7 marca 2018

Nasi mistrzowie w anegdocie cz. 2

Służąc zdrowiu

Jarosław Kosiaty

Są książki, które towarzyszą nam przez długie lata praktyki lekarskiej (i nie chodzi tutaj o lekospisy, wydawane wielokrotnie w ciągu każdego roku). Jednym z takich podręczników jest dla mnie „Diagnostyka różnicowa objawów chorobowych”. Jej autor – prof. Franciszek Kokot – trwale zapisał się w pamięci wielu pokoleń lekarzy. Ten wybitny polski internista, nefrolog, endokrynolog i patofizjolog opublikował prawie tysiąc prac naukowych (z wyników badań nad immersją wodną korzystała m.in. Amerykańska Agencja Kosmiczna – NASA). Mimo licznych osiągnięć zawodowych pozostał człowiekiem niezwykle skromnym. Swoim asystentom często powtarzał:
Nauczcie się godnie znosić sukcesy swoich konkurentów. Godnie, to znaczy bez zazdrości.

O swoim dzieciństwie mówi otwarcie: „Mieszkaliśmy w miasteczku Rosenberg, dzisiejszym Oleśnie koło Lublińca. Nasze gospodarstwo miało hektar. W domu była wielka bieda. Latem do szkoły chodziłem boso, a do kościoła z butami w rękach. Zakładałem je dopiero przy wejściu. Buty przechodziły od najstarszego brata do najmłodszego. Byłem trzeci w kolejce”.

Czytając te wspomnienia przypomniały mi się słowa znanego polskiego taternika, alpinisty i przewodnika tatrzańskiego Michała Jagiełły (1941–2016): „Dziadkowie i ojciec zawsze mi mówili, że najgorszy grzech to ten, kiedy człowiek ze wsi wstydzi się ziemi i świń. Zagroda piszę wielką literą. Bo jakże pisać inaczej? Przecież to dom, rodzice, dziadkowie…”.

Prof. Kokot dobrze rozumiał postulaty młodych lekarzy dotyczące pracy w odpowiednich warunkach oraz prawa do godziwego wynagrodzenia. „Mój brat Alojz za żoną pojechał do zachodnich Niemiec i był tam maszynistą lokomotywy. Śmiał się, że zarabia kilka razy więcej niż ja, profesor. Najmłodszy, Paulek, spawał lufy do czołgów w hucie Zawadzki w Ozimku i też zarabiał dwa razy tyle co ja. Coś z tego zostało. Dlatego rozumiem młodych”.*

Przez całe życie zawodowe był odporny na polityczne naciski. Często podkreślał, że do każdego chorego należy odnosić się z szacunkiem. Pewnego razu do prof. Kokota zadzwonił jakiś dygnitarz partyjny z Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Głos w słuchawce zabrzmiał stanowczo: – Towarzyszu profesorze, proszę o włączenie do programu dializ towarzysza X. Prof. Kokot odpowiedział spokojnie: – Jutro przesyłam panu listę 20 dializowanych. Proszę wskazać, kogo mam wyrzucić. „Nie odważyli się – wspomina po latach i dodaje: – Nie byłem żadnym towarzyszem. Nie należałem nigdy do partii”.

Inne wydarzenie miało miejsce w czasie stanu wojennego. Dzięki staraniom prof. Kokota do Polski trafiło 10 sztucznych nerek, przekazanych w darze z Francji. Kiedy urządzenia były już w kraju, profesora wezwał do siebie rektor Akademii Medycznej w Katowicach. W jego gabinecie siedział kapitan SB, który „opiekował się” uczelnią. Rektor, nie witając się nawet z prof. Kokotem, zapytał: – Za jakie usługi szpiegowskie dostałeś te nerki? Profesor odpowiedział: – Panie rektorze, jak będę chciał szpiegować, to nie będę brał zapłaty w sztucznych nerkach, ale w sztabach złota. I zdeponuję je w Szwajcarii, a nie w Katowicach, w klinice nefrologii.

W czasie pracy w szpitalu nie faworyzował żadnych pacjentów. O miejscu w długiej kolejce oczekujących na dializy decydował wyłącznie czas zgłoszenia się chorego do placówki. Była to żelazna zasada, dlatego wśród dializowanych zdarzali się także… więźniowie z długimi wyrokami. W tym samym czasie inne ośrodki miały specjalne komisje, które pierwszeństwo w dializach przyznawały sędziom, księżom, lekarzom.

Istotnym problemem współczesnej medycyny jest polipragmazja. Prof. Kokot opowiedział kiedyś historię pewnej pacjentki, która przyjmowała 30 leków. Zapytana, jak sobie z tym radzi, wytłumaczyła: – To jest bardzo proste. Mam młynek do kawy i zażywam cztery razy dziennie po dwie łyżeczki.

