3 października 2007

Na zawsze lekarz

Nowe rozdanie polityczne to dla wielu posłów i senatorów z dyplomami lekarskimi prawdziwy wstrząs zawodowy. Podobnie jak dla urzędników, którzy wkrótce być może będą się musieli rozstać z Ministerstwem Zdrowia czy oddziałami Funduszu i zamiast garniturów lub garsonek przyjdzie im wyjąć z szafy białe fartuchy. Nie wszystkim to się może podobać. Jeszcze tak niedawno walczyło się z izbami lekarskimi, panom Ziobrze i Dornowi biło brawo, to jak teraz kolegom z korporacji spojrzeć prosto w oczy? Wprawdzie posłanka Jolanta Szczypińska wyprosiła u premiera podpaski dla koleżanek zamkniętych w jego kancelarii, ale czy musiała tak oschle występować przeciwko strajkującym lekarzom i pielęgniarkom? Kariery polityczne są u nas kruche jak lód na rzece, więc gdy tylko słyszę, jak ktoś związany z medycyną zabiera się do polityki, nie mam wątpliwości, że skacze z wysokości bez spadochronu.

Tegoroczni spadochroniarze pomyśleli jednak o tym, by przygotować sobie miękki grunt pod nogami. Bo jeśli przed rozwiązaniem Sejmu uchwalili w ustawie o zawodzie lekarza poprawkę dającą im prawo powrotu do praktyki zawodowej, to czy nie ze zwykłego strachu? Musieliby teraz wystąpić do okręgowych izb lekarskich o zgodę na odzyskanie prawa wykonywania zawodu (oczywiście, co najmniej po pięciu latach bezgranicznego oddania się polityce, ale jest wielu, którzy zachłysnęli się nią na dłużej niż tylko przez dwa lata raptownie przerwanej kadencji). I choć posłanka PiS Małgorzata Stryjska, specjalistka medycyny pracy, co tydzień przez cztery godziny przyjmowała pacjentów, by nie wejść w kolizję z prawem, to nie dała tym wcale dobrego przykładu swoim kolegom, którzy postanowili pójść na skróty i przyznali sobie przywileje bez dodatkowych kursów i egzaminów.

Zaliczenie pracy w administrowaniu służbą zdrowia do praktyki lekarskiej, na czym mogliby skorzystać ministrowie, dyrektorzy NFZ, wydziałów zdrowia, ale również posłowie i senatorowie z dyplomami medyków, musi mieć jednak jakieś wytłumaczenie. Być może uznano, że zawód parlamentarzysty lub posada rządowa mają coś wspólnego ze szpitalną mitręgą? Spędzanie czasu w Sejmie i wysłuchiwanie przemówień poselskich można porównać z udziałem w spotkaniach grup terapeutycznych, w dodatku w dość wczesnej fazie leczenia. Co prawda lekarz, który przez kilka lat nie wykonuje swojego zawodu, staje się wtórnym analfabetą – ale obcowanie z ciężkimi przypadkami w polityce widocznie zasypuje tę przepaść. Smutny to wniosek w przededniu kolejnych wyborów, ale sprawozdawcy parlamentarni nie szczędzą krytyki: każda kolejna kadencja okazuje się gorsza dla stanowionego prawa, zaś wybrani do Sejmu lekarze zapominają, by zabrać na Wiejską spadochron.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum