20 sierpnia 2012

Gonitwa

Paweł Walewski

Lekarz zapomina poinformować pacjenta o podjętych w jego sprawie decyzjach, choć wcześniej za wizytę i badania wykonane w prywatnej placówce zainkasował okrągłą sumę. Pacjent ma w związku z tym problem, bo nie wie, czy szukać pomocy w innej poradni, czy czekać na telefon od doktora, który obiecał się z nim skontaktować. Lekarz kieruje chorego do szpitala na operację, lecz w skierowaniu wpisuje błędne dane. I chory znów ma kłopot, bo w szpitalnej izbie przyjęć nie chcą mieć bałaganu w papierach i odsyłają po nowe skierowanie. Lekarz we wręczonym hospitalizowanemu pacjentowi wypisie umieszcza wziętą z sufitu datę wykonania zabiegu. Kolejny problem, bo prywatny ubezpieczyciel zaczyna wątpić w prawdziwość opisywanych przez pacjenta zdarzeń, co grozi wstrzymaniem wypłaty odszkodowania. Lekarz w dokumentacji będącej podstawą do otrzymania sprzętu rehabilitacyjnego błędnie wpisuje numer PESEL – oczywiście problem ma inwalida, ponieważ urzędniczka NFZ odmawia przyznania refundacji, jeśli dane personalne się nie zgadzają.
Jest coś boleśnie prawdziwego w przewrotnym powiedzeniu, że trzeba być u nas zdrowym, aby móc chorować, bo na ile stresów i niepotrzebnych kłopotów wystawiani są pacjenci przez przepracowanie lub niestaranność lekarzy? Z powodu pośpiechu, niefrasobliwości, a być może niewiedzy, jak ważne w dzisiejszych czasach są wszystkie cyferki, daty, adresy – z pozoru nieistotne biurokratyczne informacje, które z punktu widzenia chorego mają jednak kolosalne znaczenie. Jeden drobny błąd może zaważyć nie tylko na zrealizowaniu recepty w aptece, ale także przy przyjęciu do szpitala, nie mówiąc o zmarnowanych godzinach spędzonych w kolejkach w NFZ.
Od wielu lat słychać sporo narzekań na ogrom papierkowej pracy, którą mają do wykonania lekarze, a wraz z pozbywaniem się z etatów pielęgniarek i sekretarek medycznych obowiązków tych niestety przybywa. Ale czy jest to wystarczający powód, by popełniać błędy, za które płacą pacjenci? Czy system pracy, który rozpowszechnia się dziś w mazowieckich szpitalach, a który nie wiąże lekarzy etatem, lecz pozwala krążyć przez cały tydzień między kilkoma miejscami zatrudnienia, nie sprawia, że solidność i odpowiedzialność przestają się liczyć? Trwa gonitwa z czasem. Jeśli doktor przychodzi na oddział co drugi dzień i przebywa tam przez 2 godziny, a resztę czasu spędza w dwóch innych szpitalach i trzech poradniach, to trudno się dziwić, że w każdym z tych miejsc nie ma okazji, by porozmawiać z chorymi i starannie wypisać wszystkie dokumenty. Czy nie dlatego historie chorób oraz wypisy tworzone są systemem „kopiuj-wklej”, byle szybciej i na kolanie, przez co roi się w nich od błędów? Niedbalstwo w medycynie to grzech ciężki, z którego środowisko samo siebie zbyt łatwo rozgrzesza. Zrzucając całe brzemię na barki pacjentów. Ale może winny jest przede wszystkim system?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum