21 lutego 2010

Pośladek z igłą

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Artur Dziak

Podobnie jak początek, tak i koniec mej pracy w Szpitalu Przemienienia zaznaczył się komicznym epizodem, do czego przyczyniła się moja uczynność i poniekąd wczesna sława.
Ponieważ z racji leczenia sportowców specjalizowałem się w leczeniu uszkodzeń tkanek miękkich narządu ruchu, po szpitalu się rozniosły wieści o mej smykałce do diagnostyki i leczenia uszkodzeń skóry, mięśni, ścięgien oraz do operacji rekonstrukcyjnych. Sławę moją ugruntowało „przyszycie kciuka”, który pewien pan był sobie sam odciął, przy próbie zamordowania koguta. Rzecz sama w sobie byłaby zupełnie banalna, gdyby nie to, że pacjenta zgubiła głupia chęć zaimponowania otoczeniu. Chodziło o tradycyjne odrąbanie kogutowi łba na pieńku. Pacjent oświadczył, że jest to barbarzyństwo i nie ma to, jak w mgnieniu oka egzekucja nożem. W tym celu wybrał specjalnie duży na tę okoliczność nóż i starannie go naostrzył. Następnie przywiązał szpagatem łeb biednego koguta do kurka nad zlewem, odwrócił się, by nie patrzeć na egzekucję skazańca, dobrze się zamachnął – i ciął nożem! Efekt nowej metody był nadspodziewany i jakkolwiek łeb kogutowi odciął, to jednocześnie ciachnął sobie też, prawie doszczętnie, kciuk. Na szczęście lewej ręki, która trzymała ptaka.
Otóż pewnego przedpołudnia zdyszana sekretarka powiadamia mnie, że chirurdzy ogólni operujący w ambulatorium szpitala potrzebują pilnie mej konsultacji. Ponieważ sprawa dotyczy trwającego zabiegu operacyjnego, bezzwłocznie udaję się na parter. W sali przedoperacyjnej wita mnie mocno zmęczony i wyraźnie przybity adiunkt z Kliniki Chirurgicznej, i wyjawia powód mego wezwania.
– Widzi pan, panie kolego, właśnie, tego, operujemy od pewnego już czasu, a prawdę mówiąc już ponad godzinę, błahostkę. Po prostu szukamy igły w pośladku i, jakby tutaj, tego – tej cholernej igły ni rusz znaleźć nie możemy. Co więcej, to szukamy u zaprzyjaźnionej damy, więc, tego, niech się pan doktor szybko przebiera i dołączy do zespołu operacyjnego. Liczę, tego, że pan coś wniesie istotnego w tę, jakże ambarasującą dla wszystkich, sprawę…
Przebieram się szybko i wchodzę do sali operacyjnej. Na stole leży piękna młoda dziewczyna. Dookoła wszystko obficie pomazane krwią. Wybudzona z narkozy dziewczyna obraca głowę i uśmiechając się przyjaźnie do mnie, mówi: – O, jeszcze jeden pan doktor do mojego nieszczęścia, ale pan to chyba najmłodszy, więc nie widzę specjalnego sensu!
Przedstawiam się pannicy i wyjaśniam, że ja tylko wyglądam na młodego, w rzeczywistości zaś to jestem stary wyjadacz i do tego – kłamię, gdyż żal mi dziewczyny – od operacji właśnie tej części ciała, a to z racji, że leczę sportowców i jestem lekarzem baletu. To, wydaje się, uspokaja nieszczęsną.
Badam zmasakrowany dokumentnie pośladek (o którego byłej urodzie przekonuje drugi). W pośladku nie ma już mowy o żadnej anatomii i to budzi moje przerażenie, gdyż wielogodzinne pastwienie się nożami, nożyczkami, szczypcami i podważkami zostawiło zgliszcza, a w takich warunkach nie ma mowy o żadnym sensownym działaniu chirurgicznym. Badam nędzne resztki pośladka milimetr po milimetrze, odciągam delikatnymi haczykami najmniejsze nawet grupy mięśniowe, badam nawet naczynia krwionośne, pamiętając o możliwości wniknięcia igły do żył i bezowocnym szukaniu jej w mięśniach, i… powoli zaczyna we mnie kiełkować straszne przypuszczenie. Zakrywam ranę chustą i podchodzę do negatoskopu, na którym wywieszono zdjęcie rentgenowskie pośladka. Na zdjęciu widać igłę, i to igłę niemałą. Pomylili pośladki! – przechodzi mi przez głowę i zaraz jestem tego całkowicie pewien, gdyż na radiogramie wyraźnie widać jakąś metalową nitkę, którą wyhaftowano monogram znajdujący się na majteczkach pacjentki (nie zdjęła ich do prześwietlenia). Wyjaśnić dodatkowo muszę, Czytelniku wielce łaskawy, że wcale nie tak rzadko dochodzi do pomyłek, kiedy pacjenta bada się na stojąco lub w ułożeniu na boku czy na plecach, a do operacji przewraca na brzuch!
Nic nie mówiąc, wchodzę do sali przedoperacyjnej, gdzie bębniący nerwowo palcami po stole główny operator kieruje na mnie pytające spojrzenie.
– Sprawa jest nieco głupia – sam głupio zaczynam, nie wiedząc, jak oznajmić tę wysoce nieprzyjemną nowinę.
– Panowie się machnęli! Pomylono pośladek – wyrzucam w końcu. – Nie pozostaje nic, jak ten napoczęty pocerować i otworzyć następny.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zamiast powiedzieć „drugi pośladek” użyłem słowa „następny”, co zabrzmiało obelżywie dla operatora.
Uważając, że moja misja się zakończyła, opuszczam salę operacyjną. Drugi z operatorów podaje mi na pożegnanie rękę i z nieukrywanym chłodem mówi wyniośle: – To my już dziękujemy panu, panie doktorze.
Bóg mi świadkiem, że chciałem rzetelnie pomóc, ale widocznie moje rady były zupełnie nie po ich myśli! Wkrótce o sprawie zapomniałem. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że jednak wyszło na moje. Ktoś sprowadził na dół profesora i ten, po wysłuchaniu, o co chodzi, nakazał zacerować prowizorycznie pomylony pośladek i „otworzyć zdrowy”. Już po powierzchownym nacięciu igła sama się urodziła!
Nieszczęsnej pacjentce i jej rodzinie doktorzy wyjaśnili, że sprawa się tak skomplikowała, gdyż mieli do czynienia z rzadkim przypadkiem tak zwanego ciała obcego wędrującego.
Corpus Alienum Migrans – oznajmił główny operator z wielką powagą. Jakkolwiek migracja igły w masywach mięśniowych nie jest rzeczą wyjątkową, gdyż kurczące się mięśnie nawet we śnie potrafią przemieszczać igły na duże odległości, komiczne jest jednak to, że tak skołowali nieszczęsną dziewczynę
i jej rodzinę, że nikt nie zapytał, czy możliwa jest migracja igły z jednego pośladka do drugiego!

Archiwum