13 lutego 2017

Medycyna nowa. Niech się stara schowa?

Krystyna Knypl

Zbliżająca się okrągła 50. rocznica otrzymania dyplomu lekarza skłania mnie ku głębszej refleksji i szerszemu spojrzeniu na przebytą drogę zawodową. Warto się zastanowić, co uległo większym zmianom – dostojni jubilaci czy zawód, który wykonują. Większość osób, z którymi przyszło mi studiować, można w zasadzie bez trudu rozpoznać na podstawie zapamiętanych w dawnych latach rysów i sylwetek. W medycynie i jej strukturach organizacyjnych wszystko jest zdecydowanie inne lub zgoła nowe, do tej pory nieznane. Przede wszystkim zmieniła się nazwa uczelni – ja kończyłam Akademię Medyczną w Warszawie, która została przemianowana na Warszawski Uniwersytet Medyczny. Wraz ze zmianą nazwy dokonano poważnych zmian strukturalnych. Nowe budynki, inne lokalizacje szpitali, zmienione nazwy klinik.

Odważne wyznanie uczuć

Ponieważ mamy teraz większą otwartość w wyznawaniu w przestrzeni publicznej uczuć politycznie nie zawsze poprawnych, zdecyduję się na pewne zwierzenie: nie czuję „chemii” ani wspólnoty z nową uczelnią. Rozumiejąc potrzebę pracy zespołowej w ochronie zdrowia, nie czuję tożsamości zawodowej z absolwentami wydziału nauk o zdrowiu, dietetyki, ratownictwa medycznego czy fizjoterapii. Na uczucia nie ma rady, są poniekąd od nas niezależne. Hindusi mają powiedzenie, że jeżeli nie możesz zostać bogiem, zostań lekarzem. Jak na mój gust, osoby wychowanej w kulturze monoteistycznej, za dużo osób pretendujących do roli bogów jest w nowym świecie uczelni medycznych. Politeizm zawodowy chyba nie ma zbyt wielu wyznawców. Bóg lekarz, a nawet bogowie w świecie realnym lub filmowym są w jakiejś mierze zadomowieni w naszej wyobraźni, ale bóg ratownik medyczny? Bóg dietetyk? Bóg zdrowia publicznego? Coś zgrzyta, nieprawdaż? Jeszcze bardziej pryncypialnie sprawę ujmują lekarze amerykańscy, którzy wymyślili określenie „noctor” pochodzące od słów „not a doctor”, czyli „nielekarz”.

Inna edukacja, ale czy trafiona?

Nauczanie medycyny na przestrzeni ostatnich kilku dziesięcioleci gruntownie się zmieniło, jednak trudno tę zmianę uznać za korzystną. W moich studenckich czasach były zaledwie dwa egzaminy testowe – z dermatologii i neurologii, pozostałe zdawaliśmy w sposób tradycyjny. W okresie edukacji podyplomowej nadleciała pierwsza jaskółka w postaci egzaminu testowego z chorób wewnętrznych, w 1974 r. Od początku miał nieudolnie redagowane pytania, ale w większości dotyczyły najczęściej spotykanych problemów klinicznych. Nie praktykowano złośliwego formułowania pytań polegającego na wielokrotnym zaprzeczaniu. Nie wymagano znajomości nietypowych objawów w przebiegu rzadko spotykanych chorób. Nikt nie uczył się pod kątem rozwiązania testu, inną rangę miała znajomość patofizjologii, nie było dyktatu wytycznych, co więcej Evidence Based Medicine stawiała dopiero pierwsze kroki. Była oparta głównie na obserwacjach epidemiologicznych, nie było tak nasilonych wpływów Big Pharmy na praktykę medyczną.

Inne zasady wykonywania zawodu

Diametralnie zmienił się także sposób wykonywania zawodu. Najbardziej przykrą zmianą jest dość często spotykany w codziennej praktyce brak dzielenia się wiedzą z młodszymi kolegami. W początkach mojej praktyki lekarskiej mogłam zadzwonić z dyżuru do każdego starszego kolegi i poprosić o pomoc. W zwyczaju było przyjeżdżanie na dyżur do ciężkich przypadków. Mam ciągle w pamięci mój dyżur w sylwestra przed wielu laty, podczas którego intensywnie zajmowaliśmy się pacjentem po operacji guza mózgu. Przebieg pooperacyjny był powikłany zatorowością płucną. Nie dość tego, podczas leczenia fibrynolitycznego nastąpiło krwawienie do loży po guzie i konieczna była pilna reoperacja. Zabieg wykonali koledzy neurochirurdzy w tę samą noc sylwestrową. Jeżeli dodamy do tych danych klinicznych informację, że były to początki leczenia fibrynolitycznego w naszym kraju, to zrozumiałe będzie, dlaczego dwuosobowa obsada na początku dyżuru na koniec liczyła siedem osób. Pięcioro kolegów przyjechało z domów, aby wesprzeć lekarzy dyżurnych. Nikt się nie zastanawiał, czy polisa ubezpieczeniowa obejmuje go ochroną o godzinie 22.00 ani jak zapewnić sobie wgląd w dokumentację. Można było sobie pozwolić na takie postępowanie, ponieważ w owych latach polisy ubezpieczeniowe nie istniały, a prawnicy nie dominowali toksycznie nad zasadami pracy w szpitalach. Dokumentacja papierowa leżała w szafie z historiami chorób w pokoju lekarskim. Wystarczyło sięgnąć po teczkę z numerem łóżka, aby zapoznać się z potrzebnymi danymi klinicznymi, bez czekania na kod dostępu od informatyka. Problem rozrosłej dokumentacji ma charakter globalny. Narzekają na nią polscy lekarze, ale także amerykańscy, angielscy i niemieccy. Obszerna dokumentacja dotyczy nie tylko pacjentów, ale także systemu szkolenia podyplomowego lekarzy. Niestety, wzrost objętości tworzonych dokumentów nie oznacza poprawy jakości leczenia chorych ani szkolenia młodych lekarzy. Wielu młodszym kolegom pewnie wyda się to nieprawdopodobne, ale cała moja dokumentacja do specjalizacji II stopnia z chorób wewnętrznych w 1974 r. miała objętość czterech stron formatu A4, do których dołączona była praca poglądowa. Zdawany współcześnie egzamin z hipertensjologii wymagał już bardzo obszernej dokumentacji zgodnie z duchem XXI w.

Globalizacja i digitalizacja

Niewątpliwie są też pozytywne zmiany, wynikające z globalizacji. Możemy pracować praktycznie w każdym kraju i na każdym kontynencie. Nie musimy czekać, aż ktoś nas skieruje do pracy za granicę, możemy samodzielnie aranżować wyjazd. Dzięki portalom internetowym dla lekarzy otrzymamy opinie od kolegów, którzy wcześniej wyjechali z kraju do pracy. Możemy wreszcie w ogólnoświatowej przestrzeni skonsultować pacjenta, poprosić o interpretację wyników badań. Jako grupa zawodowa w skali globalnej zbyt łatwo „daliśmy ciała” innym grupom zawodowym – politykom, prawnikom, informatykom, menedżerom, którzy wiedzą lepiej, jak powinien wyglądać nasz zawód, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności nie zdecydowali się zdawać na medycynę. A może zdawali i się nie dostali? Mimo wielu niekorzystnych okoliczności i warunków warto jednak starać się zmieniać te obszary naszej działalności zawodowej, które zależą od nas samych. Za najważniejszą uważam postawę życzliwości koleżeńskiej oraz przekazywanie wiedzy młodszym kolegom. W trudnym zawodzie i w trudnych czasach wzajemne wsparcie powinno być podstawą stosunków. Odbudowanie przyjaznych relacji koleżeńskich powinno być naszym priorytetem. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum