4 grudnia 2020

Szpitale tymczasowe

Małgorzata Solecka

Jak grzyby po deszczu wyrastają w Polsce szpitale tymczasowe. Zgodnie z zapowiedziami rządu sprzed kilku tygodni każde województwo będzie mieć minimum jedną taką placówkę. W niektórych – m.in. w województwie mazowieckim – będzie kilka. Większość szpitali tymczasowych ma być gotowa na przyjęcie pacjentów na początku grudnia. Wszystko wskazuje, że przynajmniej w pierwszych tygodniach będą jednak stać puste.

Najsłynniejszy – o co postarali się sami politycy – jest oczywiście Szpital Narodowy. Niezliczone konferencje prasowe, urządzane a to przed Stadionem Narodowym, a to w jego „szpitalnej” części, przyniosły zamierzony efekt. Dziennikarze bacznie śledzą nie tylko przekazy decydentów, ale i rzeczywistość flagowego szpitala polowego dla pacjentów z COVID-19. Jednak dla rządzących to prawdziwy NOP – niepożądany odczyn propagandowy.

Bo miało być tak: na początek 300 łóżek, potem 500, docelowo 1,2 tys., z czego 10 proc. to stanowiska intensywnej terapii. Informację ogłaszano w momencie, gdy szpitale i oddziały covidowe w stolicy i regionie zaczęły się zapełniać w zastraszającym tempie, przed SOR ustawiały się wielogodzinne kolejki karetek, zespoły ratownictwa kursowały po kilka, nawet kilkanaście godzin z pacjentami, dla których nigdzie nie było miejsca. Szpital Narodowy rozpoczynał działanie, gdy sytuacja w szpitalach stacjonarnych była, nie ma innego słowa, dramatyczna.

Ale jego otwarcie (zresztą i tak przesunięte w czasie w stosunku do zapowiedzi polityków) niczego w tej materii nie zmieniło. Szpital w pierwszych kilkunastu dniach miał między 20 a 40 pacjentów. 27 listopada zarządzający placówką dr Adam Zaczyński poinformował, że pacjentów jest „aż” 46. Na ponad 300 łóżek. To nie robi wrażenia. Jednocześnie wyjaśnił, że gotowość operacyjna Szpitala Narodowego jest stopniowalna i gdy w jednostce przebywało 46 pacjentów, to zapełniali aż 80 proc. łóżek rzeczywiście przygotowanych do przyjęcia chorych. Łóżek obsługiwanych przez odpowiednio liczny personel. Dr Zaczyński zapewniał, że w krótkim czasie gotowość operacyjna placówki może być podniesiona do 112 łóżek.

Wrażenie natomiast zrobiła relacja chcącego zachować anonimowość lekarza, który opowiedział Pawłowi Reszce, autorowi książek „Mali bogowie”, „Mali bogowie 2” i „Stan krytyczny” (o pierwszej fali pandemii w Polsce), jak wygląda praca w Szpitalu Narodowym. Mianowicie: zakwaterowanie w pięciogwiazdkowym hotelu Regent, godziwe (choć nie oszałamiająco wysokie stawki godzinowe – 150 zł dla lekarza w trakcie specjalizacji, 200 zł dla specjalisty), mikroskopijna ilość pracy, będąca pochodną liczby pacjentów i – creme de la creme – kryteria przyjęć do szpitala tymczasowego – pacjent z wykonaną diagnostyką, po zakończonym leczeniu problemów zdrowotnych towarzyszących, bez dodatkowych obciążeń (typu ciąża, choroby psychiczne), jeśli wymagający wspomagania oddechu, to w niewielkim stopniu.

Do tego doszły wyceny świadczeń – Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, biorąc za punkt wyjścia chiński model szpitali tymczasowych (ukierunkowanych na leczenie lżejszych przypadków koronawirusa, w przeciwieństwie do modeli znanych z części krajów europejskich, gdzie do szpitali tymczasowych kierowano przypadki ciężkie), przyjęła stawki za gotowość i leczenie wielokrotnie wyższe od płaconych przez NFZ szpitalom stacjonarnym. I choć dla tych ostatnich pieniądze za leczenie COVID-19 nie są jedynym źródłem przychodów (szpitale dostają jeszcze, chociażby, pieniądze z tytułu ryczałtu), poczucie absurdu i niesprawiedliwości jest powszechne, skoro maksymalna stawka za pacjenta wymagającego intensywnej tlenoterapii wynosi 630 zł, za pacjenta samodzielnego oddechowo – 330 zł, a szpital tymczasowy za każdego pacjenta, bez względu na jego stan, otrzymuje ponad 1 tys. zł (a przyjmuje pacjentów w stanie lżejszym).

– Jestem bardzo rozżalony, że media starają się kształtować politykę zdrowotną państwa i podają nieprawdziwe informacje o działalności szpitala. Każdy początek jest trudny, a to jest nowe miejsce, nowi ludzie. Trzeba wszystko poustawiać tak, aby było najbezpieczniej dla pacjentów i pracowników – mówił pod koniec listopada w publicznym radiu dr Adam Zaczyński. Podkreślił też, że szpital tymczasowy w tej chwili osiągnął pełną gotowość operacyjną. – Od kilku dni pracują pełne załogi, które przyjmują pacjentów. Zgłoszeń mamy coraz więcej. Praktycznie kwalifikowanych do przyjęcia na oddział jest 80 proc. zgłoszonych osób, czyli niemal wszystkie, w sprawie których zwracano się do nas telefonicznie z pytaniem o miejsce w szpitalu.

Sęk w tym, że warszawskie i mazowieckie szpitale, nauczone doświadczeniem, po kilku(nastu) dniach przestały do Szpitala Narodowego dzwonić, a presja ze strony decydentów, by powoli zapełniać łóżka, rosła.

– Budowa szpitali tymczasowych nie zostanie wstrzymana mimo spadającej liczby nowych zakażeń, ponieważ placówki te mają być gotowe na ewentualną trzecią falę epidemii – stwierdził pod koniec listopada rzecznik resortu zdrowia Wojciech Andrusiewicz. Przy dziennej liczbie zakażeń ustabilizowanej na poziomie 16–17 tys. do szpitali może trafić około 10 proc. zakażonych, a stan części pacjentów wymaga minimum 2–3-tygodniowej hospitalizacji, co również stanowi obciążenie dla systemu. Co więcej, rząd musi wziąć pod uwagę, że na przełomie grudnia i stycznia krzywa zakażeń odbije w górę – jako efekt przedświątecznych przygotowań, zakupów, a także spotkań rodzinnych w okresie Bożego Narodzenia.

Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł zapowiedział w ostatnim tygodniu listopada, że szpitale tymczasowe w regionie będą gotowe w ciągu kilku, najwyżej kilkunastu tygodni. – Prace idą do przodu i postępują zgodnie z terminarzem – twierdził.

Na Mazowszu powstaje – oprócz Szpitala Narodowego – siedem szpitali tymczasowych, które będą dysponować łóżkami w liczbie od 100 do kilkuset. Zostaną otwarte w Płocku, Ostrołęce, Siedlcach, Radomiu i w Warszawie – na Okęciu, przy szpitalu WIM (ul. Szaserów) i w budynku przyszłego Szpitala Południowego na Ursynowie.

Z zapowiedzi wynika, że co najmniej jeden warszawski szpital tymczasowy – na wojskowym Okęciu – będzie przyjmować pacjentów z ciężkim przebiegiem koronawirusa. Znajdzie się w nim 250 łóżek dla chorych na COVID-19, w tym 30 dla pacjentów wymagających intensywnej opieki. Operatorem szpitala jest Wojskowy Instytut Medyczny, a pracować w nim mają m.in. lekarze, którzy na wiosnę zdobywali doświadczenie podczas misji w szpitalach w Lombardii. Mają im pomagać studenci piątego i szóstego roku medycyny z wojskowych uczelni.

I właśnie kadry są największą bolączką szpitali tymczasowych, bo kompletowanie załogi – zwłaszcza lekarzy i pielęgniarek – nie jest proste. Rząd liczy, że problem częściowo rozwiąże „import” pracowników medycznych spoza Unii Europejskiej. Mimo sprzeciwu samorządów pracowników medycznych, krytyki ze strony opozycji i poważnych wątpliwości w gronie posłów PiS rząd podczas posiedzenia Sejmu 27–28 listopada robił wszystko, by zgłoszona jako projekt poselski ustawa „kadrowa” została uchwalona łącznie z przepisami oznaczającymi możliwość zatrudniania lekarzy zza wschodniej granicy praktycznie bez żadnej kontroli. Choć na odpowiedzialność dyrektorów szpitali, a nie ministra zdrowia, który decyzję o dopuszczeniu na rynek pracy będzie podejmował.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum