1 czerwca 2003

Prywatyzacja jako szczególny przypadek gry społecznej – cd.

Zgodnie z zapowiedzią (zob. numer majowy „Pulsu”) proponuję kontynuowanie rozważań na temat gry prywatyzacyjnej w sektorze publicznej służby zdrowia.

Ostatnie dni utwierdziły mnie w przekonaniu, że analizowany problem ma dla środowiska zawodowego lekarzy dwa bezsporne walory – jest istotny i aktualny. Pogląd ten wynika z przeprowadzonej przeze mnie analizy tematów zgłoszonych do dyskusji w ramach „okrągłego stołu”, a także z ogólnej refleksji po obradach „podstolików”: ekonomicznego i organizacyjnego, które miałem okazję obserwować.
Przypomnijmy fragment z poprzedniego felietonu: gra społeczna jest wypracowanym przez ludzi instrumentem regulacji procesów kooperacji, łączącym w sobie wolność i przymus. Jestem pewien, że prywatyzacja w ochronie zdrowia będzie właśnie taką grą. Dlaczego? Otóż, z licznych rozmów, które miałem okazję przeprowadzić z pracownikami służby zdrowia, wynika, że tylko nieliczni potrafią prawidłowo zidentyfikować i – co trudniejsze – zaakceptować przedmiot gry oraz jej stawkę. Chcę otwarcie powiedzieć, że przedmiotem w każdej grze prywatyzacyjnej jest przynależność do grupy właścicieli, stawką zaś są pieniądze, prestiż i władza. Twierdzę zatem, że jedynie ci pracownicy, którzy będą świadomi możliwych wygranych, wejdą w proces przekształceń własnościowych w poczuciu wolności i samorealizacji. Dla pozostałych osób uczestnictwo w prywatyzacji będzie przymusem.
Bądźmy szczerzy, przeciętny pracownik sektora publicznego – tym bardziej służby zdrowia, od lat tkwiącej w kulturze „nędzy” – nigdy nie marzył o posiadaniu atrybutów władzy ekonomicznej. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się prosta. Podstawową barierę stanowi nie tylko brak pieniędzy, ale także egalitarystyczny sposób myślenia, niechęć do ludzi bogatych, brak rzetelnej wiedzy ekonomicznej i prawnej, niedostatek pozytywnych wzorców dotyczących życia w warunkach kapitalizmu.
Dyskomfort jest dodatkowo spotęgowany intuicyjnym przekonaniem, że poprzez prywatyzację można wprawdzie zrealizować potrzeby wyższego rzędu, ale ceną jest zwiększona niepewność, czy uda się zaspokoić potrzeby podstawowe (np. utrzymać miejsce pracy i zachować bezpieczeństwo socjalne). Dlatego też wielu pracowników, chcąc nadać decyzjom o wejściu do gry prywatyzacyjnej znamiona racjonalności, potraktuje swoje wkłady (np. zasoby finansowe) jako inwestycję we własne stanowiska pracy. Należy w tym miejscu kategorycznie stwierdzić, że partycypacja we własności nie stanowi gwarancji zachowania zawodowego status quo.
O prywatyzacji można mówić również w kontekście specyficznych cech gry społecznej. Aby je scharakteryzować, trzeba niestety odwołać się do ogólnych doświadczeń prywatyzacyjnych w Polsce. W sektorze ochrony zdrowia doświadczeń tych po prostu brakuje. Nie oznacza to oczywiście, że powołanie się na ogólną praktykę nie ma waloru poznawczego. Wręcz przeciwnie. Uważam, że na obecnym etapie dyskusji o możliwym zakresie i metodach przekształceń własnościowych w ochronie zdrowia warto sobie niektóre kwestie uzmysłowić.
Prywatyzacja jest grą o sumie niezerowej. Wygrana jednego z uczestników nie musi być koniecznie przegraną innego. W skali mikro dobrą egzemplifikację stanowi prawo do nieodpłatnego nabywania akcji Skarbu Państwa przez uprawnionych pracowników prywatyzowanych przedsiębiorstw. Nawet przy prywatyzacjach z udziałem inwestorów strategicznych, obejmujących większościowe pakiety akcji, każdy pojedynczy gracz (pracownik) ma zapewnioną choćby minimalną gratyfikację (np. darmowe akcje, gwarancje socjalne, nagrodę prywatyzacyjną etc.). Może zabrzmi to niewiarygodnie, ale w skali makro beneficjentami procesu prywatyzacji są władza i szeroko rozumiane społeczeństwo. Władza zyskuje bowiem środki pieniężne na pełnienie swoich funkcji, które w założeniach mają służyć całemu społeczeństwu. A zatem nawet obywatele, którzy dotychczas nie zostali uwłaszczeni (np. pracownicy sektora ochrony zdrowia), na procesie przekształceń własnościowych także zyskają. Tyle tylko, że są to korzyści, które ujawniają się w horyzoncie długofalowym.
Prywatyzacja wymaga uczestniczenia w różnych układach gry – koalicjach (inaczej zwanych grupami interesów). Najbardziej typowe koalicje to: menedżerska, związkowa, administracyjna oraz inwestorska.
Koalicja menedżerska składa się zazwyczaj z przedstawicieli kadry kierowniczej wyższego i średniego szczebla oraz tzw. kluczowych ludzi w firmie (specjalistów). Koalicja związkowa zaś grupuje liderów i aktywnych członków związków zawodowych działających w przedsiębiorstwie, a niekiedy także opiniotwórczych reprezentantów załogi niezrzeszonej w związkach zawodowych. Warto w tym miejscu dodać, że koalicja związkowa przeważnie jest bardzo zróżnicowana. W wielu przedsiębiorstwach funkcjonuje kilka związków zawodowych (podobnie jest w ochronie zdrowia), a w skrajnych przypadkach – nawet kilkanaście, i rzadko kiedy wszystkie organizacje związkowe mówią jednym głosem.
Koalicja administracyjna usytuowana jest na zewnątrz przedsiębiorstwa. Tworzą ją urzędnicy reprezentujący organ założycielski. Natomiast koalicja inwestorska złożona jest z ludzi biznesu i ich doradców.
Jak w każdej grze – istnieje możliwość zmiany koalicji. Najprostszym przykładem może być początkowe wspieranie menedżerów w inicjowaniu prywatyzacji przez liderów poszczególnych związków zawodowych, a następnie zmiana frontu i torpedowanie rozpoczętego procesu, tym razem z koalicją oponentów wywodzących się przykładowo z grupy pracowników niezrzeszonych w związkach. Znane są także przypadki współpracy koalicji związkowej z przedstawicielami administracji w celu odrzucenia oferty inwestora akceptowanego przez dyrekcję przedsiębiorstwa.
Nawet z pobieżnej analizy możliwych koalicji wynika, że gra prywatyzacyjna ma układ hierarchiczny. Poziom niższy reprezentują przedsiębiorstwa, poziom najwyższy zaś stanowi bezpośrednio Ministerstwo Skarbu Państwa. Warto wspomnieć, że na poziomie przedsiębiorstwa wszystkie koalicje są sobie równe. Trudno byłoby bowiem oficjalnie stwierdzić, że koalicja menedżerska ma pozycję dominującą w stosunku do koalicji związkowej. Oczywiście w praktyce często nieformalną przewagę mają menedżerowie. Jest to wynik ich lepszego przygotowania merytorycznego i bieżącego wspomagania przez ekspertów wewnętrznych (np. radców prawnych) lub zewnętrznych (np. konsultantów z firm doradczych).
Prywatyzacja jest grą sterowaną. Sterowanie może odbywać się poprzez zmianę reguł gry. Warto przypomnieć, że w polskiej rzeczywistości przepisy prywatyzacyjne zmieniały się kilkakrotnie, a w sektorze ochrony zdrowia w ogóle ich nie ma. Na przykład, aby zwiększyć skłonność załóg pracowniczych do prywatyzacji, wprowadzono możliwość nieodpłatnego nabycia przez uprawnionych pracowników akcji Skarbu Państwa. Pamiętajmy, że pierwotne rozwiązanie zakładało w tym względzie możliwość nabycia akcji na warunkach preferencyjnych, tj. za połowę ceny.

Rozważając kwestię sterowania grą prywatyzacyjną, trzeba wspomnieć, że samo sterowanie grą jest również grą, bowiem wynik zmiany parametrów nie jest do końca przewidywalny. Układem sterującym grą jest władza ustawodawcza. Jej przedstawicielom można zadać pytanie kontrolne – czy wszystkie zmiany, które wprowadzono do przepisów, przyniosły zamierzony skutek? Oczywiście, nie. Stworzenie możliwości nieodpłatnego nabywania akcji wcale nie nadało prywatyzacji oczekiwanej dynamiki. Co więcej, zbulwersowało tych wszystkich, którzy prywatyzując się, wcześniej nabyli akcje z własnych zasobów gotówkowych. O to, jaka jest opinia o wspomnianym przywileju pracowników sfery budżetowej, w tym sektora ochrony zdrowia, lepiej nie pytać.
Znane są przypadki rozciągania procesu prywatyzacji w czasie. Niekiedy trwa on całe lata. Jak wpływa to na przebieg gry? Wiadomo, jej uczestnicy angażują się emocjonalnie z różnym natężeniem. Na początku jest silna determinacja w dążeniu do celu, natomiast po kilkunastu miesiącach następuje zobojętnienie. Czas również działa niekorzystnie na klimat prywatyzacji. Im dłużej trwa, tym więcej jest tworzonych mitów o tym, kto i jakie interesy zrobi na prywatyzacji przedsiębiorstwa.
Akceptując konwencję gry w procesach prywatyzacji, należy uświadomić sobie jeszcze jedną znamienną kwestię. Warunkiem prawidłowego przebiegu gry jest wspólny język jej uczestników. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że brak wiedzy i dobrej komunikacji interpersonalnej jest istotną przeszkodą w prawidłowej ocenie procesów prywatyzacji. Istnieją bowiem w tej grze względnie stałe reguły gry, które niestety nie są w jednakowym stopniu opanowane przez wszystkich graczy.

Kończąc, prognozuję, że w grze prywatyzacyjnej w sektorze ochrony zdrowia (jeśli oczywiście do niej dojdzie) będzie dużo miejsca dla wybitnie wtajemniczonych „guru biznesu” (inwestorów) czy „sępów w smokingach” (konsultantów). Będzie również miejsce dla propagandzistów spiskowej teorii dziejów, nadmiernie eksploatujących jedną z ogólnie znanych prawd, że w każdej grze istnieje możliwość łamania reguł.

Andrzej LUDWICKI

Archiwum