8 marca 2006

Uważam, że…

Realizując uchwały ostatniego, VIII Krajowego Zjazdu Lekarzy w sprawie minimalnych płac lekarzy, Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej uznało – i słusznie – że problem skandalicznie niskich wynagrodzeń dotyczy wszystkich pracowników służby zdrowia oraz że w jedności siła. I tak 22 lutego br., z inicjatywy prezesa NRL Konstantego Radziwiłła, zawiązał się Krajowy Komitet Porozumiewawczy na Rzecz Wzrostu Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia. Po raz pierwszy, o ile dobrze pamiętam, doszło w sprawie wynagrodzeń do porozumienia większości organizacji działających w systemie ochrony zdrowia, w tym – w zasadzie wszystkich reprezentujących lekarzy i lekarzy dentystów. Po raz pierwszy też samorząd lekarski, wspomagając związki zawodowe, przypomniał sobie, że w art. 4 ustawy o izbach lekarskich, w ust. 1 napisano: Zadaniem samorządu lekarzy jest w szczególności: 3) reprezentowanie i ochrona zawodu lekarza, a w ust. 2: Zadania określone w ust. 1 samorząd lekarzy wykonuje w szczególności przez: 2) negocjowanie warunków pracy i płac. Przepisy te przywołuję po to, by wytrącić argumenty tym, którzy z oburzeniem – mniej lub bardziej udawanym – będą udowadniali, że sprawy płacowe to nie sprawa samorządu, tylko związków zawodowych.

Polityka państwa wobec pracowników ochrony zdrowia, a przede wszystkim lekarzy – niewiele się zmieniła mimo transformacji ustrojowej. Nie wszyscy pamiętają słynne stwierdzenie ministra zdrowia Jerzego Sztachelskiego z lat 50., że lekarze sobie i tak dorobią, więc nie trzeba podwyższać im pensji. Dzisiaj w dyskusji o uposażeniach lekarskich po pierwsze zawsze do wysokości średniej płacy dodaje się drugi etat, czyli dyżury (o ile lepiej dla niektórych to brzmi), a po drugie – natychmiast pojawia się temat „szarej strefy”, zachowań nieetycznych i refren: „lekarzu, pokaż co masz w garażu”. Fakty są niewygodne dla decydentów, więc się je przemilcza – albo uprawia tzw. politykę mitów, przytaczając hasła, że służba zdrowia to „czarna dziura”, że pieniądze są marnotrawione, że mamy za dużo lekarzy, że placówki są źle zarządzane itp. itd.

Zawiązana niedawno z udziałem samorządu lekarskiego koalicja „Teraz Zdrowie” przypomina fakty i walczy z mitami pokutującymi, niestety, w powszechnej świadomości. Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej przeznaczającym mniej niż 6 % PKB na ochronę zdrowia. Z Polski, od momentu akcesji do Unii, wyemigrowało w celach zarobkowych – tylko do krajów Unii – ponad 8,5 % czynnych zawodowo lekarzy, tj. ok. 5 tys. (dla porównania: na Węgrzech czy w Czechach liczba lekarzy, którzy wyemigrowali do pracy w krajach UE, nieznacznie przekracza liczbę 100). Wreszcie, zarobki w Niemczech, gdzie lekarze strajkują z powodu pogorszenia się ich sytuacji finansowej (por. „Puls”, str. 11-13), są średnio 10 razy wyższe niż w Polsce. I to są fakty, „twarde fakty” i „konkretne argumenty” – Panie Ministrze (por. „Ministerstwo twardych danych”, str. 5).

Odrzucam także, pojawiające się na razie nieśmiało, insynuacje o „politycznym charakterze” naszych słusznych, jak powiedział ostatnio Pan Premier, postulatów. My, lekarze i lekarze dentyści, pracując przez ostatnich kilkanaście lat w warunkach nieustającej reformy, permanentnego chaosu i niedofinansowania ochrony zdrowia – za marne grosze – wraz z innymi pracownikami medycznymi, dokonaliśmy cudu gospodarczego, którego zazdroszczą nam np. Anglicy, a polegającego na tym, że za te niewielkie pieniądze przeznaczane na system – mamy opiekę zdrowotną na tak wysokim poziomie. Niestety, przelał się kielich goryczy. Dość mamy tego „cudu”. Pamiętamy też słynną „ustawę 203”. Dlatego dzisiaj, słuchając zapewnień ministra Religi, chcemy wiedzieć, kiedy i w jaki sposób zostaną zrealizowane nasze żądania płacowe. Jednocześnie jako obywatele tego kraju pamiętamy obietnice wyborcze zwycięskiej partii o podwyższeniu do 6% PKB nakładów na ochronę zdrowia.

Wiem, że to nie minister zdrowia decyduje o budżecie państwa, tylko premier, minister finansów i parlamentarzyści. Dlatego uważam, że trzeba wesprzeć naszego ministra w staraniach o to, by zdrowie było w naszym państwie priorytetem, nawet gdyby trzeba było podjąć działania radykalne. Bo, niestety, doświadczenia pokazują, że tylko takie wywierają skutek (jak chociażby protesty górnicze skutkujące kwotą ponad 70 miliardów z budżetu państwa). Mam nadzieję, że obietnice zostaną spełnione i protesty nie będą konieczne.

Andrzej Włodarczyk

Archiwum