4 maja 2005

W naszych sercach, myślach, wspomnieniach

Ktoś mi kiedyś powiedział: Wy, lekarze, jesteście przyzwyczajeni do obcowania z bólem, cierpieniem, umieraniem… To nieprawda. Dojmujące jest uczucie bezradności i żalu, gdy gaśnie każde ludzkie życie, które próbujemy ratować.Teraz bardzo cierpimy po odejściu naszego Pasterza, który tak wiele dał medycynie, a któremu medycyna nie potrafiła pomóc. Ojciec Święty, idąc śladami Chrystusa i głosząc Jego nauki, wiele uwagi poświęcał zarówno chorym, jak i lekarzom. Mieliśmy świadectwo wielkości naszego Papieża, słuchając, jak często podkreślał, że życie jest zawsze najwyższym dobrem, które Bóg daje człowiekowi. Ukazywał chrześcijański sens cierpienia w encyklice Salvifici Doloris (1984), dawał wiarę i nadzieję chorym w orędziu przygotowanym na Światowy Dzień Chorego w 1992 r. Zarzucano niekiedy, że Ojciec Święty jest zbyt zachowawczy, jednak to nieprawda, bo zabierał też głos w tak nowych zagadnieniach, jak transplantologia czy genetyka. W encyklice Evangelium Vitae (1986) mówił, że jednym ze sposobów krzewienia autentycznej kultury życia jest „oddanie narządów, zgodnie z wymogami etyki, w celu ratowania zdrowia, a nawet życia chorym, pozbawionym niekiedy wszelkiej nadziei”. Często kierował słowa bezpośrednio do lekarzy, np. otwierając Klinikę Kardiochirurgii w Krakowie w 1997 r., uczestnicząc w światowych kongresach transplantologów w 1991 i 2000 r. Mówił głośno nie tylko o zdrowiu i życiu, ale także o cierpieniu i śmierci, czego dał teraz bolesne świadectwo. Często udzielał odpowiedzi na trudne pytania z bioetyki zadawane przez nas, lekarzy, nie głośno, lecz w ciszy własnego sumienia. Podkreślał, że badania naukowe muszą szanować godność każdej

Pamiętam dobrze ten dzień – 16 października 1978 roku. W tym czasie pracowałem w szpitalu Al. Jala w Benghazi. Wieczorem, jak zwykle, na długich falach szukałem Warszawy, złakniony wieści z kraju. Słucham radia i uszom nie wierzę: konklawe w Watykanie na nowego papieża wybrało kardynała z Polski – Karola Wojtyłę! Byłem pewien, że się przesłyszałem. Wiadomość potwierdziła się jednak we wszystkich językach świata. Natychmiast zrodziła się refleksja – to jest początek końca komunizmu. Na drugi dzień cała polska społeczność w Benghazi o niczym innym nie mówiła. Byliśmy podekscytowani, dumni i radośni. Karol Wojtyła przybrał imię: Jan Paweł II.
Kilka miesięcy później, w maju 1979 roku, z całą rodziną pojechaliśmy na urlop do Polski, zahaczając o Paryż i Rzym. W czasie tych kilku dni urlopu, który spędzałem w Warszawie, miała miejsce pierwsza pielgrzymka Papieża do Polski. Było to 2 czerwca 1979 roku, kiedy na zakończenie homilii, po Mszy Świętej na placu Zwycięstwa, Papież wyrzekł historyczne słowa: „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi! Tej ziemi!”.

Wizyta rektorów polskich uczelni akademickich, złożona Janowi Pawłowi II 4 stycznia 1996 roku, miała wymiar historyczny. Nigdy dotąd wszyscy rektorzy polskich uczelni – jako wspólnota – nie byli przyjęci przez Ojca Świętego i nigdy jeszcze wszyscy rektorzy jakiegokolwiek kraju nie byli razem pielgrzymami do Stolicy Apostolskiej.
Ojciec Święty przyjął nas w sali konsystorskiej, w której odbywają się audiencje dla koronowanych głów i prezydentów państw. Odczytaliśmy to jako wielkie wyróżnienie. Siedzieliśmy wszyscy jeden obok drugiego, tworząc półkole, w środku którego mieścił się papieski tron. Na wejście Ojca Świętego oczekiwaliśmy ze świadomością wielkiego wydarzenia w tym dostojnym i historycznym miejscu. Stwarzało to podniosłą atmosferę powagi i radości. Osobiście odczułem, że wraz z Osobą wchodzi Wielki Majestat Dobroci i Mądrości.
Kiedy słuchaliśmy skierowanego do nas przesłania stało się dla mnie oczywiste, że Ojciec Święty nas rozumie i współuczestniczy w naszych problemach. Dlatego każde wypowiedziane słowo było dla nas inspiracją nadziei i zachętą do zmagań o prawdę w życiu i nauce, do zmagań o zwykłą codzienną uczciwość.
W półkolu zajmowałem pierwsze miejsce po lewej stronie. Rozmowę z poszczególnymi rektorami Ojciec Święty rozpoczął od swojej prawej strony.
Byłem więc ostatnim rozmówcą. Okazało się jednak, że „strategicznie” było to najlepsze miejsce, gdyż Ojciec Święty mógł mi poświęcić na rozmowę więcej czasu, właśnie jako ostatniemu rozmówcy. Dało mi to również czas na sprecyzowanie myśli. Miałem wielką tremę i zastanawiałem się, czy myśli moje są dostatecznie „mądre”, by wypowiedzieć je Wielkiemu

ludzkiej istoty i że Kościół, odnosząc się z szacunkiem do nauki i kierując prawem Bożym, nie ma innego celu jak tylko integralne dobro człowieka.
Jedną ze strasznych tragedii Jego dzieciństwa była śmierć brata, lekarza, którego bardzo kochał. To, jak sądzę, było dodatkowym powodem jego uznania i ciepłego stosunku do lekarzy. Żył – jak nakazywał Chrystus. Głosił nauki Chrystusa Uzdrowiciela, podkreślając bezcenną wartość życia i zdrowia. Często dawał też materialne dowody troski o los chorych, kupując wiele kosztownych aparatów dla naszej ubogiej służby zdrowia. Wielokrotnie widziałem na cennych urządzeniach małe tabliczki z napisem: „Dar Ojca Świętego Jana Pawła II”. Gdy jako prezes Polskiego Towarzystwa Lekarskiego w 1987 r., w czasie prywatnej audiencji, prosiłem o błogosławieństwo dla lekarzy i dziękowałem za bardzo kosztowny aparat przekazany właśnie Centrum Zdrowia Dziecka, Ojciec Święty odpowiedział z uśmiechem: „Ach, podrzucę czasem jakiś drobiazg…”. Dowodem sympatii dla polskich lekarzy było niezapomniane spotkanie z Ojcem Świętym 20 października 2002 r., gdy zgodził się przyjąć honorowe członkostwo Polskiego Towarzystwa Lekarskiego.
Wierzymy, że Ojciec Święty dalej będzie wspierał nas, lekarzy. Byśmy dostrzegali w każdym człowieku nie tylko ciało, ale i duszę, byśmy widzieli w każdym chorym naszego bliźniego, naszego brata, odzwierciedlenie Stwórcy, by zawsze życie ludzkie było dla nas dobrem najwyższym, darem Boga. Tak, jak nas tego uczył Ojciec Święty. Lecz teraz szukać Go musimy nie w oknie Pałacu
Apostolskiego, ale w naszych sercach.
Jerzy WOY-WOJCIECHOWSKI

Niestety, nie mogłem być wtedy na placu Zwycięstwa. Ale kiedy usłyszałem te słowa, wiedziałem, że one, jak drożdże, są zaczynem przewrotu wolnościowego w Polsce i w całym zniewolonym bloku komunistycznym. Z tych drożdży wyrósł wspaniały chleb, „Solidarnością” zwany oraz rozpadł się mur berliński.
Nie mogłem sobie darować, że nie widziałem wtedy Papieża. Toteż w czasie naszego tygodniowego pobytu w Rzymie wybraliśmy się na środową audiencję do Watykanu. Wtedy to, 20 czerwca 1979 roku, udało mi się z bliska zobaczyć naszego Papieża. Staliśmy w polskim sektorze, blisko Ojca Świętego. Padał deszcz i wszyscy na placu św. Piotra stali pod parasolami. Papież, jak zawsze, skierował kilka ciepłych słów do rodaków, których wtedy – ze względu na kłopoty z paszportami – nie było w tym miejscu tak dużo. (My, „Libijczycy”,
mieliśmy paszporty służbowe, ważne na cały świat).
Ojciec Święty zmarł 2 kwietnia. Straciliśmy, jako naród, tarczę ochronną.
Jerzy BOROWICZ

Intelektualnemu Autorytetowi. Kiedy zacząłem mówić, Ojciec Święty uczynił znamienny ruch zmniejszający dzielącą nas odległość. Odebrałem to jako wyraz koncentracji życzliwej dla mnie uwagi. Nabrałem większej śmiałości i pewności co do wartości wypowiadanych słów. Przedstawiłem się jako rektor Akademii Medycznej w Warszawie, a w swojej wypowiedzi zawarłem następujące myśli:
Nawiązując do skierowanego do nas pasterskiego posłania o konieczności „twórczego zaangażowania i wierności prawdzie”, swoje zadanie jako rektora widzę w niezłomnym promowaniu nauki, a w nauce i w naszym życiu akademickim – prawdy, ponieważ tylko poprzez prawdę dojdziemy do wyjaśnienia sensu naszego istnienia.
Dalsze swoje zadanie widzę w utrzymaniu ścisłego związku nauki z
moralnością oraz w ochronie czystości nauki i życia akademickiego tak, ażeby zasady moralności, kultury i zwykłej uczciwości dotarły również do naszych politycznych „elit”.
W realizacji naszych zadań musimy być jednak świadomi, że profesorowie
i rektorzy też dziedziczą wady czasu, a w środowisku naszym reprezentowane są różnorodne postawy – od naukowego kapłaństwa aż po skrajny oportunizm i brak poczucia dobra wspólnego.
Z wielką wewnętrzną dumą przyjąłem, skierowaną do mnie, akceptującą moje stwierdzenia odpowiedź Ojca Świętego, zakończoną słowami: „Dziękuję
za myśli”. Stanowi to dla mnie najwyższe wyróżnienie.
Tadeusz TOŁŁOCZKO

Moja wnuczka Kamila, córka Tomasza, miała 3 i pół roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyła w telewizji Ojca Świętego. „Kto to jest?”
– zapytała. Kiedy syn wytłumaczył jej, wówczas powiedziała, że kocha tego drugiego Ojca – nas wszystkich. Od tej pory, kiedy tylko widziała w TV Jana Pawła II, całowała Go na ekranie, mówiąc, że Go kocha.
W 2002 r. Tomasz był z moją wnuczką na prywatnej audiencji u Papieża. Podczas audiencji Kamila wybiegła, wskoczyła na kolana Ojca Świętego i również Go pocałowała – przebieg całego zdarzenia został uwieczniony na fotografiach.
Jerzy NOSARZEWSKI

Jedno ze zdjęć z tego cyklu zamieściliśmy
w „Pulsie” na początku, na wewnętrznej okładce – red.

Archiwum