5 października 2021

Rzecz o dialogu

Protestujący od 11 września chcą rozmawiać o konkretach. O propozycjach rządu lub możliwościach realizacji postulatów, sformułowanych i przedstawionych przez Komitet Protestacyjno-Strajkowy Pracowników Ochrony Zdrowia. Rząd też chce rozmawiać – o tym jak, gdzie i z kim rozmawiać. Pytanie, czy te dwie proste mają szansę w pewnym momencie się przeciąć?

Małgorzata Solecka

Protestujący od 11 września chcą rozmawiać o konkretach. O propozycjach rządu lub możliwościach realizacji postulatów, sformułowanych i przedstawionych przez Komitet Protestacyjno-Strajkowy Pracowników Ochrony Zdrowia. Rząd też chce rozmawiać – o tym jak, gdzie i z kim rozmawiać. Pytanie, czy te dwie proste mają szansę w pewnym momencie się przeciąć?

Minister zdrowia Adam Niedzielski nie ukrywa, w jakich warunkach toczyłby się optymalny, z jego punktu widzenia, dialog. – W ramach Zespołu Trójstronnego mamy związek zawodowy „Solidarność”, związek zawodowy OPZZ, mamy pracodawców, którzy nie uczestniczą w proteście, i my z nimi również prowadzimy dialog na temat budowania takiej ścieżki wzrostu wynagrodzeń, która będzie wykorzystywała fakt, że nakłady na zdrowie w najbliższych latach będą rosły do poziomu 7 proc. PKB – podkreśla minister zdrowia. – Chcieliśmy też zaprosić Komitet Protestacyjny do rozmowy trójstronnej, która będzie uwzględniała nie tylko punkt widzenia wybranej grupy znajdującej się w Komitecie Protestacyjnym, ale całości środowiska i to nie tylko środowiska po stronie związków zawodowych, ale też po stronie pracodawców, bo rozwiązania wypracowywane bez wspólnego spojrzenia bardzo często są potem kontestowane przez pozostałe strony, które w tych porozumieniach nie uczestniczą.

Innymi słowy, minister zaprasza do dialogu w gremiach, z których organizacje pracowników ochrony zdrowia – wszystkie, a z całą pewnością reprezentujące największe, kluczowe grupy zawodowe: lekarzy, lekarzy dentystów oraz pielęgniarki i położne, są systemowo wykluczone. W każdym razie nie mogą brać udziału w rozmowach jak pełnoprawni partnerzy, gdyż nie spełniają kryterium reprezentatywności. Warto pamiętać, że rozmowy – choćby na temat projektu zmian w ustawie o wynagrodzeniach minimalnych – toczyły się od pierwszych miesięcy 2021 r. właśnie w ramach Zespołu Trójstronnego i Rady Dialogu Społecznego, a ich rezultaty (ostateczny kształt ustawy uchwalony przez Sejm) okazały się zapalnikiem niezadowolenia, którego wyrazem stała się manifestacja 11 września i „białe miasteczko” 2.0.

Oczywiście, trudno odmówić ministrowi zdrowia racji, że w rozmowach o kluczowych dla systemu zagadnieniach powinni uczestniczyć wszyscy zainteresowani. Nie można jednak nie zauważyć, że mówiąc „wszyscy”, minister nie gwarantuje, że gdy przyjdzie do podejmowania decyzji, głos (znów!) będzie należał bynajmniej nie do „wszystkich”, lecz do „wybranych”. Tak się składa, że skłonnych do popierania – z takich czy innych względów – stanowiska rządu.

Dwa tygodnie protestu w „białym miasteczku”, mimo że odbyły się dwa spotkania przedstawicieli protestujących z wiceministrem zdrowia Piotrem Bromberem, nie przyniosły przełomu. Komitet Protestacyjno-Strajkowy nie bez racji podkreślił, że przebieg negocjacji wskazuje chęć raczej gry na czas, a nie znalezienia konstruktywnych rozwiązań. Protestujący słyszą, że należy rozmawiać „w szerszym gronie” i na pewno nie o postulatach, bo ich spełnienie kosztowałoby zbyt wiele. Ile dokładnie? Precyzyjnych danych brak, za to rzecznik Ministerstwa Zdrowia zasypuje media informacjami, jakoby miało to być „około 100 mld zł rocznie” lub nawet „104 mld zł w ciągu czterech miesięcy”. Metoda obliczeń nieznana. Gdy protestujący chcą je zweryfikować, natykają się na takie błędy, jak niewłaściwa liczba lekarzy uwzględniająca również wykonujących zawód lekarzy dentystów.

