28 sierpnia 2015

Niepolityczny minister

Paweł Walewski

Odkąd kardiochirurg zastąpił pediatrę wszyscy obserwatorzy poczynań Ministerstwa Zdrowia musieli przyzwyczaić się do innego stylu pracy i wypowiedzi nowego ministra. Ostre riposty i takie trochę błądzenie w chmurach zawsze cechują dobrych fachowców, którzy nagle trafiają na orbitę polityki i wierzą, że mogą sięgnąć gwiazd albo (bardziej przyziemne marzenie) góry przenosić. Z początku próbują udowodnić, że uda się w większej skali szybko powtórzyć sukces, jaki odnieśli na gruncie zawodowym. Ale, niestety, życie jeszcze szybciej weryfikuje ich dziecięcą naiwność i trzeba skalpel odłożyć na półkę, dyplom schować do biurka, a styl bycia skroić pod fason. Może więc szkoda talenty doświadczonych lekarzy marnować na politycznych stołkach? Niejeden się o tym przekonał, niejeden poległ.
Polityczne salony, na których nie obowiązują salonowe maniery, to nie to samo, co sala operacyjna albo szpital, w którym z dużo większą swobodą można coś zmienić i ulepszyć. Jeśli prof. Marian Zembala przyjechał do Warszawy z przeświadczeniem, że w resorcie zdrowia będzie działał równie skutecznie jak na stanowisku szefa Śląskiego Centrum Chorób Serca, to srogo się zawiódł, krytykowany zewsząd za zbyt radykalny język i nie zawsze przemyślane politycznie opinie. Widać, że naszą ochroną zdrowia nie może kierować lekarz praktyk, który mówi, co myśli, nawet jeśli kolejność tych czynności jest odwrotna.
Wcale mnie ta sytuacja nie cieszy. Pokazuje bowiem, kto naprawdę rządzi systemem: związki zawodowe, niejednokrotnie media podsuwające tematy dyżurne (nie zawsze najistotniejsze), a wreszcie politycy niemający wcale interesu w tym, by opiekę zdrowotną raz na zawsze uporządkować i skreślić z obowiązkowych punktów podczas kampanii wyborczej. Akurat obecna dowodzi, że liczą się same obietnice – a kto je składa i za jaką cenę, nie ma już większego znaczenia. Lekarz praktyk na taki czas stanowczo się nie nadaje, bo nie potrafi lawirować jak gadające głowy w telewizorze. Mówi, co widzi i co czuje – dziennikarzom zadającym niezbyt mądre pytania albo innym lekarzom, nie ze swojej winy niemającym takiej siły przebicia co minister. Musi go bardzo dziwić wszystko, co słyszy w wielu miejscach o swoim resorcie, bo wciąż zna go od strony doskonale wyposażonego ośrodka najwyższego stopnia referencyjności. Jeśli więc ktoś skarży się na brudne toalety, łóżka na korytarzach i kolejki do rejestracji od 6 rano, to pyta: czy potrzebna jest likwidacja NFZ, aby system był przyjaźniejszy pacjentom? Pytanie co najmniej nie w porę, ale czy niesłuszne? Polacy muszą dorosnąć, by mogli nimi rządzić ludzie pozbawieni politycznego wyczucia.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum