22 lutego 2012

Bez znieczulenia

Marek Balicki

W apogeum konfliktu o ustawę refundacyjną rząd zapowiedział, że do czerwca zapewni lekarzom i placówkom opieki zdrowotnej dostęp do centralnego wykazu ubezpieczonych. Miała to być odpowiedź na protesty lekarzy i próba wyjścia z opresji przez przejęcie inicjatywy. Szybko się jednak okazało, że sprawa nie ogranicza się do uruchomienia specjalnego portalu, więc minister cyfryzacji przesunął termin do września. Czy na tym opóźnieniu się skończy?
Wprawdzie wykaz już istnieje, ale zawarte w nim dane są niewiarygodne. Jest w nim np. 850 posłów. Dlaczego? Bo tych z poprzedniej kadencji nikt nie wyrejestrował. Od lat poważny problem stanowi to, że pracodawcy nie zgłaszają pracowników do ubezpieczenia, a jeszcze częściej nie wyrejestrowują. Czy zapobiegną temu zapowiadane kary? A co z tymi, którzy są zgłoszeni, ale pracodawca nie odprowadza za nich składek? Sam prezes NFZ mówi, że przy obecnym systemie poboru składek przez ZUS i KRUS nie jest w stanie na bieżąco stwierdzić, kto jest ubezpieczony.
To zaledwie część problemów, z którymi musi się uporać rząd. Projekt ustawy ma być gotowy w lutym. Wtedy poznamy szczegółowe rozwiązania. Ale już dzisiaj widać, że koncepcja nie jest przemyślana. Przede wszystkim brakuje odpowiedzi na podstawowe pytanie: po co to wszystko? Nie wiemy, czy rząd brał pod uwagę alternatywne rozwiązania, np. uznanie, że wszyscy obywatele są ubezpieczeni. A to przecież analiza korzyści i kosztów różnych rozwiązań powinna być istotną przesłanką decyzji. Przedmiotem publicznej debaty powinno być zatem pytanie: czy bez względu na koszty warto doskonalić system umożliwiający wyodrębnienie spośród ogółu obywateli mniej niż 0,5% tych, którzy nie są ubezpieczeni, czy dać sobie z tym spokój?
Z perspektywy mojego szpitala widać, że nieubezpieczonymi są najczęściej wykluczeni społecznie. Oni nie korzystają na co dzień z usług zdrowotnych. Niestety! A gdy już trafią do szpitala, koszty leczenia i tak pokrywa budżet państwa. Dodatkowo dochodzą jeszcze koszty administracyjne decyzji burmistrza, w tym koszty wywiadu środowiskowego. Natomiast ściąganie opłat przez szpital od nieubezpieczonych, którzy nie mieszczą się w progach dochodowych pomocy społecznej, jest zwykle nieskuteczne. Rząd nie przedstawił, ile kosztuje nas system zgłaszania, wyrejestrowywania i identyfikowania ubezpieczonych. Wiemy tylko, że same koszty poboru i ewidencjonowania składek przez ZUS wyniosą w tym roku prawie 120 mln zł. Koszt projektu ministra Boniego to kolejne 10 mln zł. Czy warto iść tą drogą?
Prostsze, tańsze i rzeczywiście ułatwiające życie placówkom zdrowotnym rozwiązanie to uznanie, że składka jest rodzajem podatku i może być pobierana przez urzędy skarbowe, a prawo do świadczeń przysługuje wszystkim obywatelom. Z założeń przedstawionych przez ministra Boniego wynika, że w przypadku braku potwierdzenia ubezpieczenia za pośrednictwem portalu będzie można złożyć pisemne oświadczenie o ubezpieczeniu. I wracamy do punktu wyjścia. Może więc lepiej posłużyć się brzytwą Ockhama – nie mnożyć bytów ponad potrzebę.

Archiwum