Z drugiej strony trudno nie dostrzec ofensywy ministra zdrowia wobec środowiska lekarskiego. Do rangi symbolu urasta fakt, że dokładnie w tym samym czasie, gdy wiceminister Bromber rozpoczynał rozmowy z protestującymi, Adam Niedzielski ogłaszał w Sanoku, podczas obrad Konferencji Rektorów Wyższych Szkół Niepublicznych, że te szkoły wkrótce uruchomią kierunki lekarskie. Będą kształcić nie tylko pielęgniarki i położne czy ratowników medycznych, ale również lekarzy.

Publicznych wyższych szkół zawodowych jest w Polsce ponad 30, działają przede wszystkim w mniejszych miastach. Mają prawo do prowadzenia studiów zarówno pierwszego, jak i drugiego stopnia, a także jednolitych studiów magisterskich. Nie mogą prowadzić studiów doktoranckich i nadawać tytułu doktora. I ważne zastrzeżenie – kształcą wyłącznie na kierunkach o profilu praktycznym.

Przedstawiciele samorządu lekarskiego zapowiedź ministra oceniają jako pomysł nie tylko chybiony, wręcz niebezpieczny (przede wszystkim dla pacjentów), ale również uderzający w zawód lekarza i lekarza dentysty, a także w poziom kształcenia. Jednak można się spodziewać, że już wkrótce resort zdrowia poda w tej sprawie więcej szczegółów. 28 września Adam Niedzielski ma przedstawić posłom informację o przewidywanych zmianach w kształceniu lekarzy i pielęgniarek, a na ostatnie wrześniowe posiedzenie Sejmu zaplanowano pierwsze czytanie przepisów, które umożliwią wprowadzenie odpłatnych, ale finansowanych z państwowych stypendiów, studiów na kierunkach lekarskich, pod warunkiem odpracowania dziesięciu lat w publicznym systemie ochrony zdrowia i wyboru specjalizacji uznawanej przez rząd za priorytetową.

Zarówno „rozmowy techniczne”, jak i mnożenie ważkich – fundamentalnych wręcz – tematów, które niewątpliwie przyciągają uwagę środowiska lekarskiego (i szerzej – środowisk medycznych), można traktować jak przemyślaną strategię, która ma rozwodnić sens i istotę trwającego protestu. Temu samemu służą i będą służyć kolejne informacje o zwiększaniu środków na ochronę zdrowia. Krótko po ogłoszeniu przez ministra zdrowia i prezesa NFZ nowelizacji planu finansowego funduszu o dodatkowy miliard złotych, następny miliard złotych obiecał premier Mateusz Morawiecki. Do końca roku został zaś kluczowy kwartał i można się spodziewać – przede wszystkim dzięki wyraźnie wyższemu niż zakładany (nie tylko pierwotnie, ale nawet w nowelizacji ustawy budżetowej, która trafiła do Sejmu) wzrostowi gospodarczemu (agencje ratingowe przewidują dla Polski ponad 5-proc. wzrost) – że ostatnie trzy miesiące przyniosą kolejne nieuwzględnione w planie miliardy złotych.

To poczucie finansowego „eldorado” w ochronie zdrowia jest oczywiście złudne, bo mowa najwyżej o kilku miliardach złotych, a to kropla w morzu potrzeb i niedoszacowania publicznych nakładów na ochronę zdrowia. Opinia publiczna może jednak tego nie wiedzieć (zwłaszcza że sondaże, prowadzone w czasie protestu przed Kancelarią Premiera, dowodzą, że Polacy co prawda z całego serca medyków popierają, ale większych obciążeń finansowych na ochronę zdrowia ponosić nie chcą) i po którejś z kolei enuncjacji o miliardach, płynących szerokim strumieniem do szpitali i poradni, mogą się pojawić pytania: o co im chodzi, tym protestującym? Dlaczego ciągle im mało?

Choć z drugiej strony jest równie prawdopodobne, że papierowego dobrobytu nikt nie zdąży zauważyć z powodu kolejnego już zawału systemu ochrony zdrowia, jaki może wywołać w skali krajowej lub regionalnej następna fala pandemii. Eksperci oceniają, że nie jesteśmy do niej wcale lepiej przygotowani niż do tych, które przeszły przez Polskę rok temu i na wiosnę. A sytuacji na pewno nie poprawia napięcie, w jakim pracują medycy. Ministerstwo Zdrowia i rząd zdają się jednak tego aspektu w ogóle nie brać pod uwagę.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum