16 lutego 2003

Rozmowa z prof. dr. hab. Januszem Piekarczykiem, rektorem Akademii Medycznej w Warszawie

Warszawska Akademia Medyczna w swym obecnym kształcie ma nieco ponad 50 lat. Ale tradycja kształcenia lekarzy w Warszawie sięga XVIII stulecia. W 1809 roku powstała pierwsza akademicka uczelnia medyczna w Warszawie – był to Wydział Akademicko-Lekarski, który potem wszedł w skład Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Po powstaniu listopadowym uniwersytet został zamknięty i dopiero w 1857 r. odżyły nadzieje reaktywowania wyższej uczelni medycznej. Stała się nią Akademia Medyko-Chirurgiczna, która od 1862 r. jako Wydział Lekarski stanowiła część Szkoły Głównej Warszawskiej.
W okresie międzywojennym medycyna była wydziałem Uniwersytetu Warszawskiego, jedynie stomatolodzy kształcili się w odrębnej szkole – Państwowym Instytucie Dentystycznym, następnie zaś w Akademii Stomatologicznej. W czasie okupacji, już od października 1939 r., lekarze kształcili się na tajnych kompletach.
W styczniu 1944 r. rozpoczął pracę Wydział Farmaceutyczny, a w grudniu tegoż roku – Akademia Stomatologiczna. Jako odrębna uczelnia Akademia powstała z wydziałów: lekarskiego i farmaceutycznego UW oraz Akademii Stomatologicznej w 1950 r. Początkowo nosiła nazwę Akademii Lekarskiej, zmienionej wkrótce na Akademię Medyczną.

– Panie rektorze, uczelnia jest placówką o statusie uniwersyteckim. Czy nazwa „akademia” jest adekwatna do dorobku i rangi szkoły?
– Tradycja kształcenia lekarzy – co prawda początkowo jeszcze nie w systemie akademickim – sięga w Warszawie ponad 200 lat, a w 2009 r. będziemy obchodzić 200. rocznicę istnienia uczelni akademickiej sensu stricto. Ważny jest i dorobek uczelni, i poziom kształcenia – wyższy, typu magisterskiego. Jesteśmy jedną z największych tego typu szkół w Polsce. Liczne w ostatnich latach kontakty międzynarodowe uświadamiają nam, że nazwa naszej uczelni nie zawsze jest czytelna dla zagranicznych kolegów, zarysowuje się potrzeba innego określenia statusu uczelni. W oficjalnych kontaktach międzyuczelnianych na szczeblu państwowym już używamy nazwy Medical University of Warsaw, aby np. nie traktowano nas na równi z college’em. Dzięki ustawie sejmowej dwie łódzkie akademie: cywilna i wojskowa połączyły się, przyjmując jednocześnie nazwę – Uniwersytet Medyczny. To jest precedens, pewnie znajdą się naśladowcy.
– Czy uczelnia dostosowuje się do nowych potrzeb, wynikających ze zmian społecznych w naszym kraju?
– W ostatnim okresie tak. Był dość długi okres stagnacji związany z tym, że akademickie uczelnie medyczne zajmowały się głównie kształceniem w trzech zawodach medycznych: lekarz, lekarz stomatolog i farmaceuta. W nowej sytuacji pewne zawody muszą być kształcone przynajmniej na poziomie licencjackim, aby mogły być uznawane w krajach Unii Europejskiej. Wykształcenie na poziomie szkolnictwa średniego nie będzie podstawą do uzyskania prawa wykonywania tych zawodów. To od pewnego czasu rodzi niepokój w środowisku.
Władze uczelni medycznych dostrzegły ten problem i starają się go rozwiązywać, odpowiadać na takie zapotrzebowanie i oczekiwania środowisk medycznych. Ale wykształcenie kadr w wielu nowych specjalnościach rodzi liczne trudności, jest związane z koniecznością tworzenia programów, zatrudniania wykładowców, poszerzenia bazy materialnej. To wszystko pociąga za sobą ogromne koszty. Tymczasem problem ten jest postrzegany wyłącznie jako wewnętrzna sprawa szkolnictwa medycznego.
Nasze szkoły nie poradzą sobie z jego rozwiązaniem bez dodatkowych środków. Nie można podwoić liczby studentów bez dotacji. Te, które otrzymaliśmy, są zbyt skromne, by mogły wystarczyć do zrealizowania zaplanowanych zadań. Tak ogromna liczba nowych studentów wpłynie na zmianę charakteru placówek. Nie możemy dopuścić do tego, aby wprowadzanie nowych kierunków odbywało się kosztem obniżenia jakości kształcenia na tych już istniejących. A niestety, tak się działo w ostatnim – bardzo trudnym dla budżetu państwa – okresie. Liczymy na zrozumienie tego problemu przez najwyższe władze państwowe.

– Jakie zatem nowe zawody można zdobywać na akademii medycznej?
– Wykształcenie na poziomie wyższym w zawodach: pielęgniarka, położna, fizjoterapeuta, dietetyk, ratownik medyczny – jest nie tylko celowe, ale i niezbędne. Musimy mieć przygotowane kadry w momencie, gdy będziemy wchodzić do Unii, tym bardziej że nasze kadry medyczne już są niewystarczające. Nawet lekarzy nie mamy za dużo, a pielęgniarek i położnych dramatycznie za mało. Powinniśmy tylko dla potrzeb Mazowsza kształcić ok. 1 tys. pielęgniarek rocznie, ok. 20 proc. tej liczby – położnych, również fizjoterapeutów, dietetyków, a kształcimy tylko ok. 400 pielęgniarek i położnych razem. Trzeba też przypomnieć, że nasze pielęgniarki, położne, lekarze już są poszukiwani w całej Europie. Dla przedstawicieli innych zawodów nie ma pracy, dla medycznych – jest.
Tymczasem w kraju kształcimy młodzież bez rozeznania rynku potrzeb. Uczelnie – prywatne i publiczne – uruchamiają nowe kierunki, kształcą na poziomie licencjatu i magisterium tyle osób, ile się zgłosi, bez wcześniejszego sondażu, czy ludzie z danym profilem wykształcenia znajdą zatrudnienie.
Za kilka lat okaże się, że w zawodach medycznych bardzo dotkliwie brakuje kadr, a w innych – w których nie było limitów przyjęć na studia – będziemy mieć mnóstwo ludzi poszukujących pracy bądź też pracujących niezgodnie z wykształceniem.
Ten stan budzi pewne obawy środowiska medycznego, mobilizuje szkoły medyczne do działania, ale nie damy sobie rady bez decyzji władz centralnych, a także wspomagania przez władze makroregionu.

Prowadzimy oczywiście badania, mamy nawet niekiedy interesujące wyniki, ale nie zdarzyło się jeszcze, aby polski medyk otrzymał Nagrodę Nobla. Bez pieniędzy nie można ani prowadzić badań naukowych, ani też wdrażać do praktyki ich osiągnięć.

– Warszawska akademia pracuje na potrzeby województwa mazowieckiego. To chyba naturalne, że władze samorządowe powinny udzielać jej pomocy…
– W pewnym zakresie ją otrzymaliśmy, ale była o wiele za mała. Powinniśmy przejąć bazę dotychczas użytkowaną przez średnie szkolnictwo medyczne. Gdyby oceniać proces przekazywania tej bazy statystycznie, to mniej więcej każda akademia otrzymała budynki po jednej szkole średniej, najwyżej po dwóch. Na Mazowszu tyle samo. To zbyt mało.
Osoby wybierające wspomniane już nowe kierunki rekrutują się na ogół ze środowisk mniej zamożnych albo co najwyżej o średnim standardzie życiowym (jest to potwierdzone naszymi badaniami). Uczelnia czyni pewne wysiłki, aby stworzyć im maksymalnie dobre i niepociągające za sobą dużych kosztów warunki studiowania. Stąd nasze próby tworzenia pozawarszawskich ośrodków kształcenia na terenie Mazowsza. Powołaliśmy dwa – w Radomiu i Siedlcach. Jest to dużo tańsze dla studentów pochodzących z tamtych miast, bo tylko w niektóre dni tygodnia przyjeżdżają do Warszawy. Ale jednocześnie jest drogie dla uczelni – musimy więcej zapłacić wykładowcom, którzy tam pojadą. Władze Mazowsza uczyniły zbyt mało. Gdybyśmy chcieli zwiększyć liczbę studentów, nie mielibyśmy gdzie pomieścić kolejnych sal szkoleniowych, nie mamy już także miejsc w domach studenckich. A na wszystkie kierunki są chętni młodzi ludzie i rynek ciągle jest chłonny. Mamy nadzieję, że nowe władze województwa mazowieckiego i Warszawy pomogą nam w tym zakresie.

– W jakim stopniu akademia zajmuje się kształceniem podyplomowym?
– Uczelnia warszawska dostrzega potrzebę kształcenia podyplomowego tak dalece, że postanowiła zinstytucjonalizować ten proces. W ubiegłym roku powstał nowy wydział – kształcenia podyplomowego – którego dziekanem został prof. Wojciech Noszczyk, a prodziekanem – prof. Zbigniew Gaciąg. W chwili obecnej istnieje już roczny program kształcenia podyplomowego. Prowadzimy kursy zaliczane do podstawowego programu specjalizacji oraz kursy uzupełniające – odpłatne lub częściowo finansowane przez uczelnię. W przyszłości kursy te będą z pewnością częścią ustawicznego zkolenia lekarzy, które stanie się obowiązujące w naszej medycynie. W dobie szybkiego postępu medycyny jest przecież ono niezbędne.
Z pewnością wkrótce będziemy musieli odpowiedzieć na pytanie: Jaka część potencjału i bazy akademii medycznych powinna być ukierunkowana na kształcenie przeddyplomowe, a jaka na ustawiczne? Pełne wykorzystanie bazy szpitalnej i zakładów teoretycznych ma miejsce wtedy, gdy kształcimy w nich obie grupy – przygotowujących się do zawodu i już go wykonujących.

– Czy nasze uczelnie mają dostosowane formy i zasady kształcenia do tych, które obowiązują w krajach Unii?
– Są one zbliżone, ale musimy pracować nad jeszcze większym zbliżeniem, np. chcielibyśmy zwiększyć wymianę studentów, która na świecie jest bardzo popularna. Nasi studenci zauważają taką możliwość i chcą z niej korzystać. Także studenci zachodnich, nawet najlepszych uniwersytetów, chcą do nas przyjeżdżać. Zajęcia dla nich, podobnie jak i dla tych, którzy kończą u nas cały kurs medycyny, odbywają się w języku angielskim. Rozbudowa tych form kształcenia jest dla nas niezwykle ważna. Mamy też nadzieję, że poziom kształcenia u nas i w innych uczelniach europejskich w najbliższym czasie stanie się porównywalny. Jest to konieczne, jeżeli mamy znaleźć się w nowej przestrzeni bez granic i barier, np. przy wyborze miejsca zatrudnienia czy zamieszkania.

– Czy istnieje również wymiana kadr naukowych?
– Nasi naukowcy wyjeżdżają oczywiście do zachodnich uczelni, choć może nie jest to zjawisko zakrojone na tak szeroką skalę, jak mogłoby być. Dotacje na szkolnictwo wyższe w Polsce i krajach Europy Zachodniej są nieporównywalne, oczywiście na naszą niekorzyść. Stąd pewne kłopoty. Byłoby nam szalenie trudno utrzymać wykładowcę z zachodnioeuropejskiej uczelni i zapewnić mu takie wynagrodzenie, jak otrzymuje u siebie.
Podobnie jest z badaniami naukowymi, różnice w wysokościach dotacji na nie – u nas i tam – są ogromne. Prowadzimy oczywiście badania, mamy nawet niekiedy interesujące wyniki, ale nie zdarzyło się jeszcze, aby polski medyk otrzymał Nagrodę Nobla. Bez pieniędzy nie można ani prowadzić badań naukowych, ani też wdrażać do praktyki ich osiągnięć.
Osobna kwestia to funkcjonowanie szpitali klinicznych, które realizują potrójne zadanie – są nie tylko bazą dla lecznictwa wysokospecjalistycznego i badań naukowych, ale i procesu kształcenia przeddyplomowego studentów medycyny oraz podyplomowego lekarzy. Problemem dla uczelni jest ich rosnące zadłużenie. Nadzieję na zmianę na lepsze pokładamy w wejściu w życie ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia, co nastąpi już za kilka tygodni. Myślę, że obietnice, które padają ze strony najwyższych władz, a wiążą się właśnie z wprowadzeniem Funduszu, zostaną zrealizowane i pozwolą na utrzymanie naszych najcenniejszych ośrodków lecznictwa. A takimi bez wątpienia są szpitale kliniczne. Ü

Rozmawiała: Małgorzata SKARBEK

Archiwum