29 października 2015

Widziane zza firanki

Paweł Kowal

Przez lata temat był czysto akademicki. Nawet urzędnicy zajmujący się imigrantami w oficjalnych dokumentach rządu przyznawali, że Polska nie ma polityki imigracyjnej, i jakoś nikt się tym nie przejmował. Nie pierwszy to temat, który wśród polityków nie budzi poważniejszego zainteresowania, dopóki nie zacznie wywoływać emocji w środkach masowego przekazu. Podobnie było z demografią. O problemach polityki rodzinnej i załamaniu demograficznym w kilku państwach członkowskich UE mówiła już cała Europa, a polska opinia publiczna była kołysana milczeniem politycznych liderów. Ten sam proces obserwujemy w odniesieniu do uchodźców, nazwać to można upolitycznieniem tematu. Chodzi o moment, gdy nagle w głównych programach informacyjnych, często w trakcie kampanii wyborczej, politycy muszą odpowiedzieć na proste pytanie, jaki mają plan w sprawie, którą dotąd uważali za nudy na pudy. Wszak polityków nie ma sensu pytać o to, co widać na ekranach telewizorów.
To zinterpretują eksperci. Polityków trzeba pytać, co zamierzają zrobić.
Tymczasem nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, co dalej z polską polityką imigracyjną i jak pomóc uchodźcom. Nie ma sensu krzyczeć „otwórzmy drzwi każdemu, kto przyjedzie”, bo Polska zwyczajnie nie jest na to przygotowana. Nieoficjalnie mówi się, że ośrodki dla uchodźców dysponują kilkuset miejscami. Z kolei opowiadanie ludziom, że możemy być zawsze krajem bez imigrantów, to zwykłe robienie w konia opinii publicznej. Jedno jest pewne, nie ma sensu rozpętywać antyuchodźczej histerii, bo ludzie nie rozróżniają uchodźców od imigrantów (zresztą granica ta nie zawsze jest ostra). Za kilka lat Polska i tak będzie zmuszona do wprowadzenia procedur przyjmowania imigrantów. Państwa rozwinięte gospodarczo nie wyrzekną się tej drogi pozyskiwania pracowników, a mówiąc brutalnie: drenowania dobrze wykształconych kadr z państw, w których żyje się gorzej.
Nic tak nie odda prawdy jak dobra karykatura. Kilka lat temu, gdy brytyjską opinię publiczną rozpalał spór o imigrantów z Rumunii i Bułgarii, jedna z angielskich gazet zamieściła taki oto rysunek: w kulturalnym angielskim domu zabarykadowali się jego mieszkańcy, pewnie wzorowi obywatele. Wyglądają zza firanki razem z Polakiem, który zapewne wcześniej do nich dotarł i zdążył się zadomowić, i wspólnie narzekają na napływ siły roboczej na Wyspy. Może z punktu widzenia jegomościa, który już wkupił się w łaski gospodarzy i sekunduje ich antyimigranckiemu „nie”, ma to sens, ale taka postawa nie może być, jako polityka państwa, prezentowana na forum unijnym. Udawanie, że nas problem nie obchodzi, nie ma na dłuższą metę większego sensu. Zamiast chować się za firanką naszego świętego spokoju, trzeba ustalić, jak – jako państwo – chcemy rozwiązać sprawę imigrantów, i po cichu forsować swój plan.

Archiwum