9 lipca 2011

Epitafium

Zbigniew Karol Purzycki (1935-2011)

Dopiero wczoraj (tak się wydaje) były nasze rozmowy, dyskusje, sprzeczki. Byliśmy przyjaciółmi, razem przygotowywaliśmy się do egzaminów specjalizacyjnych z interny pod opieką niezapomnianego ordynatora dr. Zbigniewa Godlewskiego. Bywały trudne wspólne dyżury, szare niedziele z dala od domu, mało wesołe święta. Dyskusje niemedyczne o kulturze, książkach wciągały nas bez reszty, gorzej było z budową okrętów czy samolotów, wtedy udawałam, że rozumiem jego pasję.
Zbyszek Purzycki był prawdziwym self made man, asertywny, pracowity, nielubiący płytkich i pozornych działań. Do wszystkiego dochodził sam, osiągnięty cel uważał za normalny efekt dobrze wykonanej pracy. Liczył tylko na siebie i jedynie tę drogę akceptował. Chyba z tej samodzielności czerpał siłę, aby zdobywać wiedzę i przekuwać ją w skuteczne sposoby walki o życie chorych.
Ciechanowianin, urodzony 25 października 1935 r., syn Jadwigi i Maksymiliana Purzyckich, poszedł w ślady ojca, cenionego lekarza. Szczęśliwe tylko wczesne dzieciństwo, potem wojna, ojciec trafia do Dachau, skąd wraca dopiero po latach ciężko chory i wkrótce umiera.
Po maturze w ciechanowskim liceum, w 1952 r., rozpoczyna studia na Wydziale Lekarskim Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Potem jego przeznaczeniem stała się Warszawa, tu odbył staż lekarski, tu wziął ślub z kobietą jego życia – Barbarą Pawlak. Narodziny córki Doroty, wielka radość Zbyszka (dziś dr inż. chemik). Jego pierwsza praca lekarska w lecznictwie kolejowym i dwa stopnie specjalizacji (1966 i 1970) w zakresie chorób wewnętrznych. W tych latach poznaje gorzki chleb lekarza rejonowego. Pracuje w Czeremsze w województwie białostockim, następnie prowadzi Obwodową Przychodnię Lekarską PKP Warszawa Wschodnia (1969-1973).
Postanawia poświęcić się kardiologii, odchodzi więc z kolejowej służby zdrowia, aby w 1974 r. uzyskać specjalizację w wymarzonej dziedzinie, a pięć lat później doktorat. Do 1980 r. pełni funkcję zastępcy kierownika Pracowni Hemodynamiki Kliniki Kardiologiczno-Chirurgicznej Instytutu Reumatologicznego (zastępuje prof. Witolda Rużyłłę). Obaj wydają monografię „Diagnostyka hemodynamiczna serca”. W 1981 r. zostaje kierownikiem I Samodzielnej Pracowni Hemodynamiki w Instytucie Kardiologii w Warszawie, kierowanym przez prof. Hoffmanową, a potem przez prof. Sadowskiego. Szkoli lekarzy, odbywa też roczny staż w renomowanej klinice w Ottawie (1985 r.). Oddany kardiologii diagnostycznej, stara się unowocześniać technikę w hemodynamice, tworzy dwa oryginalne typy cewników oraz nowe projekcje rentgenowskie. Bierze udział we wdrożeniach przełomowych metod leczenia w kardiologii interwencyjnej, w angioplastyce tętnic wieńcowych (PTCA), stentach, pierwotnej PTCA w ratowaniu chorych w stanie ostrego zawału serca. Wspólnie z prof. Korewickim i prof. Hoffmanową pisze m.in. monografię „Serce niewydolne” (1992 r.). Jest współautorem innych ważnych prac zbiorowych, 28 artykułów w czasopismach naukowych. Lubiany i ceniony przez pacjentów, niezapomniany przez lekarzy. Laureat I nagrody Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. W 1979 r., po odejściu z instytutu, nadal pracował jako kardiolog w Poradni Kardiologicznej dla Szkół Wyższych w Warszawie.
Lubił czas spędzany na działce, kiedy najlepiej czytać ulubione historyczne książki, majsterkować, oddychać leśnym powietrzem, daleko od trudnej Pragi, mimo że nigdy na nią nie narzekał. Dopiero gdy odeszła żona, kiedy nie udała się Zbyszkowi uparta walka o jej życie, stał się bardziej „zaszyty w siebie”. Miał przed sobą jeszcze wiele książek i wieczorów, odwiedzin ukochanej córki i wnuczka, liczył, że doczeka narodzin prawnuczki. Podstępnie dopadła Go choroba, której nic nie zdołało pokonać. Pełen nadziei, cierpliwie poddawał się wszelkim decyzjom lekarzy, dziękował za bezprzykładną troskliwość córki. Niestety, opuścił nas 8 maja 2011 r., wtedy kiedy wszystko budzi się do życia. Zostawił nas z tą wiosną, aby pamięć o nim była bardziej kolorowa, abyśmy mogli cieszyć się, że był wśród nas, bo res severa verum gaudium, czyli prawdziwa radość to rzecz serio, jak mówi mądry Seneka. Nie zapomnimy Zbyszka.

Jolanta Zaręba-Wronkowska

***

Natalia Pietruczuk-Mąkowska (1924-2011)

Dzwoniłem do Naty w Nowy Rok z życzeniami, ale nie odbierała już telefonu. Odszedł wspaniały, szlachetny człowiek, wielki lekarz społecznik, nasza kochana Nata.
12 stycznia 2011 r. odbył się pogrzeb Naty Pietruczuk-Mąkowskiej. Po uroczystej mszy św. w bazylice Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej pożegnał Natę dr Przemysław Słomski, który we wzruszającym przemówieniu dziękował Jej m.in. za zaangażowanie i nasze spotkania. Tekst jego przemówienia odczytał dr Paweł Gąsowski. Została pochowana na Cmentarzu Wolskim. Odeszła długoletnia starościna naszego I powojennego kursu Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego rocznika 1944-1949. Po uzyskaniu absolutorium przez 42 lata pracowała w Poradni Przeciwgruźliczej przy ul. Pasteura. Mimo pracy zawodowej i obowiązków rodzinnych (troje dzieci), z ofiarnością matkowała naszemu kursowi. Utrzymywała bliskie kontakty z naszymi żyjącymi jeszcze profesorami. Zbierała dokumenty i życiorysy. Zostawiła po sobie duży ich zbiór, który planowała przekazać archiwum WUM.
Pamiętała zawsze o chorych, wysyłając im życzenia z okazji imienin i świąt. Była inicjatorką i współorganizatorką wszystkich naszych zjazdów i spotkań, które pozwoliły na utrzymywanie serdecznych kontaktów. Nawet wypadek i ciężka choroba w ostatnim okresie życia nie osłabiły Jej zaangażowania.
8 lutego 2011 r. zebraliśmy się w Klubie Lekarza przy ul. Raszyńskiej. Na spotkanie przyszło 18 osób wraz z córką Naty – Małgosią Kownacką, która podziękowała wszystkim za przybycie na pogrzeb i wręczyła zdjęcia z Natą z ostatniego wigilijnego spotkania. Jak się potoczą losy naszych dalszych spotkań, czas pokaże. Będzie nam wszystkim bardzo Jej brakowało. Zostawiła po sobie niezapomniane wspomnienia.

Jerzy Bokwa

Archiwum