29 sierpnia 2014

Mam nadzieję, że wrócę do Szpitala św. Rodziny

Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Bogdanem Chazanem

Panie profesorze, proszę przedstawić czytelnikom „Pulsu” swoją wersję zdarzeń, które miały miejsce w szpitalu przy ul. Madalińskiego. Media nie zawsze, jak wiemy, są obiektywne w swoich relacjach, a sprawę znamy wszyscy głównie z przekazów medialnych.
Pacjentka, o której rozmawiamy, była we wczesnym okresie ciąży pod opieką ambulatoryjną w NZOZ Adad, sprawowaną przez lekarza prowadzącego Oddział Położniczy w Szpitalu św. Rodziny. Sama poinformowała media, że dziecko zostało poczęte metodą in vitro w „Novum”, gdzie opiekowano się nią przez pewien czas. Dowiedziałem się, że dziecko ma prawdopodobnie wady rozwojowe. Z tego powodu i ze względu na niepowodzenia położnicze pacjentki w przeszłości kolega zdecydował się przenieść ją do dalszej opieki położniczej w Przychodni Przyszpitalnej szpitala przy ul. Madalińskiego. Była potem kilkakrotnie hospitalizowana na Oddziale Patologii Ciąży. Wystąpiły pewne problemy z diagnostyką rodzaju choroby dziecka, o czym dowiedziałem się później, w związku z tym skierowano pacjentkę do ośrodka referencyjnego, do Instytutu Matki i Dziecka. Spędziła tam sześć dni, wykonano jej badania diagnostyczne (USG i MR), ale ostatecznego rozpoznania zespołu wad nie postawiono. W opisie badania USG stwierdzono, że rodzaj nieprawidłowości w obrębie czaszki jest trudny do określenia. Podejrzewano wodogłowie. W międzyczasie nawiązał ze mną kontakt chirurg dziecięcy, który powiedział, że jest gotowy po urodzeniu zoperować dziecko, bo wydaje się to możliwe. Po urodzeniu się dziecka okazało się, że wady w obrębie jego głowy są poważniejsze. W IMiD zdecydowano też pobrać dziecku krew na badanie cytogenetyczne i stwierdzono, że po uzyskaniu wyniku konieczna będzie ponowna konsultacja genetyczna. Po otrzymaniu wyniku tego badania pacjentka zwróciła się do mnie z prośbą o wykonanie procedury aborcji w naszym szpitalu.

Zarzucano, że pan przeciągał proces diagnostyczny.
To nieprawda, w zorganizowanej nagonce medialnej oprócz tej podawano też wiele innych kłamliwych informacji. Nie brałem udziału w „procesie diagnostycznym”, to nie była moja pacjentka, jak w prasie pisano. Po raz pierwszy i jak dotąd ostatni zobaczyłem ją dopiero wtedy, kiedy zwróciła się do mnie z prośbą o wykonanie aborcji.

Czy wtedy można było jeszcze przeprowadzić aborcję zgodnie z przepisami?
Przepisy są w tym zakresie nieprecyzyjne. Jedna z rekomendacji WHO mówi, że aborcję ze wskazań eugenicznych (teraz się mówi: aborcję terapeutyczną; warto zapytać, kogo ta procedura może uleczyć) powinno się wykonywać do 22. tygodnia ciąży…

A nasze przepisy?
Nasze przepisy stanowią, że aborcja ze względu na chorobę lub wady rozwojowe u dziecka może być wykonana przed uzyskaniem przez nie zdolności do życia poza organizmem matki. Niektórzy twierdzą, że w Polsce dzieci skrajnie niedonoszone uzyskują zdolność do życia poza organizmem matki mniej więcej dwa tygodnie później niż w krajach wysoko rozwiniętych, ze względu na różnice w wyposażeniu w aparaturę i umiejętnościach personelu medycznego. Lekarz ustala tę kwestię każdorazowo. Przyjęło się mówić o 24. tygodniu ciąży. Odnosi się to do dzieci zdrowych, które podlegają aborcji na przykład ze względu na chorobę matki. Natomiast dziecko ciężko chore, z wadami rozwojowymi, zdolność do życia poza organizmem matki uzyskuje z pewnością dużo później niż dziecko zdrowe, później niż w 24. tygodniu ciąży.

Odmówił pan, bo takie są pana przekonania?
Publiczny szpital nie jest odpowiednim miejscem do przeprowadzania operacji zabicia człowieka, w tym przypadku dobicia człowieka ciężko chorego. W moim przekonaniu spowodowałoby to pogorszenie atmosfery w szpitalu, frustrację personelu, który na jednym piętrze asystowałby przy urodzinach dzieci, a na innym przy pozbawianiu ich życia. Moje obawy potwierdziło to, co wydarzyło się w szpitalu, kiedy dzień po moim odejściu, pod czujnym okiem kamer, pojawiła się nowa pacjentka z wnioskiem o aborcję. Wśród personelu widać było lęk, stres, frustrację. Obawiałem się, że może runąć z takim trudem wypracowana przez wszystkich pracowników dobra opinia szpitala, który znany był z ogromnej troski o życie i zdrowie matek i dzieci. Dlatego tak wiele rodzin wybierało ten szpital do odbycia porodu. Mieli pewność, że życie ludzkie było w nim najwyższym dobrem. Motto szpitala brzmiało: „Od pierwszych dni życia dla Ciebie”. Wykonanie aborcji byłoby jego zaprzeczeniem. W tym szpitalu nie wykonywaliśmy aborcji od ośmiu lat.

Zgodnie z przepisami powinien pan, jako dyrektor placówki, wskazać miejsce, gdzie można przeprowadzić zabieg aborcji.
Jak mogłem to uczynić, skoro nie jest podany do powszechnej wiadomości szpital, do którego można pacjentkę w takiej sytuacji odesłać? A przede wszystkim odesłanie pacjentki do innego szpitala lub innego lekarza oznaczałoby uczestniczenie w procedurze aborcji, której klauzula sumienia dotyczy. Jedno z zaleceń Rady Europy mówi, że nie należy zmuszać szpitali, by dokonywały aborcji. Nasz rząd jest gotowy stosować się do wszelkich zaleceń naszych unijnych przyjaciół, a w tej sprawie koniecznie chce mieć własne zdanie. Przepis, o którym pani mówi, znajdujący się w ustawie o zawodzie lekarza, został przez Naczelną Radę Lekarską zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego jako sprzeczny z ustawą zasadniczą. Ale na razie działa i jest stosowany do zwalniania z pracy jednych lekarzy i zastraszania innych, chociaż budzi uzasadnione zastrzeżenia. To dotyczy nie tylko lekarzy, ale i położnych, i pielęgniarek. Wszyscy mówią, że to nielogiczne, by w ramach korzystania z klauzuli sumienia przekazywać kobietę do innego lekarza, żeby na przykład wykonał aborcję. Jest to uczestniczenie w procedurze aborcji.

Czy uważa pan, że obecna klauzula sumienia, zapisana w ustawie o zawodzie lekarza, rzeczywiście zapewnia wolność sumienia? Czy pana zdaniem tę klauzulę powinien stosować lekarz będący urzędnikiem państwowym, na przykład pełniący funkcję dyrektora szpitala publicznego, a tym samym zobowiązany do wypełniania kontraktu z NFZ itd.?
Uważam, że klauzula sumienia, niezależnie od tego, czy jest zapisana w ustawie, czy nie, istnieje obiektywnie, tak jak istnieje sumienie. Sumienie lekarza lub innego człowieka, każdego z nas, nie zależy od tego, czy jest prawo je ograniczające, czy go nie ma. Sumienie obiektywnie istnieje w naszym umyśle, w naszym sercu. Klauzula sumienia to prawo do niewykonywania czegoś, co jest niewłaściwe. I powinno przysługiwać każdej osobie, która wykonuje zawód łączący się z możliwością postawienia sumienia tego człowieka przed jakimś wyzwaniem. Kontrakt z NFZ wcale nie zawiera wszystkich możliwych do wykonania w danej dziedzinie medycyny procedur. Dlatego można sobie wyobrazić taki kontrakt bez zobowiązania do prenatalnego dzieciobójstwa. To nie jest świadczenie zdrowotne.

Ale takie osoby mogą nie pełnić pewnych funkcji, to ich świadoma decyzja…
Ale dlaczego mają nie pełnić? Przecież każdy człowiek powinien mieć równe prawa, równe możliwości wykonywania zawodu, na przykład lekarza ginekologa, i równe szanse zajmowania ważnych stanowisk. Nie rozumiem, dlaczego dyrektorami szpitali mają być tylko lewacy lub ateiści. Oznaczałoby to ograniczenie praw człowieka. Podobnie pacjent ma prawo być leczony przez lekarza, który podziela jego system wartości. W innym przypadku byłby to nierównomierny dostęp do pomocy medycznej. Nie wszystkie małżeństwa mające problemy z płodnością chcą korzystać z porady lekarza zalecającego in vitro. Uważam, że prawo, które nakazuje lekarzowi lub dyrektorowi szpitala wykonywanie czynności niezgodnych z sumieniem, jest niesprawiedliwe i powinno być zmienione. Lekarzy, którzy podpisali deklarację wiary, traktuje się w sposób nie do zaakceptowania. Przedstawiciele resortu zdrowia mówili w mediach, że lekarze, którzy podpisali deklarację wiary, będą leczyli prawdopodobnie wodą święconą. Radzono im, żeby raczej zajęli się encyklopedią, nie encykliką. To jest prześladowanie za przekonania.

Wiemy, że wystąpił pan do sądu pracy przeciwko decyzji o zwolnieniu. Jakie argumenty wskazał pan w pozwie, żeby podważyć decyzję magistratu? Jakie ma pan plany na przyszłość? Emerytura i pisanie pamiętników? Przyjmie pan propozycję prof. Maksymowicza pracy w Szpitalu Klinicznym w Olsztynie? A może kariera polityczna i start w wyborach do parlamentu?
W pozwie do sądu zwracam uwagę na powierzchowność przeprowadzonych kontroli. Nikt z kontrolujących urzędników nie pofatygował się do placówek, które poza naszym szpitalem zajmowały się pacjentką. Moim zdaniem wnioski, jakie zostały wyciągnięte z kontroli, w poważnej części nijak się mają do zebranych faktów. To tak jakby ktoś najpierw postawił tezę, którą potem za wszelką cenę trzeba uzasadnić. Podpisanie deklaracji wiary przez wielu lekarzy spowodowało, że w czasie postępowań konkursowych na stanowiska ordynatorów, kierowników klinik, pada pytanie, czy kandydat podpisał deklarację wiary. Jeżeli podpisał, maleją do zera jego szanse na objęcie kierowniczego stanowiska. Samorząd lekarski nie reaguje. A odpowiadając na pani pytanie odnośnie do moich planów, jestem przekonany, że wrócę do Szpitala im. św. Rodziny. Mam pacjentki, które nadal chcą być pod moją opieką. Polityka? Nie sądzę. Prędzej jakieś działania dla wspólnego dobra, choćby dla przywrócenia normalności w opiece medycznej, by lekarz nie przejmował obowiązków kata, a ginekolog nie zamieniał się w tanatologa. Są propozycje działalności charytatywnej, podobnej do tej, którą prowadzę w Kenii.

A Olsztyn?
Olsztyn jest bardzo ciekawą propozycją, bardzo za nią dziękuję panu prof. Maksymowiczowi. Pracuję od roku na Uniwersytecie im. Jana Kochanowskiego w Kielcach. Przez całe zawodowe życie intensywnie pracowałem. Szpitale, którymi kierowałem, zawsze wyróżniały się wyglądem, atmosferą, wynikami leczenia. To daje satysfakcję, chociaż po kolei mnie z nich wyrzucano. Za każdym razem z tego samego powodu. Ale coś po mnie zostało. Do ostatniego miejsca pracy zamierzam jednak wrócić.

Rozmawiała Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum