23 czerwca 2009

Od Buczacza do powstańczej Warszawy – cz. I

Wojna oczami dziecka

Jest wrzesień 1939 roku. Rodzina Kierskich ucieka na wschód z Łukowa, gdzie Aleksander Kierski, major Wojska Polskiego, był przed wojną komendantem Rejonowej Komisji Uzupełnień (RKU). „Później dowiedziałem się, że zabrakło nam dwudziestu litrów benzyny, żeby znaleźć się w Rumunii” – zanotował we wspomnieniach dr Józef KIERSKI, syn majora, wówczas pięciolatek.

Ojciec
Pewnego ranka uciekinierów otoczyło wojsko. „Wśród czołgów uwijali się żołnierze na koniach. Ich płaszcze miały inny kolor niż polskie. Na głowach nosili spiczaste czapki z czerwoną gwiazdą. Matka powiedziała: patrz, to bolszewicy.”. A ojciec oddał synkowi do schowania swoje medale i odznaczenia. Był wśród nich Virtuti Militari i trzy Krzyże Walecznych – wszystkie za udział w kampanii 1920 roku. „Miałem na sobie spodnie, pumpy. Sięgały tuż poniżej kolan i były zapinane na sprzączki. Zgodnie z przekonaniem, że Rosja Sowiecka respektuje Konwencję Genewską (nigdy jej nie podpisała) i nie będzie prześladować dzieci, wszystkie medale włożono do nogawki moich pump”.
„Gdy usunięto nas z autobusu, wojskowych ustawiono po prawej stronie szosy. Widziałem Ojca w mundurze, bez pasa, stojącego w pierwszym szeregu grupy, bez czapki na głowie”.
Zostali zawiezieni do Buczacza. „To pewnie tam, w Buczaczu, widziałem mojego Ojca po raz ostatni. Pamiętam dużą, prawie pustą salę, chyba szkolną. Przy drzwiach wejściowych stoimy Matka i ja. W drugim końcu sali długi stół. Za stołem, w środku, widzę Ojca. Po obu jego bokach siedzą wojskowi w czapkach z niebieskimi otokami. Matka i Ojciec wymieniają jakieś zdania. Matka chce podbiec do Ojca. Nie wiem skąd pojawiają się inni żołnierze. Kopiąc Matkę, wyrzucają nas z sali”.
„Wiemy, że Ojciec był w Starobielsku. Dotarło do nas, na Radzymińską, kilka listów. Były niemiłosiernie powycinane przez cenzurę. Pozostały życzenia dobrego zdrowia, pytanie o naszego kota w Łukowie oraz czy zachowały się Ojca roczniki „Polski Morskiej i Kolonialnej”. Te listy były ogromnym szczęściem dla Matki i Babci. Potem wszystko się urwało. Cisza. Pierwsze wiadomości przyszły w drukowanych przez Niemców „gadzinówkach” o odkryciu masowych grobów w Katyniu. Na listach ofiar był Kierski, oficer, bez imienia i stopnia. Matka do końca mówiła, że Ojciec wróci, jak tylko wojna się skończy. Z pośrednich dowodów wiemy teraz, że zginął w Charkowie. Ciała nie odnaleziono. Ekshumację ciał z masowych mogił robiono zbyt późno, żeby możliwa była identyfikacja. Z list NKWD przekazanych przez Gorbaczowa wiemy, że Ojciec był więźniem w Starobielsku i jest na liście do transportu, pewnie do Charkowa”.
Matka z synem przedostają się do Lwowa, potem do Wilna. W końcu, przez zieloną granicę, do Warszawy. Dr Józef Kierski pamięta przeprawę przez Bug. „Jest noc. Matka zabrania mi się odzywać. Idziemy przez łąkę, trzcinowe zarośla biją mnie po głowie. Łódka. Na jej dziobie niewyraźna wiosłująca sylwetka. Absolutna cisza”.

Okupacja niemiecka
„Moja matka, jak większość żon zawodowych oficerów, nie miała zawodu. Była panną z dobrego domu, miała maturę, skończyła klasę fortepianu w konserwatorium, ale Rubinsteinem nie była. Te umiejętności nie wystarczały, aby znaleźć pracę. Zawodowi pianiści grali w tym czasie w kawiarniach, bo sale koncertowe były zamknięte”.
Pracę załatwił Anieli Kierskiej znajomy męża. Prowadziła meldunki w kilkunastu domach na Targówku. I od tych meldunków rozpoczęła się jej współpraca z podziemiem. „Do Mamy zgłaszał się ktoś z podziemia z listą nazwisk, które wpisywała do ksiąg meldunkowych i wydawała zaświadczenia”. Po jakimś czasie zaproponowano jej prowadzenie mieszkania kontaktowego przy ul. Przejazd 1. Zamieszkali tam razem z babcią. Popołudniami chłopiec siadywał z babcią w kuchni, nasłuchując dzwonków: dwa długie, jeden krótki i babcia otwierała drzwi. Kiedyś zakradł się do pokoju, w którym znikali goście, i odkrył skrytkę w biurku. Była wypełniona pieniędzmi, leżał tam też pistolet. „To nie była jedyna współpraca mojej Mamy z podziemiem. Przydzielono jej następny punkt kontaktowy – sklep na rogu Długiej i Podwala. Nawet jak na moje oceny malutki, składał się z dwóch pomieszczeń. Na wystawie stały jakieś butelki i kwiaty w doniczce. Pamiętam, bo musiałem je podlewać. W samym sklepie była lada, na niej waga i, z wyjątkiem paru butelek octu i cukru, puste półki. Zaplecze sklepu było ciemne, z małym okienkiem pod sufitem. Stały w nim jakieś worki. Przechodnie, którzy wchodzili do sklepu, zaraz go opuszczali, bo nie było w nim nic do kupienia. Byli również inni. Po zamienieniu kilku słów z Babcią wchodzili na zaplecze. Czasami, ku mojemu zdziwieniu, nie wychodzili z niego. Powód był bardzo prosty. Zaplecze miało drugie drzwi na podwórze i z niego, przez oficyny i inne podwórka, można było dojść aż do ul. Świętojerskiej”.
Barbarzyństwo
„Byliśmy w sklepie. Do wnętrza, przy otwartych w lecie drzwiach, docierał gwar ulicy. Usłyszeliśmy szum jadących samochodów, kroki biegnących ludzi
i nagle zapadła cisza. Po chwili słychać było krzyki po niemiecku i długie serie
z karabinu maszynowego. Gdy karabin ucichł, ponownie zabrzmiały głosy po niemiecku, zawarczały silniki samochodów i znowu zapanowała cisza. Ulica powoli wracała do życia, Przez okno sklepu widzieliśmy, że ludzie idą w kierunku Podwala. Poszliśmy i my. Tuż za rogiem cofnięta ściana domu była pokryta krwią. Widać było ślady kul. Ludzie zaczęli płakać. Ponieważ budynek Archiwum Akt Dawnych nie został całkowicie zniszczony w czasie Powstania, ślady kul po niemieckiej egzekucji można było zobaczyć jeszcze wiele lat po wojnie. Teraz jest na murze tablica upamiętniająca ofiary.
Nie umiem wytłumaczyć, co leżało u podstaw postępowania Babci i Mamy. Dokładały starań, aby pokazać mi skutki wojny i okupacji. Pokazywały zniszczone w czasie oblężenia Warszawy budynki, między innymi Zamek Królewski. Zwracały moją uwagę na znajdujące się na trawnikach groby poległych polskich żołnierzy. Pamiętam, że wokół było zielono, była to więc najprawdopodobniej wiosna 1940 roku. Później te groby zniknęły. Pokazano mi zwłoki Żyda zastrzelonego w czasie próby ucieczki z transportu, ciało chłopaka, który zrzucał bryły węgla z jadącego pociągu. Czytano razem ze mną obwieszczenia władz niemieckich, których treści oczywiście nie pamiętam, ale widok list rozstrzelanych Polaków zapamiętałem”.
Kilkuletni chłopiec był wielokrotnie naocznym świadkiem bestialstwa Niemców. „To było chyba na Marszałkowskiej. Staliśmy z Mamą na przystanku tramwajowym. Nagle zrobił się ruch, ludzie zaczęli biec w różne strony, wbiegać do bram. W widocznej dla mnie odległości, w poprzek ulicy, stanęły niemieckie wojskowe ciężarówki, tzw. budy. To była łapanka. Niemieccy żołnierze wchodzili do bram domów, wyciągali schowanych tam mężczyzn i za pomocą kolb karabinów kierowali do bud. Obok nas stał mężczyzna. Gdy się do niego zbliżali, zaczął uciekać. Pobiegli za nim dwaj ubrani w skórzane płaszcze, z rewolwerami w rękach. Usłyszałem strzały, mężczyzna padł. Po jakimś czasie budy odjechały. Mężczyzna pozostał na jezdni”.
„Między pałacem Krasińskich i obecną ambasadą Chin była brama do getta. Wartę i kontrolę dokumentów sprawowali Niemcy, policja granatowa i żydowska. Po stronie żydowskiej, pod murem, siedziały w kucki dzieciaki. Gdy wartownicy, sprawdzając dokumenty, byli odwróceni plecami, skulone, przebiegały pod szlabanem na polską stronę. Podobny ruch odbywał się z powrotem. Polscy policjanci udawali, że nic nie widzą albo tylko krzyczeli, ale Niemiec strzelił do dzieciaka wbiegającego do getta”.
„Z okresu powstania w getcie pamiętam, że byłem z Mamą na placu Krasińskich. Nad otwartym włazem do kanału stoi z karabinem gotowym do strzału niemiecki żołnierz. Wokół tłum gapiów. Po żydowskiej stronie ul. Bonifraterskiej stały trzy- lub czteropiętrowe domy. Paliły się. W pewnym momencie w oknie jednego z nich pojawiła się ludzka postać. Usłyszałem huk wystrzału i postać runęła w dół. Tak jak w „Pianiście” Polańskiego. To pewnie dlatego ten film zrobił na mnie takie wrażenie”. Cdn.

Na podstawie „Wspomnień z okupacji” Józefa Kierskiego (Warszawa 2004, wyd. nakładem własnym) opracowała Ewa Dobrowolska

Dr med. Józef Kierski – absolwent warszawskiej AM, uzyskał specjalizację z ginekologii i położnictwa w Klinice przy ul. Karowej u prof. I. Roszkowskiego. Przez 25 lat (od 1971 r.) pracował w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Wcielał w życie projekty WHO w Algierii, Bangladeszu i na Fidżi. W 1984 r. został zatrudniony w Sekretariacie WHO w Genewie.

Archiwum