27 lutego 2015

Chwila prawdy

Paweł Walewski

Początek roku upłynął pod znakiem pytań o sens wprowadzenia pakietu onkologicznego, czyli sztandarowego pomysłu Bartosza Arłukowicza. W tym miejscu mała dygresja: czy to faktycznie pomysł ministra? Dziś już nikt nie pamięta, że dwa lata temu lekarze skupieni w Polskim Towarzystwie Onkologicznym rozpoczęli prace nad Cancer Planem, których plon Bartosz Arłukowicz twórczo rozwinął w swoim rządowym programie.
A właściwie zwinął, gdyż podstawowe założenia strategii walki z rakiem zostały okrojone i zawężone do dwóch punktów: wzmocnienia podstawowej opieki zdrowotnej i dowartościowania Centrum Onkologii z jego ośrodkami regionalnymi.
Jak bardzo wzmocniona poczuła się podstawowa opieka zdrowotna, wszyscy mogliśmy zobaczyć 6 stycznia, kiedy dziedzińcem Ministerstwa Zdrowia dumnie kroczyli – niby trzej królowie – przedstawiciele Porozumienia Zielonogórskiego na negocjacje ostatniej szansy. Po kilkunastu godzinach ogłoszono porozumienie, które nie jest nawet paktem o nieagresji, bo nikt nie wie, jak realizacja założeń pakietu onkologicznego będzie wyglądała w praktyce. Nikt nie potrafi tego przewidzieć nawet w kierownictwie resortu, co zrozumiałe, gdyż żadna analiza na podstawie jakiegoś pilotażu nie została przeprowadzona. Zresztą nie wiem, czy akurat pilotaż zdałby egzamin, gdyby na wieść, że na Mazowszu rozdają Zielone Karty, zjechały do Warszawy rzesze pacjentów gotowych wejść bocznymi drzwiami do systemu i skorzystać z nielimitowanych świadczeń.
Minister zdrowia, wprowadzając swój pakiet onkologiczny 1 stycznia, postąpił tak, jakbyśmy mieli za nim skoczyć do basenu na główkę. A to przecież zupełnie inna konkurencja, czeka nas długi dystans, więc zupełnie inne predyspozycje są potrzebne. Konfrontacyjne napięcie między mi-nistrem a środowiskami medycznymi źle wróży na przyszłość. Po raz kolejny trzeba przypomnieć, że ochrona zdrowia to system naczyń połączonych i nie można reformować jej wycinkowo, nie pamiętając o całości. Każda reforma powodująca wyłom w systemie i buntująca lekarzy tej czy innej specjalności ostatecznie obraca się przeciwko pacjentom, bo zamiast poprawy ich warunków leczenia powstaje trudny do posprzątania bałagan. Minister zdrowia odchodzi, ale na rozgrzebanym pobojowisku ktoś leczyć się musi. Oby ten scenariusz nie urzeczywistnił się przy okazji pakietu onkologicznego, bo choroby nowotworowe to szczególnie wrażliwa dziedzina. Dyskomfort lekarzy obciążonych nowymi obowiązkami jest spory, ale jaki w takim razie jest dyskomfort pacjentów? Zdystansować się od raka przecież nie można, tak jak nie da się zamknąć przed nim drzwi i powiedzieć „strajk”. Niestety, są tacy, którzy na tym raku chcieliby koniecznie zarobić. Tylko kto ostatecznie wystawi rachunek?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum