28 marca 2015

Zmiany, czy lepiej bez zmian?

W jakimś wywiadzie telewizyjnym prof. Rafał Matyja, politolog z Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, rzucił mimochodem zdanie, które zapamiętałam: „Nie podział partyjny dzieli polskie społeczeństwo, tylko podział na tych, którzy widzą potrzebę zmian i na resztę, która pragnie zachować status quo”. Coś w tym jest.
Kiedy zaczął się wysyp kandydatów na prezydenta RP, uderzył mnie przede wszystkim ich wiek. Oto do rywalizacji o stanowisko wymagające szczególnej dojrzałości i doświadczenia politycznego ruszyło pokolenie trzydziesto i czterdziestolatków. W kolejności zgłoszeń: Andrzej Duda – 42 lata, Magdalena Ogórek – 36 lat, Adam Jarubas – 40 lat. Tylko, czy sam wiek kandydatów zapowiada rzeczywistą zmianę? Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że żadna z wymienionych osób nie jest samodzielnym autorem pomysłu tego odważnego kroku rozpoczynającego start do prezydentury. Głośno mówi się o „kandydatach w zastępstwie”. Z tyłu pociągają za sznurki stare wygi. Ich twarze, słowa i czyny dość opatrzyły się społeczeństwu, ale nie to przesądziło, że nie startują. Raczej chęć uniknięcia personalnej przegranej. Sondaże wskazują, że prezydent Bronisław Komorowski spokojnie pozostanie ojcem narodu przez drugą kadencję. Stare wygi chcą, jak to się mówi, coś ugrać na tym wydarzeniu, więc walczą o drugą turę, tj. o jak najdłuższą obecność spikera swojej partii na antenach wszystkich polskich telewizji, bo to przygotowanie do wyborów parlamentarnych. Młodzi są tu wygodnym instrumentem realizacji ambicji politycznych wodzów.
Proszę jednak spojrzeć na to zjawisko z innej strony. Młodzi z różnych partii bez mrugnięcia okiem przyjmują rolę skazanych na wyborczą klęskę. Dlaczego jednak startują? Bo dla nich to szansa wyskoczenia w górę, mocnego zaistnienia w sferze publicznej, zdobycia, tak cenionej dziś u polityków, rozpoznawalności. Polskie partie nie wypracowały ścieżki szkolenia i awansowania młodej kadry, jeśli pominąć noszenie teczki za posłem czy innym funkcyjnym w partii. Długoletni liderzy nie mają zwyczaju przygotowywania swoich następców, a otaczający ich aparat partyjny robi wszystko, by nie dopuścić do głosu zdolniejszych, dążących do zmian, z pomysłami. Jestem przekonana, że w każdej partii są tacy ludzie lub mogliby się znaleźć, gdyby nie swego rodzaju sanitarny kordon doświadczonych działaczy. Partie, zwłaszcza te duże, rozgrywające, nie są zainteresowane przyjmowaniem nowych członków, bo to potencjalna konkurencja utrudniająca wejście na listy wyborcze i objęcie lukratywnych stanowisk w administracji państwowej lub w zarządach spółek Skarbu Państwa. Tu nikt nie chce zmiany. Dlatego na ekranach telewizyjnych oglądamy ciągle te same twarze. Marszałek Niesiołowski czy Ryszard Czarnecki są specjalistami w każdej dziedzinie życia.
Młodzi na własną rękę szukają swojego miejsca w partii. Ich los zależy od ludzi, którzy mają dostęp do ucha wodza. Każda okazja jest dobra, żeby być zauważonym, każda też – by wyjść na zewnątrz. Jeszcze się pod pokrywą nie gotuje, ale patrząc na listę kandydatów na prezydenta RP, widzę zarys pokolenia, które świadomie wykorzystuje tę okazję, żeby przecisnąć się przez nieprzychylną partyjną magmę i wreszcie zająć miejsce w świetle jupiterów telewizyjnych, choćby na czas wyznaczony kampanią prezydencką. Nie wykluczam, że dzięki ich obecności w mediach nastąpi pewne poruszenie, pojawią się nowe wątki, nowy język, a może nawet nowe treści? Komentatorzy i analitycy sceny politycznej zacierają ręce. Dziennikarze szykują nowe formaty debat politycznych. Już teraz rośnie napięcie w oczekiwaniu na kolejne pojawienie się kandydatki SLD. Musi przywdziać bardzo grubą skórę. Co przyniosą debaty wyborcze? Jako niepoprawna idealistka zakładam, że podwyższenie ich poziomu. Padną zapowiedzi zmian, pojawią się wizje aktywnej prezydentury, obietnice socjalne, a może coś więcej?
Nośne hasło, które chwyci? Może któryś z młodych kandydatów nagle zadziwi intelektem, powagą, celnością widzenia problemów polskich? I bardzo dobrze. Młode pokolenie powinno jak najszybciej wchodzić do polityki. Tylko, czy przy okazji takiego wydarzenia jak wybory prezydenta RP? Konfrontacja sprawdzonego, doświadczonego politycznie kandydata, zapewniającego status quo, a więc względny spokój, z ruszającymi do boju stosunkowo mało rozpoznawalnymi politykami młodszego pokolenia daje zawsze przewagę temu pierwszemu.
Czy ci młodsi kandydaci, po takim doświadczeniu, awansujący na wyższe szczeble (raczej nie prezydenckie) staną się agentami zmian? Chciałabym w to wierzyć. Większość polskiego społeczeństwa potrzebuje zmian, natomiast większość klasy politycznej skutecznie się przed nimi broni.

Archiwum