Profesor zawsze był przeciwny eutanazji i udziałowi lekarzy w tym procederze. Wskazywał na nazistowską akcję T4, realizowaną w latach 1939–1944 w krajach okupowanych przez III Rzeszę. Polegała  na fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”). W ramach akcji mordowano chorych na schizofrenię, niektóre postacie padaczki, otępienie, pląsawicę Huntingtona, stany po zapaleniu mózgowia, osoby niepoczytalne, ludzi z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi. Prof. Kokot zwraca uwagę, że gdy w 1941 r. w Europie szalał hitlerowski terror, w Holandii ponad 6 tys. lekarzy protestowało przeciwko eutanazji, narażając się na surowe represje niemieckiego okupanta. – To paradoks, bo teraz holenderska ustawa mówi o uśmiercaniu z litości,  gdy chory błaga o śmierć. To może doprowadzić do nadużyć, do pozbawiania ludzi życia z powodu np. biedy – podsumowuje ze smutkiem.

We wspomnieniach prof. Kokot często wraca myślami do swoich nauczycieli i mistrzów, m.in. gastroenterologa prof. Kornela Gibińskiego (1915–2012), który przeżył obóz koncentracyjny w Gross-Rosen, ale nigdy nie czuł nienawiści do Niemców: „Kiedyś mamy obchód, stajemy przy chorym, a prof. Gibiński krzyczy wzruszony: – Gerhard, was machst du hier? To był Niemiec, świadek Jehowy, który był w Gross–Rosen, bo odmówił służby w wojsku. Po wojnie wrócił do Bytomia. Mimo że był więźniem obozu koncentracyjnego, władza ludowa tępiła go, bo był Niemcem. Leżał u nas z ciężką astmą. Gibiński załatwił mu rentę inwalidzką”.*

Prof. Kornel Gibiński był ekspertem Światowej Organizacji Zdrowia, członkiem Królewskiego Towarzystwa Medycznego w Londynie oraz nowojorskiej Akademii Nauki. Napisał pierwszy polski podręcznik gastroenterologii klinicznej (1958), stworzył pierwszą na Śląsku pracownię endoskopową, uruchomił drugą w Polsce sztuczną nerkę i pierwszą pracownię angiograficzną. Tuż po wojnie pracował we Wrocławiu, a zainteresował się endoskopią, gdy znalazł trzy poniemieckie endoskopy.

Kilka lat temu na pytanie jednego z dziennikarzy, czy czuje się wielkim lekarzem, prof. Gibiński odpowiedział z uśmiechem: – A kim według pana jest wielki lekarz? Czy to ktoś, kto ma wielką wiedzę, wnosi wkład w rozwój medycyny? A może bardziej liczy się stopień oddania drugiemu człowiekowi, serce okazywane pacjentom?**.

Prof. Gibiński porównywał aktualne relacje w ochronie zdrowia ze swoją pracą lekarza w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen: „Gabinet specjalisty we współczesnej klinice – stosy badań, nowoczesna diagnostyka, zimne kafelki na ścianach, przerażony pacjent i zdawkowe informacje od lekarza. Lazaret w obozie Gross-Rosen – ciepła rozmowa, dotyk, dokładne obejrzenie pacjenta, kontakt z nim. Czego chcą chorzy?” – pyta profesor i nie pozostawia wątpliwości, że „serce jest bardziej cenione przez chorych niż wszystkie inne walory lekarza”.**

Pisarz i rysownik Sławomir Mrożek napisał w jednym z felietonów opublikowanych w zbiorze „Małe listy” (1981): „Nic lepszego człowiek nie może zrobić człowiekowi, niż uwolnić go od bólu, i nic gorszego, niż mu ból zadać”.

Prof. Gibiński mówił: – Cały wysiłek medycyny skupia się dzisiaj na ratowaniu od śmierci. Zapomnieliśmy o cierpieniu. Ulżyć człowiekowi cierpiącemu – na tym powinniśmy się skupić. Ludzie nie chcą cierpieć, pragną tylko te swoje 60, 80 czy 90 lat przeżyć zdrowo. Nigdy nie przyszedł do mnie żaden pacjent z prośbą, żeby mu zapewnić 100 lat życia. Ciągle słyszałem za to, że temu dokucza bezsenność, ten cierpi na biegunki, tamten ma gorączkę, bóle itd. Nasi pacjenci to ludzie cierpiący, którzy tylko proszą o poradę.

Na koniec wróćmy do prof. Franciszka Kokota, który 24 listopada ubiegłego roku skończył 88 lat:

Znam biedę – to nieszczęście. Ale jeszcze większym nieszczęściem jest bogactwo. Człowiek staje się niewolnikiem pieniędzy. Traci niezależność i staje się bierny. Jak mam domek i samochód, to czego mi więcej potrzeba? A bieda stymuluje człowieka do rozwoju. 

jkosiaty@esculap.pl

* „Polska. Tu mam dla kogo żyć”, Franciszek Kokot, „GW”, 10.11.2017.

** „Budda w białym fartuchu”, Dariusz Kortko, „GW”, 13.03.2017.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum