19 października 2016

Uczelnia z wizją

Z rektorem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego prof. dr. hab. n. med. Mirosławem Wielgosiem

rozmawia Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk.

Panie profesorze, jest pan przedstawicielem młodego pokolenia ludzi nauki, ma pan świeże spojrzenie na potrzeby młodych ludzi i wyzwania stojące przed nowoczesną uczelnią. Jakie są pana najbliższe plany jako rektora?

Taka jest tendencja, na wielu uczelniach nastąpiło „odmłodzenie” władz. Można powiedzieć, że na naszych         oczach dokonuje się zmiana pokoleniowa, i można zakładać, że wszyscy, którzy przyczynili się do takich wyborów, oczekują rzeczywiście nowego spojrzenia. Na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym podczas kampanii wyborczej pojawiło się hasło „Nowe otwarcie”. Co to oznacza, trudno w tej chwili jednoznacznie zdefiniować. Myślę jednak, że jest to wizja uczelni opierającej się na modelu federacyjnym, czyli współistnieniu wydziałów o dużej autonomii. Jestem również za większym udziałem w kierowaniu uczelnią dziekanów wydziałów, choć do tej pory nie widziano ich w takiej roli. Dotychczas ograniczali się wyłącznie do podejmowania decyzji dotyczących swoich wydziałów i często nie wiedzieli, co dzieje się na innych wydziałach i jakie są ich potrzeby. Dopuszczenie tych osób do ścisłego grona podejmującego decyzje i kierującego uczelnią pozwoli na holistyczne spojrzenie na nią i jej problemy.

Jak ocenia pan kadrę WUM?

To najlepsza kadra w Polsce, którą tworzą setki samodzielnych pracowników nauki: profesorów, doktorów habilitowanych, doktorów nauk medycznych. To śmietanka świata medycznego, najwybitniejsi specjaliści w różnych dziedzinach medycyny. Nawiążę do dyskusji o ustawie o szpitalach klinicznych – ważne jest, żeby ów dokument powstał, chociażby dlatego, że te szpitale powinny być inaczej finansowane. Powinny być finansowane tak, żeby mogły utrzymać najwyższy standard zatrudnienia. Teraz mamy do czynienia z paradoksem, np. szpitale miejskie są finansowane przez swoje organy założycielskie, a szpitale kliniczne, które leczą (tylko często lepiej) tych samych pacjentów, nie mają żadnego wsparcia z funduszy lokalnych, miejskich, samorządowych, mimo że – zgodnie z obecnie obowiązującym prawem – byłoby to możliwe.

Jak umiejscowiłby pan WUM na mapie polskich szkół wyższych?

WUM jest wiodącą uczelnią w Polsce, zajmuje czołowe lokaty pod względem osiągnięć naukowych i dydaktyki we wszelkiego rodzaju rankingach. Jednak zawsze podkreślam, że nie możemy spoczywać na laurach, bo konkurencja jest bardzo silna. Pamiętajmy, że powstają nowe kierunki lekarskie w różnych wyższych szkołach publicznych, a także tworzą się kierunki lekarskie na uczelniach prywatnych.

Jakie są pana pierwsze pomysły dotyczące funkcjonowania WUM?

Nie chcę podejmować rewolucyjnych decyzji w pierwszych dniach urzędowania. Zmiany trzeba przeprowadzać rozważnie, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Głównym punktem mojego programu wyborczego był rozwój nauki na naszej uczelni. W ostatnim czasie powstało wiele inwestycji, które możemy oglądać i podziwiać. To dobrze, ale teraz czas na wykorzystanie owych „narzędzi” i wspieranie tych, którzy postawią na rozwój naukowy WUM. Jednym z priorytetów jest budowanie jeszcze silniejszej marki uczelni. W tym celu utworzone zostało stanowisko piątego prorektora, którego działania ukierunkowane będą na umiędzynarodowienie, promocję i rozwój uniwersytetu.

Jak pan widzi współpracę z samorządem studentów, z samorządem doktorantów i innymi samorządami działającymi na uczelni?

Bardzo dobrze widzę tę współpracę, bo gdy pełniłem funkcję dziekana, dobrze współpracowało mi się ze wszystkimi gremiami studenckimi. Nigdy nie miałem z tym problemu, zawsze starałem się słuchać, o czym mówią studenci i z jakimi problemami występują.

Czy uczelnię stać na to, by stała się też centrum kształcenia podyplomowego?

WUM ma prężnie rozwijające się Centrum Kształcenia Podyplomowego, w randze wydziału, które bardzo dynamicznie rozwija się pod kierownictwem prof. Bolesława Samolińskiego. Ostatnio został uruchomiony, we współpracy ze Szkołą Główną Handlową, projekt MBA. Będziemy mieli w ofercie nowe studia, na które jest duże zapotrzebowanie. Myślę też, że nowa kadencja to czas, aby przyjrzeć się kompleksowo, co jest opłacalne, a co nie, i otworzyć się bardziej na kierunki, które będą przynosiły korzyści finansowe, nie zapominając oczywiście o priorytetach i misji uczelni. Chciałbym zacieśnić współpracę z Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego. Rzecz jasna można rozważać różne warianty takiej współpracy, dziś jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Należy jednak podkreślić, że już rozmawiałem na ten temat z dyrektorem CMKP prof. Ryszardem Gellertem.

Jak pan widzi koegzystencję dentystów i lekarzy?

Na naszej uczelni przez wiele lat stomatolodzy kształcili się w obrębie I Wydziału Lekarskiego na Oddziale Stomatologicznym. Przed niespełna czterema laty został utworzony samodzielny Wydział Lekarsko-Dentystyczny, który obecnie kształci lekarzy dentystów. Myślę, że było to bardzo dobre posunięcie. Inne są problemy kierunku lekarskiego, inne lekarsko-dentystycznego. Dydaktyka dla dentystów znacząco różni się od tej na kierunku lekarskim i jest zdecydowanie bardziej kosztowna. Poza tym w ostatnich latach wzbogaciliśmy się o znakomitą kadrę naukowo-dydaktyczną w stomatologii, w związku z tym nic nie stało na przeszkodzie, żeby utworzyć samodzielny wydział. Wydział Lekarsko-Dentystyczny WUM rozwija się bardzo dobrze i wysoko plasuje we wszelkiego rodzaju rankingach ogólnopolskich. Moim zdaniem ma doskonałe perspektywy.

W opinii wielu dwa ośrodki WUM – przy Lindleya i przy Banacha – były nierówno traktowane, jeśli chodzi np. o wartość inwestycji. Czy dostrzega pan ten problem?

Na pewno są to dwa sztandarowe kampusy uniwersytetu. Naprawdę trudno mi powiedzieć, czy któryś z nich był bardziej uprzywilejowany. Natomiast dysproporcję między nimi widać gołym okiem. Szpital przy ul. Banacha jest nowszym obiektem, choć też ma już swoje lata i wymaga bieżących remontów, modernizacji. Szpital przy ul. Lindleya liczy ponad 110 lat i należy poświęcić mu szczególną uwagę, żeby po prostu nie popadł w ruinę.

Jak pan to zrobi?

Na pewno będę się starał znaleźć środki na remonty obiektów, które najbardziej tego wymagają. Moim priorytetem jest budynek Kliniki Dermatologii przy ul. Koszykowej, który wchodzi w skład Szpitala Dzieciątka Jezus, chociaż znajduje się poza jego głównym obrysem. To budynek, który stoi frontem do Koszykowej. Gdy codziennie widzę go w drodze do pracy, serce mi krwawi. W ostatnich latach udało się nam wymienić dach, co było konieczne, bo stary groził katastrofą budowlaną. Teraz trzeba do tego dachu dobudować resztę, zadbać o elewację, by budynek nie straszył warszawiaków. Oczywiście te wszystkie działania i priorytety muszą być uzgadniane z dyrekcją szpitala, która najlepiej zna problemy i specyfikę miejsca. Z mojego rozeznania wynika, że kolejnym obiektem, który wymaga szybkiego działania, jest Klinika Ortopedii, od lat w nieustającym remoncie. Mamy do czynienia z doraźnymi działaniami, małymi remontami, modernizacjami, ale całość wygląda jak wygląda.

Te dwa ośrodki są wielofunkcyjne, wielooddziałowe, ale żaden z nich nie jest w pełni samowystarczalny.

W placówce przy ul. Banacha nie ma ortopedii, ginekologii, ale w Szpitalu Pediatrycznym, który z nią sąsiaduje, powstała Klinika Perinatologii, gdzie będą się odbywały porody dzieci wymagających natychmiastowej opieki pediatrycznej. Ponieważ jednak jest to szpital pediatryczny, nie ma w nim miejsca na ginekologię.

Czy jest to problem?

Myślę, że to kwestia organizacji. Mamy w tej chwili cztery, łącznie z kliniką przy Szpitalu Pediatrycznym, kliniki położniczo-ginekologiczne: w szpitalu przy ul. Karowej, przy pl. Starynkiewicza i klinikę w szpitalu na Bródnie. Cztery kliniki w skali uczelni to nie jest mało, chociaż pewne kwestie organizacyjne pozostawiają wiele do życzenia.

Szpital przy ul. Lindleya kiedyś miał zostać centrum urazowym.

Rzeczywiście swego czasu miało to być Centrum Leczenia Obrażeń, ale ta koncepcja padła przed kilku laty. Na pewno SOR, który tam został zaprojektowany, należy ukończyć. W trwającą od lat budowę zaangażowano przecież duże publiczne środki. Poza tym, jak wynika z wielu ekspertyz, jest on potrzebny nie tylko uczelni, ale przede wszystkim Warszawie.

Kliniki na bazie obcej stanowią ogromne wyzwanie w zakresie zarządzania.

Kliniki na bazie obcej rzeczywiście to poważny problem. Perspektywiczne i dalekosiężne działania powinny zmierzać do stworzenia bazy własnej. Nie jest to oczywiście łatwe ani proste, bo wymaga olbrzymich nakładów, ale systematycznie trzeba to robić. Kierunkiem powinno być nie rozszerzanie bazy obcej, tylko przeciwnie – ściąganie nawet pojedynczych jednostek pod własne skrzydła.

Czy będzie miał pan siłę przebicia, żeby walczyć z tymi problemami?

Będę się starał. Dostrzegam problemy. Dziwi mnie, że dla niektórych szpitali, na bazie których funkcjonują nasze jednostki, jesteśmy „złem koniecznym”, piątym kołem u wozu. Moim zdaniem dla szpitali szyld WUM jest wartością dodaną i myślę, że sytuacja może się diametralnie zmienić, kiedy wejdzie w życie od dawna oczekiwana przez środowisko ustawa o szpitalach klinicznych, a co za tym idzie – poprawi się finansowanie tych szpitali. Wtedy każdy będzie zabiegał, żeby być ośrodkiem klinicznym.

Czy współpraca z samorządem lekarskim może być pomocna uczelni?

Na pewno, przecież mamy kontakty praktycznie codzienne. Kształcimy lekarzy, jesteśmy członkami samorządu, bo to wynika z przepisów, ale też dostarczamy nowych członków, nowej krwi. Samorząd od nas przejmuje młode kadry, więc ta współpraca musi istnieć i na ogół układa się bardzo dobrze. Jeżeli myślimy o dalszych perspektywach, to sądzę, że warto pochylić się nad działaniami w zakresie promocji zdrowia lub szeroko pojętego zdrowia publicznego. Uważam, że moglibyśmy w tym celu zewrzeć szyki, połączyć siły i środki. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum