3 marca 2020

Profesjonalizm

Pacjent idzie do lekarza, bo szuka profesjonalnej pomocy. Profesjonalizm jest dla niego najistotniejszy, a kwestia, czy trafi do lekarza mężczyzny, czy do kobiety, wydaje się drugorzędna. Oczywiście, zdarza się np., że część kobiet unika wizyt u ginekologów mężczyzn, ale są też takie, które odwiedzają jedynie gabinety, w których przyjmują panowie. Jednak, bez względu na specyfikę poszczególnych dziedzin medycyny oraz subiektywne odczucia pacjentów wynikające z zawstydzenia bądź stereotypów, kluczowy jest właśnie profesjonalizm. Postrzeganie lekarza lub przedstawiciela innego zawodu w kategorii „profesjonalista” – w znaczeniu wizerunkowym – zależy niestety nie tylko od posiadanej wiedzy, ale również od sprawności komunikacyjnej, stylu bycia, wyglądu etc. Czy skupiamy się na świadomym budowaniu swojego wizerunku, czy nas ta sprawa w ogóle nie interesuje – wizerunek tak czy inaczej kreujemy. Swój wizerunek i wizerunek środowiska. Możemy robić swoje i nie przejmować się tym, jak postrzegają nas inni, ale możemy też starać się w kontrolowany sposób zarządzać własnym wizerunkiem.

O rzeczach, które warto mieć z tyłu głowy, gdy nasz obraz w oczach innych ma dla nas znaczenie, z Maciejem Orłosiem rozmawia Renata Jeziółkowska.

Pani doktor, czy pan doktor? To istotne, czy jednak nie?

Ja zauważam przede wszystkim profesjonalizm. Bo to, czy ktoś jest komunikatywny, miły, otwarty lub wręcz przeciwnie – nieprzyjemny, a nawet burkliwy, dotyczyć może obu płci. Być może są pacjenci, których zdaniem np. lekarze mężczyźni są bardziej lub mniej kompetentni, ale taki pogląd wiąże się raczej z ogólnymi uprzedzeniami dotyczącymi różnic. Są przecież uprzedzenia wobec innego koloru skóry czy orientacji seksualnej. Nie wynika to z logiki ani z merytorycznych przesłanek. Wracając do profesjonalizmu: widoczne jest na pewno, że w wielu branżach to mężczyźni zajmują wysokie stanowiska – w zarządach firm, radach nadzorczych. Ale te kobiety, które też tam już są, to fachowcy z sukcesami, potrafią zarządzać twardą ręką, przełamując tym samym stereotypy.

Struktura społeczna powoli się zmienia. Kobiety wychodzą z cienia, coraz więcej z nich czuje się pewnie w „męskich” światach i profesjach. Ale nadal można odnieść wrażenie, że ich start np. na stanowisku dyrektorskim jest trudniejszy, że kobieta musi więcej udowadniać i bardziej pilnować, by nie przyklejono jej łatki „no tak, bo to przecież baba”.

Rzeczywiście, kobieta często potrzebuje więcej czasu, a właściwie to inni potrzebują więcej czasu, by zrozumieć, że ona jest szefem. Ale coraz częściej kobiety bardzo szybko przyzwyczajają otoczenie do faktu, że one rządzą. Bycie autorytetem wiąże się z kierowaniem twardą ręką, co nie oznacza szorstkości. Budowanie autorytetu osoby zarządzającej zespołem, niezależnie od płci, jest ściśle związane z profesjonalizmem. Z konsekwencją, wymaganiami, egzekwowaniem wykonywania poleceń. Nie może być miejsca na brak szacunku lub toksyczność. Dobre jest wojskowe porównanie (z przymrużeniem oka): dobry dowódca wymaga, ale jednocześnie troszczy się o swoich żołnierzy.

W wielu instytucjach, firmach obowiązuje dress code. Lekarze zazwyczaj pracują w fartuchach. Czy można sobie wyobrazić w przypadku lekarza jakąkolwiek ekstrawagancję, która wpłynęłaby na kwestie profesjonalnego wizerunku?

Nigdy nie spotkałem lekarki, która by była niestosownie ubrana, np. miałaby za duży dekolt. Nigdy też nie spotkałem lekarza, który byłby niestosownie ubrany i przykładowo miał szorty, a na nogach sandały ze skarpetkami. Trudno tu sobie wyobrazić również długie, kolorowe paznokcie i niebotycznie wysokie szpilki, chaotyczną, dziwaczną fryzurę, czy trampki, irokeza i skórzaną kurtkę. Oczywiście, celowo podaję bardzo jaskrawe i mało prawdopodobne przykłady. My, Polacy, jesteśmy bardziej konserwatywni niż Holendrzy czy Brytyjczycy, jeżeli chodzi o wizerunek. Pewne rzeczy trudniej nam sobie wyobrazić i zaakceptować. Jest takie odczucie względem lekarzy, że powinni wyglądać „klasycznie”, powinni być uporządkowani, bo wtedy wydają się pacjentom bardziej wiarygodni. Dla wzmocnienia tego, o czym mówię, ponownie posłużę się przerysowanym surrealistycznym przykładem: młody lekarz z tatuażami na dłoniach i z irokezem, z kolczykiem w uchu jednym i drugim byłby dla pacjenta szokiem. Prawdopodobnie pomyślałby, że to nie jest lekarz. Przecież lekarz tak nie wygląda! Ale można niby uznać, że w gruncie rzeczy to nie szata zdobi człowieka, mówić: nie sądź książki po okładce…

Lekarz wchodzi w swoją rolę, a później wychodzi ze szpitala czy z gabinetu i staje się osobą prywatną. Czy na pewno? Trudno rozdzielić te dwa światy, zwłaszcza gdy istniejemy też w mediach społecznościowych. Tam dzielimy się swoim życiem, a praca jest jego nieodłącznym elementem.

Ta kwestia dotyczy każdego albo prawie każdego zawodu. Sprowadza się do zdefiniowania swojej sceny i swoich kulis. W kulisach na więcej mogę sobie pozwolić, a kiedy jestem na scenie, trzymam gardę i trzymam się tego wizerunku, który jest spójny z moją profesją. I teraz pytanie, gdzie są granice. Na pewno media społecznościowe sprawiają, że granice są bardziej płynne. Jeżeli jestem poważanym lekarzem, publikując coś na swoim profilu na Facebooku, ryzykuję, że w ocenie innych za bardzo się odsłaniam, i mogę nadwerężyć swój wizerunek albo ludzie się zdziwią, bo wpis lub zdjęcie nie pasują do pana doktora. Nieco inaczej wygląda to w przypadku otwartych profili, o charakterze publicznym, a inaczej w przypadku prywatnych kont. Jeżeli mam profil prywatny i moje wpisy widzą tylko bliscy znajomi, rodzina, mogę pozwolić sobie na więcej. Wtedy wesołe zdjęcie z imprezy nie będzie niczym niestosownym. Teoretycznie, bo jednak warto mieć na uwadze, że w Internecie czasem „przypadkowo” coś może wyciec. Z mediami społecznościowymi należy postępować ostrożnie. Mam wrażenie, że niektórzy uważają je za obszar pełnej swobody, niezobowiązujący. To błąd, bo „Internet nie zapomina”. Bardzo uważać muszą nauczyciele, by ich autorytet nie został nadszarpnięty w oczach uczniów. Znam nauczycieli, którzy zrezygnowali w ogóle z mediów społecznościowych, bo nie chcieli ryzykować.

Coraz więcej lekarzy korzysta z Instagrama. Mają publiczne profile, setki tysięcy obserwatorów. Wypowiadają się na tematy medyczne, edukują, ale też wplatają wątki
z życia prywatnego. Czy takie łączenie może być dobre dla wizerunku?

Jeżeli lekarz naprawdę lubi swoje zajęcie, lubi swój zawód, kształci się, rozwija, super, że ma swój profil, bo to zapewnia dodatkowy kontakt z pacjentami. Ważne, by rozsądnie i zgodnie z etyką dobierać treści. Lekarz uwiarygodnia się jako profesjonalista w oczach pacjentów przez wrzucenie relacji z konferencji naukowej, w której wziął udział czy miał wykład. To jest świetne. Bo czymś innym jest wrzucenie zdjęcia z konferencji, podzielenie się refleksjami, zdobytą wiedzą, informacjami o nowinkach trendach, a czym innym wrzucenie zdjęcia z imprezy. Zdjęcia typowo rodzinne, z zacisza domowego, mogą służyć ocieplaniu wizerunku i to wykorzystują m.in. politycy. Czasem emocje wzbudzają zdjęcia wakacji. Gdy zachowana jest powściągliwość i nie eksponuje się zbyt wiele, sympatyczne fotografie z rodzinnego wypoczynku lub wypadu z przyjaciółmi to nic złego, ja nie widzę w tym niebezpieczeństwa. Trzeba być jedynie gotowym na hejt, który w Internecie niestety jest szkodliwym standardem. Wielu ludzi ma coś złośliwego do powiedzenia – a to z zawiści, a to, żeby dać prztyczka, bo ktoś coś ma, a ja nie mam, bo ktoś gdzieś pojechał. I w gruncie rzeczy ja mam taki wniosek: do każdego można się o coś przyczepić. Jeśli się chce, zawsze człowiek się przyczepi. Pytanie, co my z tym robimy, czy jesteśmy odporni na hejt. Możemy podejść do tego tak: wrzucamy relacje z egzotycznych wakacji – niech sobie ludzie myślą, piszą, co chcą, to jest ich problem. Jeżeli uważam, że coś jest słuszne i coś słusznie robię, hejterskie argumenty nie zbiją mnie z tropu, nie zakłócą mojej równowagi psychicznej. Ja sobie z nimi dam radę – albo odpowiednio zareaguję, albo w ogóle nie zareaguję. Niech to będzie problem ludzi, którzy tę żółć wylewają, sączą jad itd. Bo nie można dać się zwariować. Ja mam takie podejście. Jeżeli mam przekonanie, że robię coś fajnego, słusznego, że jest wszystko w porządku, bo np. pojechałem na wakacje, na które oszczędzałem przez trzy lata, i zorganizowałem wyprawę, o jakiej marzyłem, chcę podzielić się moją radością, wrzucam zdjęcia w media społecznościowe, a inni niech sobie piszą i myślą, co chcą, to jest ich problem. Ja nie robię nic złego, nic nikomu nie zabrałem. Nad każdą publikacją na pewno warto się chwilę zastanowić, bo gdy opublikuję coś, co jednak okaże się głupie, wrzucę jakiś głupi post, będzie to trudne do obrony. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum