13 lutego 2017

Dziennikarze

Janina Jankowska

Władza, która zadziera z dziennikarzami, jest jak prezydent Trump, który zadarł ze służbami specjalnymi. Nic dobrego z tego nie może wyniknąć. Mój przyjaciel, który spędził ponad dziesięć lat w USA i miał stałą rubrykę ze zdjęciem w jednym z najbardziej poczytnych amerykańskich dzienników, twierdzi, że Trumpa czeka impeachment. Dyshonoru, jakiego doznały służby specjalne, słuchając pierwszego oficjalnego przemówienia prezydenta Trumpa w 2017 r., nie przepuszczą. Zobaczymy. Wracając na nasze podwórko. Nie wiem, komu z większości parlamentarnej wpadł do głowy pomysł, by ograniczyć swobodę poruszania się dziennikarzy na terenie Sejmu. Czy był to lizus, który chciał się przypodobać prezesowi, czy człowiek bez wyobraźni? Tak czy inaczej opozycja czeka na takie wpadki, a PiS podaje je na tacy. Ponieważ niemała część opozycji nazwała siebie totalną, mam podstawy zadać pytanie o plany. Czy zaczekacie Państwo do końca kadencji tego rządu, czy poszukacie okazji, aby tę kadencję skrócić? Nikt z obozu przeciwnego rządzącej partii nie odpowie szczerze na to pytanie, chyba że prof. Ireneusz Krzemiński, który w TVN24 stwierdził, iż PiS kijami trzeba przepędzić i to jak najszybciej. 16 grudnia 2016 r. w reakcji na projekt ograniczenia swobody poruszania się dziennikarzy na terenie Sejmu zaprotestowali politycy opozycji. Każdy z tej grupy wchodził na mównicę sejmową, trzymając przed sobą kartkę z napisem „Wolne media”. Pochylony nad papierami marszałek Kuchciński słyszał tylko szydercze śmiechy i nie zauważył, że poseł Szczerba posłusznie, na jego wezwanie, odłożył kartkę. Kiedy jednak poseł rozbawionym głosem zwrócił się do marszałka słowami: „Panie marszałku kochany”, nerwy marszałkowi puściły i poseł Szczerba został wykluczony z obrad. Dalszy ciąg znamy. Ale ja chciałam o dziennikarzach. W pewnym sensie nasze dziennikarskie prawa nabrały wagi, toczy się o nie bój między większością parlamentarną a opozycją. Jesteśmy języczkiem u wagi. Władza się cofnęła. Czy tym samym doceniono naszą pracę i uszanowano nasze uprawnienia? Bardzo w to wątpię. W pewnym momencie staliśmy się pożytecznym instrumentem, piłką w prowadzonej w Polsce zaciekłej grze politycznej. Nie miejmy złudzeń, każdy z polityków, którzy trzymali kartkę z napisem „Wolne media”, gdy obejmie fotel ministerialny albo inny, będzie różnymi sposobami odgradzał nas od wiedzy na temat spraw, którymi kieruje i za które jest odpowiedzialny. Niezależnie od tego, jaka opcja jest przy władzy, wszyscy jesteśmy petentami. Skąd się to bierze? Pewien psycholog społeczny powiedział mi, że źródeł trzeba szukać w naszym dziedzictwie kulturowym. Z pięknych tradycji Polski szlacheckiej najsilniej przetrwał do dnia dzisiejszego sposób traktowania podwładnych jak chłopów pańszczyźnianych. Taka nasza narodowa specyfika. Mamy to w stosunkach w miejscu pracy, nawet w korporacjach, w załatwianiu spraw na linii urząd – obywatel, wreszcie w pracy dziennikarza. Zdobywanie informacji u źródeł to czasem droga przez mękę. Mury sekretarek. Ci wszyscy ministrowie, dyrektorzy, prezesi wiedzą, że mają obowiązek informowania opinii publicznej. Lecz prawo sobie, a praktyka sobie. Jest jeden wyjątek – gdy zwycięża w nich parcie na szkło. Zatem w najlepszej sytuacji są dziennikarze telewizyjni zapraszający rozmówcę do studia. Nasi politycy zapominają, że dziennikarze to nie tylko sejmowi paparazzi, których swego czasu premier Pawlak odganiał, mówiąc: „A sio, a sio”. Dziennikarstwo obsługuje wiele dziedzin życia i ma wiele specjalizacji. Od depeszowców, reporterów, pracowników newsroomów przez dziennikarzy ekonomicznych, specjalistów od służby zdrowia, kultury, edukacji czy sportu po publicystów. To są na ogół ludzie przygotowani do prowadzenia poważnych, merytorycznych rozmów na konkretne tematy, które dobrze znają. To oni, by dotrzeć do osoby decyzyjnej, kompetentnej, muszą dostać jednorazową przepustkę do Sejmu. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum