2 lipca 2007

Język nasz giętki – Eponimy

Znów muszę wystąpić w obronie eponimów, czyli wyrażeń utworzonych od nazw własnych, bo na nowo słyszy się głosy zwolenników terminologii wyłącznie dosłownej. Eponimy zwalczano ponad dwadzieścia lat temu, kiedy w Państwowym Zakładzie Wydawnictw Lekarskich powołałem komisję językową do spraw m.in. mianownictwa (1984). Odnosiłem wrażenie, że członkowie komisji nie mają zaufania do zdolności umysłowych kolegów lekarzy. Starałem się przekonywać, że nie należy niepotrzebnie rugować tradycji, że eponimy są nośnikami historii medycyny i kultury. Jako znaki mają znaczenie podstawowe (dominantę semantyczną) i nie mniej ważne znaczenie uzupełniające (semantykę podporządkowaną), które razem czynią wyrażenia niepowtarzalnymi i jednoznacznymi.
Z miernym skutkiem. Utrzymywano, że historia jest dziedziną osobną, a trąbka Eustachiusza, objaw Goldflama, punkt McBurneya, choroba Leśniowskiego-Crohna (lepiej: Leśniowskiego i Crohna), zespół Downa, promienie Roentgena czy dren Martina to kryptonimy, które rzekomo utrudniają komunikację. Znaków tego rodzaju jest – mówiono – tak dużo, że „słownik medyczny stał się zbiorem zaszyfrowanych metafor, a nie nazw realnych”. Jednak przyznawano, że każdy medyk wie, co te określenia znaczą, np. że zespół Downa jest anomalią genetyczną, a promienie Roentgena rodzajem fal elektromagnetycznych, nawet jeśli mało kto pamięta, kim byli Down i Röntgen. A więc skoro medycy rozumieją te „kryptonimy”, to bez trudu rozpoznają oznaczane przez nie obiekty! Mimo to usunięto sporo pięknych wyrażeń i zastąpiono je banalnymi, niestety słabo zapamiętywalnymi. Dyskusje przycichły, sprawa pozostała.
Eponimy są zwarte, precyzyjne i łatwo odtwarzalne. Kto raz je usłyszał i zrozumiał, będzie pamiętał do końca życia. Jeśli zaś pamięta, to można liczyć na to, że pewnego dnia zastanowi się, jakie były dzieje tego, co oznaczają: który uczony po raz pierwszy to odkrył, wynalazł, opisał, a czasem – jak w wypadku np. czynnika Christmasa – jak się nazywał pacjent, u którego to znaleziono. Czyż nie jest wygodniejsze stosowanie nazwy zespół Downa niż objawy trisomii, nadmiarowego chromosomu dwudziestego pierwszego? A trąbka Eustachiusza, czy nie jest trafniejsza niż mylący termin trąbka słuchowa, jakże często utożsamiany z przewodem słuchowym zewnętrznym? Stosowanie logiki potocznej w nazewnictwie nie wychodzi językowi na dobre, wolę promienie Roentgena (rentgenowskie) niż fale elektromagnetyczne o długości 0,0001-100 nanometrów, choć nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy używali tych terminów wymiennie.
Eponimy nazwom dosłownym nie przeszkadzają, a język wzbogacają. Inne nacje eponimów się nie boją.

Piotr
MLDNER-NIECKOWSKI

http://http://www.lpj.pl
e-mail: pmuldner@bibl.amwaw.edu.pl

Archiwum