2 marca 2021

Nie zamierzamy wojować, chcemy współpracować

Fundacja „Kobiety w chirurgii” została powołana do życia w styczniu 2021 r. Jej działalność jest skierowana do lekarek i pielęgniarek w specjalizacjach zabiegowych. Cele działania fundacji wyjaśniają: jej prezeska Małgorzata Nowosad (chirurżka) oraz członkinie zarządu – Magdalena Wyrzykowska (chirurżka) i Anna Siedlik (instrumentariuszka), w rozmowie z Michałem Niepytalskim.

Skąd pomysł założenia fundacji?

Magdalena Wyrzykowska: Wielokrotnie doświadczyłyśmy problemów, z jakimi borykają się kobiety, które pracują w specjalizacjach zabiegowych – dyskryminacji, mobbingu, fatalnych warunków szkolenia, braku komunikacji. Lista jest długa. Po latach spędzonych w poczuciu bezsilności postanowiłyśmy wziąć sprawy w swoje ręce, stąd decyzja o powołaniu fundacji. Czujemy, że jeżeli nie zaczniemy działać, nic nie będzie się zmieniać, ponieważ wiele osób zyskuje na obecnym status quo. Wciąż niewiele kobiet decyduje się na specjalizacje zabiegowe, a duża część z nich po jakimś czasie rezygnuje. Zderzają się ze światem, który od początku wyraźnie daje im do zrozumienia, że nie jest to miejsce dla nich. Chcemy pokazać, że jesteśmy pełnoprawną częścią tego świata, i pomóc kobietom w każdym aspekcie ich pracy m.in. przez stworzenie wspierającej wspólnoty. Kobiecy sposób myślenia, podejście do pracy, metody rozwiązywania problemów powinny być w zespole traktowane jak wartość dodana, a nie zagrożenie.

Małgorzata Nowosad: Jest takie powiedzenie: albo chirurg. albo kobieta. To bardzo fałszywe i krzywdzące. Ja nigdy nie starałam się w pracy udawać mężczyzny. Mam swoje obowiązki, dziecko, więc czasem czegoś nie mogę zrobić, bo muszę być w domu. W mojej pracy wszyscy wiedzą, że telefon od córki to jedyny telefon, który muszę odebrać. Ale musiałam to sobie wypracować. Ważne, żeby w zespole wszyscy wiedzieli, że niezależnie od obowiązków wywiązujemy się ze swoich zadań.

Czyli damsko-męska współpraca chirurgów jest możliwa?

Anna Siedlik: Tak, ale przecież nie chodzi o to, żeby „wychowywać” sobie ludzi, z którymi się pracuje. To nie są dzieci. Nie powinno być tak, że przez lata kobieta musi się starać coś osiągnąć, by być traktowana na równi z mężczyznami. A teraz tak jest – ktoś się musi do ciebie przekonać, bo jesteś kobietą. Sądzę, że gdyby chirurdzy chodzili z workami na głowach i z modulatorami głosu, by nie można było rozpoznać ich płci, w wielu sytuacjach nie dałoby się zauważyć różnicy. Świetnym przykładem są przypadki zasłabnięcia w czasie operacji. To zdarza się zarówno kobietom, jak i mężczyznom, bo wielogodzinne stanie w wymuszonej pozycji, w masce, i wykonywanie statycznego wysiłku, np. trzymanie haków, to ogromne obciążenie fizyczne. Jeśli facetowi zrobi się słabo, mówi się, że ma gorszy dzień, jeśli zasłabnie kobieta, od razu pojawia się komentarz w stylu „na pewno jest w ciąży”.

M.W.: Problemem jest też to, że oprócz osób, które latami cierpliwie znoszą złe traktowanie, by sobie wywalczyć silniejszą pozycję, jest wiele takich, które nie mają wystarczającej siły przebicia w relacjach interpersonalnych. Niestety, często załamują się i rezygnują, co dodatkowo skutkuje długotrwałymi problemami emocjonalnymi. We mnie tkwi wewnętrzna niezgoda na świat z miejscem tylko dla najsilniejszych, którzy – wyłącznie gryząc wszystkich dookoła – potrafią wywalczyć sobie względnie normalne funkcjonowanie w pracy. To jest praca – my tam chodzimy, żeby wykonywać konkretne zadania, a nie walczyć o przetrwanie. Zamiast poświęcać się leczeniu ludzi i doskonaleniu swojego fachu, musimy skupiać się na codziennym rozwiązywaniu konfliktów, odpieraniu ataków personalnych, walce o wyjście o normalnej porze, by zdążyć odebrać dzieci albo załatwić osobiste sprawy. Przez wiele lat w pracy to pochłaniało 90 proc. mojej uwagi. Oczywiście, po latach uczymy się lawirować, jednych unikać, z innymi się kumplować, ale przecież nie o to chodzi. To kompletnie patologiczny system. Ciągła walka powoduje, że ideały znikają za horyzontem, a co gorsza przestajesz lubić samą siebie.

A.S.: Wiadomo, że część chirurgów ma smykałkę do operowania, a część nie. Każdy może się wyuczyć zawodu, ale są chirurdzy rzemieślnicy i chirurdzy artyści. I to jest niezależne od płci. Niestety, kobiety z talentem w chirurgii odchodzą, np. do pracy w poradniach, mimo że są artystkami. Pacjenci na tym tracą. Wszystko przez to, że udowodnienie swojej wartości nie opiera się w tym środowisku na jakości pracy.

A może ten wojskowy styl wynika z „wojennego” trybu pracy – lekarze w Polsce są przeciążeni. Szczególnie chirurdzy, którzy wykonują nie tylko pracę umysłową, ale także ciężką fizyczną. Może potrzeba zmian w podejściu do pracy lekarzy w całym systemie ochrony zdrowia, żeby coś zaczęło się zmieniać w środowisku chirurgów?

M.N.: Na pewno. Przeciążenie pracą wpływa negatywnie na relacje. Powoduje także, że problemy konkretnych kobiet w chirurgii są spychane na dalszy plan. Ciągle są pilniejsze sprawy. Spiętrzenie problemów systemowych w ochronie zdrowia powoduje, że zła sytuacja kobiet nie jest dostrzegana, bo dotyczy zbyt małej liczby osób. Obrazowo porównując: jeśli jesteś głodny i spragniony, nie martwisz się tym, że nie możesz kupić butów. Dla nas problem jest ważny, powoduje, że nie możemy normalnie funkcjonować i pracować. Dlatego powołałyśmy do życia fundację. Nie będziemy krzyczeć, że za mało zarabiamy, bo to nie nasza rola. Za to, gdy przyjdzie do nas koleżanka i powie: – Nie mam wolnego czasu, bo muszę się zajmować dzieckiem, a chcę pojechać na wymarzony kurs związany z moją specjalizacją, postaramy się o pieniądze na kurs, ale i na zapewnienie opieki nad dzieckiem. Innymi słowy naszym celem nie jest tylko mówienie o problemach, ale ich rozwiązywanie.

W planach mamy już konkretne projekty. Jeden z nich nosi nazwę „Liczymy się”. Nazwa jest celowo dwuznaczna, bo projekt, oprócz dowartościowania społeczności kobiet w chirurgii, ma na celu zebranie danych statystycznych. Chcemy wiedzieć, o jakich liczbach mówimy, jakie są oczekiwania dziewczyn, jak możemy sobie wzajemnie pomagać, jakie programy pomocy stworzyć. Dysponujemy wprawdzie statystykami Naczelnej Izby Lekarskiej, ale nie z izb pielęgniarskich. Tymczasem dziś, w dobie mediów społecznościowych, jesteśmy w stanie zebrać te dane we własnym zakresie i wykorzystać do budowania wartościowej społeczności.

M.W.: Chcemy też ustalić, jaka jest wśród nas struktura wiekowa. Ile dziewczyn decyduje się na wejście do tego środowiska, wiedząc, jaka jest sytuacja? Ile jest lekarek w chirurgii w wieku przedemerytalnym? To też dla nas ważne. Chcemy dać kobietom poczucie wsparcia we wspólnocie. Przekonanie, że są inne osoby, które znają ich problemy, doświadczyły tego samego, które nie powiedzą „przesadzasz” albo „wybrałaś taki zawód, to nie narzekaj”. Mamy zresztą w planach uruchomienie telefonów ze wsparciem psychologicznym oraz poświęcone temu zagadnieniu spotkania w stylu grupy wsparcia. Stworzenie społeczności pozwalającej podnieść poczucie własnej wartości da szansę lepszej pracy i lepszego życia po pracy. Naszym marzeniem jest, aby działania fundacji prowadziły do zmian systemowych.

M.N.: Drugi planowany projekt budzi nasze wielkie nadzieje na przełamanie sposobu myślenia o szkoleniu kobiet. Będziemy organizować kursy z laparoskopii przeznaczone dla kobiet w różnych specjalizacjach zabiegowych. Naukowo udowodniono, że kobiety i mężczyźni przyswajają wiedzę i nabywają umiejętności w inny sposób, ale znajomość tego zjawiska nie wpływa na profilowanie edukacji. W związku z tym np. w szkołach nauka przedmiotów ścisłych jest prowadzona metodami bardziej odpowiadającymi męskiemu sposobowi przyswajania wiedzy. Rzecz jasna w efekcie dziewczęta mają gorsze wyniki i powstaje stereotyp, że są słabsze od chłopców z matematyki czy fizyki. To taka samospełniająca się przepowiednia. Całe życie słyszysz, że w czymś jesteś gorsza i sama zaczynasz w to wierzyć, blokujesz się i w efekcie naprawdę gorzej sobie radzisz. Rozmawiając o problemach kobiet w chirurgii, doszłyśmy do wniosku, że tak samo jest chociażby z laparoskopią. Mówi się, że kobiety są gorsze od mężczyzn w tych operacjach, ale to nieprawda. Kobiety po prostu wymagają innego sposobu szkolenia, co jest związane z odmienną percepcją przestrzeni. I takie szkolenie chcemy zorganizować, zwłaszcza że badania mówią, iż jeśli kobiety już się nauczą, po operacjach przez nie przeprowadzonych jest mniej powikłań. Zamierzamy zrobić kurs, który pokaże, że sposób nauki ma ogromne znaczenie, a wsparcie i motywacja są o wiele skuteczniejsze niż presja i punktowanie, że kolega robi to lepiej. Planujemy takie małe kroki, które mają przekonać kobiety, że jest dla nich bezpieczne miejsce, w którym nauczą się, jak w miejscu pracy robić to, co chcą.

Czy tych problemów nie da się rozwiązać odgórnie?

M.W.: A czy kiedykolwiek ktoś odgórnie pomógł kobietom w chirurgii? Czekanie, że może ktoś sobie o nas przypomni, nie satysfakcjonuje nas.

A.S.: Mam wrażenie, że im głębiej ktoś tkwi w środowisku medycznym, tym bardziej jest przekonany, że widocznie tak musi być, skoro tak było od lat. A chodzi o poważne patologie, takie jak mobbing czy molestowanie, które trzeba jednoznacznie określić jako złe. Nie można udawać, że specyfika pracy jest taka, że przemocowe środowisko to coś normalnego. Co więcej, nie dotyka to wyłącznie kobiet, mężczyzn także. Uważamy, że tak być nie musi.

M.N.: Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że problemów w polskiej ochronie zdrowia jest mnóstwo, a większość dotyczy znacznie szerszego grona niż kobiety w specjalnościach zabiegowych. Dlatego ja nawet nie oczekuję, by ministerstwo czy samorząd się tym zajęły. Oczywiście, dobrze gdyby tak się stało, ale rozumiem, że nie na wszystko starcza czasu i sił.

Nie obawiacie się, że fundacja może pogłębić antagonizmy?

M.W.: Nie obawiamy się. Fundacja została powołana do życia, aby poprawić sytuację kobiet. Jeśli ktoś znajdzie w tym powód do niezadowolenia, nic na to nie poradzimy. Nie mamy na celu walczyć z mężczyznami, tylko pokazać, że w chirurgii jest miejsce dla każdej płci i dla ludzi o różnych predyspozycjach. Chcemy mówić głośno, że mobbing jest zły, że bycie matką w tym zawodzie jest normalne, że nikt nie może zawłaszczać sobie twojego życia i traktować cię jak własność, bo tak zawsze było i jest. My się na to nie godzimy, chcemy tworzyć nowe, cywilizowane zwyczaje. Jeśli to dla kogoś powód do antagonizmu, to tylko źle o nim świadczy. Chcemy tworzyć miejsce do edukacji, robić kursy, organizować staże, prowadzić badania. Nie ma w tym działań przeciwko komuś.

M.N.: Fundacja ma też na celu (choć nie wprost) poprawienie sytuacji mężczyzn. W „zabiegówkach” nie ma miejsca dla jednego wielkiego operatora, który może wszystko zrobić sam. Bez asysty, instrumentariuszki, anestezjologa, nie zrobi nic, choćby był wybitnym chirurgiem. Każdemu, nawet bardzo samodzielnemu i zdolnemu zabiegowcowi, będzie się lepiej pracowało z lekarzami solidniej wyszkolonymi, wyposażonymi w tzw. umiejętności miękkie, nad którymi na studiach się nie pracuje, a którym jako fundacja chcemy poświęcić uwagę. Ideą naszej organizacji nie jest tylko wsparcie konkretnych kobiet ani nawet środowiska kobiet w chirurgii, ale sprawienie, by w „zabiegówkach” pracowały lepsze, bardziej zgrane zespoły. Uważam, że rywalizacja w chirurgii jest złem, bo działa na niekorzyść pacjentów. Dlatego chcemy współpracować. Na koniec dnia, kiedy zakończę trudną operację, chcę móc każdemu w zespole podać rękę i podziękować za wspólną dobrą pracę.

A.S.: U nas na oddziale mówi się, że to nie Betlejem i dla każdego starczy miejsca. Fakt, że więcej pań będzie chirurgami, nie oznacza, że zabraknie miejsca dla panów. Potrzebujemy dobrej komunikacji. Do szpitali trafiają absolwenci szkół medycznych, których nie uczy się rozmawiać, więc przejmują złe nawyki starszych kolegów, bo to jedyny wzorzec, jaki się im przedstawia. Te złe metody komunikacji nie tylko psują atmosferę, ale przede wszystkim zmniejszają efektywność pracy. Wierzymy, że fundacja będzie zmieniała chirurgię na lepsze dla wszystkich.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum