowych banałów nie jest ani banalny, ani pozorny. Prace takie wzbogacają tylko wykazy piśmiennictwa ich autorów, a nie potencjał naukowy ośrodka i kraju. Zalegają potem na bibliotecznych półkach. Trzeba umieć odróżnić naukowca od jego imitacji. A to zależy również od tego, kto dokonuje oceny.
Ocena, kto jest „mądry”, a kto nie – zależy od kwalifikacji naukowych i moralnych recenzenta, a także od stopnia jego uniezależnienia od uwarunkowań narzucanych przez okoliczności i środowisko. I tu niezwykle istotną rolę odgrywają tzw. doorkeepers. To oni decydują, kogo wpuszczą na naukowy rynek poprzez przydzielenie stypendium, grantu, nagrody, zatwierdzenie stopnia czy tytułu naukowego. Ich decyzje są zwykle legitymizowane opiniami wyznaczonych recenzentów. A nauka nie może sobie pozwolić na pozorowaną tylko bezstronność i pozorowany obiektywizm, często kwieciście i grzecznościowo pisanych ocen. Cały ten mechanizm prowadzi do utraty zdolności tworzenia wartości naukowych w ramach współzawodnictwa i konkurencji.
W ramach adaptacji i walki o byt w środowisku naukowym bardzo szybko zdobywa się umiejętność „jak grać” na naukowym rynku. Ta gra, walka o finansowanie – zastępuje pracę twórczą. Zdobycie grantu staje się niekiedy ostatecznym sukcesem, bowiem dalsze „imitowanie czynności naukowych jest dla profesora po pięćdziesiątce żadną sztuką” (prof. M. Grabowski). Naukowcy muszą więc nie tylko tworzyć naukę, lecz również burzyć jej pozory.
Jest jeszcze jedna przyczyna: zaśmiecania rynku naukowego wynikami pozornymi. Są to grzecznościowe, a więc pozorowane opinie dotyczące wartości ocenianej pracy. Nie byłoby pozorowanych i w ogóle bezwartościowych prac, gdyby nie było bezwartościowych ocen. Współodpowiedzialność za bezwartościowe, pozorowane prace naukowe ponoszą i promotor, i autor, i recenzent. Pozorowana aktywność naukowa wynika więc nie tylko z materialnej nędzy, nie tylko z braku kwalifikacji do prowadzenia badań naukowych, braku konkurencji, z intelektualnej korupcji, ale też z istnienia moralnie i merytorycznie nieodpowiedzialnych recenzentów. Recenzenci nierzetelni wraz z „recenzentami grzecznościowymi” mają jednak w społeczeństwie tak głębokie historyczne, psychologiczne, ekonomiczne i towarzyskie fundamenty, że przez długie lata nawet postęp naukowy nie jest w stanie zmieść ich z areny naukowej.
Jakże często pada pozornie retoryczne pytanie: „Czy istnieją granice nauki?”. Najczęściej odpowiada się, że granice nauki wyznaczają finanse, wyobraźnia, brak wolności, brak kwalifikacji. Daleko skuteczniej granice nauki wyznaczają pozory, kłamstwo i zło. Przykładem zła jest Mengele. Z kłamstwem się oswoiliśmy. Nauka kończy się więc również tam, gdzie stwarza się pozory prawdy.
A „prawda nie zrobiła tyle dobrego, ile złego uczyniły jej pozory”. Tak więc pozorowana działalność naukowa i pozorna nauka nie wynikają tylko z biedy, niektórzy bowiem wyspecjalizowali się w wykonywaniu ruchów pozornych w postaci tandetnych badań.
Finansowe cierpienia naszej nauki i ochrony zdrowia są ciężką, chroniczną już chorobą. Niestety, ale stosowana bywa najmniej skuteczna metoda leczenia tej choroby – głodem. Byłoby jednak naiwnością sądzić, że samo zwiększenie nakładów na naukę rozwiąże wszystkie problemy. Oczywiście, nigdy nie ma pewności, że
z chwilą zwiększenia nakładów na badania naukowe i uposażenia badaczy nastąpi w kraju wzrost naukowy, a więc i gospodarczy.
Wielką plagą naszej nauki są nie tylko plagiaty, ale również brak konsekwencji wobec plagiatorów, noszący też znamiona tolerancji. Z kilku publikacji wynika, że więcej kłopotów miewają ci, którzy plagiat wykryli, niż sami plagiatorzy. Nieprzypadkowo zapewne jest wyjątkowo krótki czas przedawnienia plagiatu. Toteż w majestacie prawa już po kilku latach od popełnienia plagiatu, czyli kradzieży cudzej własności intelektualnej, pracę taką można oficjalnie uznać za własną, bowiem postępowanie sądowe już nie grozi.
Brak reakcji środowiskowej jest bardzo znamienny i znaczący. Powtórzę pytanie jednego z dziennikarzy: ” I co na to elity? To już nie jest bowiem tylko problem bezsilności i bezradności. Jest to problem rezygnacji środowiska z moralnej samoregulacji”. Zdarzało się u nas, że jeden z uniwersytetów pomimo protestów przyznawał doktorat osobie, której parę miesięcy wcześniej inna uczelnia ten stopień odebrała.
Przed laty złożyłem wizytę w jednym z renomowanych uniwersytetów w USA. Było to w czasie znanej powszechnie afery związanej z plagiatem popełnionym w jednej z naszych uczelni medycznych. Rektor amerykańskiego uniwersytetu wielokrotnie przerywał zasadniczy temat naszej rozmowy, o możliwości współpracy, i nawiązywał do wspomnianego plagiatu, wyrażając oburzenie już nie z powodu popełnienia plagiatu, bo te zdarzają się wszędzie, lecz z powodu odpowiedzi rektora powołującego się na przedawnienie. Pamiętam, wielokrotnie i naprzemiennie używał określeń: „unbelievable”, „incredible”, „beyond belief”, „shocking”. Znamiennie osłabiło to moją pozycję w próbach nawiązania współpracy naukowej.
Reasumując, można stwierdzić, że to umysłowość pracowników naukowych i decydentów nauki determinuje stan nauki w danym kraju. Stan nauki w danym kraju jest taki, jaki jest stan umysłowości kadry naukowej. Cdn.

Tadeusz TOŁŁOCZKO

Archiwum