5 lipca 2017

Desant górników na Słupię

LITERATURA I ŻYCIE

Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat.

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Wigry całe są piękne, ale istnieją nad nimi miejsca piękności wyjątkowo wielkiej i do takich należy olbrzymia, wiecznie nasłoneczniona i zamknięta od lądu prastarym lasem, rozległa Zatoka Słupiańska. Przez lata całe zatoka stanowiła naszą bazę żeglarską, gdyż prawie każdego roku zasiedlaliśmy kempingowe domki w ośrodku wczasów pracowniczych, gdzie mieliśmy zaprzyjaźnionych szkutników, jakże przydatnych rybaków i pod ręką mnóstwo nudzących się wczasowiczek! Pewnego lata sąsiadujący z nami domek zajęła grupa pań i panów, którzy nad Wigry przyjechali aż ze Śląska! Wszyscy byli młodzi, zdrowi i weseli, a ponieważ panowie byli górnikami co w czasie komuny oznaczało najlepiej sytuowaną grupę zawodową  mieli forsy jak lodu! Nic też dziwnego, że w domku naszych sąsiadów trwało nieustannie wesołe party, które przystaniowy Jurek tłumaczył tak: jak się zdrowo nafiglują z damami, to przecież się godzi ździebko napić, na pochwałę mocy i dobrotliwości Bożej. Jak człowiek był młody, to się nigdy i niczemu nie dziwił, ale mimo wszystko zainteresowanie nasze wywołał fakt, że mieszkańcy bardzo rzadko opuszczali swoje lokum. Ściślej mówiąc, nie wychodzili panowie, chyba że za potrzebą i to rzadko! Co się tyczy pań, na krótkie momenty domek opuszczały, by skoczyć do Gawrychrudy po kolejne skrzynki gorzały czy wyprać w jeziorze jakieś swoje fatałaszki. Zdumienie moje przeto wywołała pewnego wczesnego ranka obecność jednego z górników na naszym pomoście. Młody człowiek kiwał się lekko na nogach i z wyraźnym osłupieniem patrzył na ogromne słońce, które właśnie się wytaczało gdzie. znad ruskiej granicy. Wkrótce mieliśmy wypłynąć, więc byłem zajęty takielunkiem Oriona. Ponieważ roboty było co niemiara, a nasze nieme spotkanie się przedłużało, kierowany ciekawością postanowiłem z mym sąsiadem zamienić parę słów. – Fajnie tu, co? – spytałem, aby zagaić rozmowę.

– Uuu – potwierdził swój zachwyt rozmówca. – A panowie jeszcze długo? –  Nii – odparł – kasa się kończy, trzeba wracać do domu i trocha poszychtować. Po takim  mocno przegadanym wstępie postanowiłem przystąpić do ataku frontalnego, gdyż miałem unikalną okazję dowiedzieć się, co sprawiło, że całe to towarzystwo zjechało nad Wigry. Po co? – Panowie ze Śląska? – zaczynam oględnie. – Ano – mówi młodzian. Nie rozmazując białej kaszy po czystym obrusie, jak mawiała babcia Rozalia, ideę na całość. – Panie – mówię – niech mi pan wytłumaczy, jak to jest. To wy jechaliście przez całą Polskę, by tutaj dotrzeć i siedzieć w domku? Czy warto było przemierzać ponad 700 kilosów, by się tutaj, w zamknięciu, napić wódki? – Panie – odpowiada młody – Ale jak tu się k…a pije! I za to ja też kocham Wigry! Wkrótce mili sąsiedzi nas opuścili, przyspieszając swój wyjazd z powodu gwałtownego niedoboru tak lekkomyślnie przepijanej gotówki. Zapadła wigierska cisza. Cisza, którą można krajać fińskim nożem. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum