28 stycznia 2022

PO GODZINACH – Największa Nagroda

O pokonywaniu własnych ograniczeń, wpływie sportu na życie zawodowe, zawodach ninja, zdobyciu Mount Everest i jednej ze swoich największych motywacji opowiadał Piotr Chilczuk, lekarz w trakcie specjalizacji z radioterapii onkologicznej w Narodowym Instytucie Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, w rozmowie z Adrianem Boguskim.

Jak zaczęła się pańska przygoda ze sportem?

Początkiem było pływanie na basenie w czasach licealnych, kiedy lekarz stwierdził u mnie chorobę kręgosłupa. Zalecił wtedy pływalnię. W szkole nie miałem żadnej alternatywy. Na zajęciach grało się wyłącznie w piłkę nożną, co mi zupełnie nie odpowiadało. Nie lubiłem gier zespołowych. Gdy poszedłem na studia, w ramach zajęć WF również wybrałem basen. Bieganie zaczęło się nieco później. Bardzo wiele czasu spędzałem na nauce i potrzebowałem odskoczni. Stopniowo zajęcia na basenie zmieniałem na bieganie. Na początku byłem w stanie przebiec kilkanaście metrów, ale z czasem dystans ten się wydłużał. Pamiętam jak dziś, jak się cieszyłem, kiedy przebiegłem pierwszy kilometr, a potem dwa.

Co najbardziej polubił pan w bieganiu?

Chyba fakt, że bieganie to najprostszy sport, również pod względem organizacyjnym. Pływanie wymagało znalezienia odpowiedniego miejsca, zakupu stroju, opłaty karnetu, a do biegania w gruncie rzeczy trzeba mieć tylko odpowiednie buty. Jeżeli wyjadę na wakacje, mogę uprawiać ten sport wszędzie, bez szukania pływalni czy siłowni. Bieganie na początku było dla mnie odreagowaniem codziennego stresu. Po pewnym czasie znalazłem w Warszawie grupkę osób, które spotykały się w określone dni na kilka godzin wspólnego treningu. Od nich dowiedziałem się, jak ćwiczyć i jak się odpowiednio rozciągać. Wcześniej nie wydawało mi się to aż tak ważne. Inni członkowie grupy zasugerowali mi uczestnictwo w zawodach biegowych.

Pamięta pan swój pierwszy start?

W pierwszym oficjalnym biegu wystartowałem na 10 km. Wówczas był to dla mnie dystans wręcz nie do pokonania, ale udało się! Ten bieg tak mnie „nakręcił”, że zacząłem interesować się terminami kolejnych zawodów. Później startowałem na dłuższych dystansach. Zawsze mi imponowało, kiedy ktoś mówił o przebiegnięciu maratonu i o podjęciu morderczego wysiłku. W głowie kiełkowała mi myśl, żeby pokonać te 42 km. Do tego pomysłu dostosowałem treningi. Bardzo pomagała mi ówczesna narzeczona – Natalia. Motywowała mnie i wspierała w pokonywaniu ograniczeń. No i udało się. Pierwszy maraton przebiegłem może z nie najlepszym wynikiem, ale ukończyłem go. Potem były następne maratony i półmaratony. Dziś mam na koncie 10 maratonów, troszeczkę mniej półmaratonów i bardzo wiele biegów na 10 i 5 km.

W tamtym okresie w alternatywny sposób zdobył pan również dach świata.

Znalazłem w Internecie grupę, która organizowała wchodzenie po schodach w jednym z warszawskich wieżowców. Pierwszego dnia, na jednym treningu, wszedłem na ostatnie piętro Pałacu Kultury i Nauki trzy razy. Z czasem zmieniały się budynki, był hotel Marriott, hotel Intercontinental w Warszawie, gdzie nawet 10 razy udało mi się wejść na ostatnie piętro. Nasza grupa zorganizowała zawody we wchodzeniu na ostatnie piętro hotelu Marriott przez 24 godziny. Mieliśmy specjalne chipy, które mierzyły zdobytą wysokość na podstawie liczby pokonanych schodów. Po kolei pokazywała się wysokość Gubałówki, Rysów, Mont Blanc. Celem było oczywiście osiągnięcie wysokości Mont Everestu. Udało mi się to osiągnąć w 21 godzin. Wysiłek był morderczy. Wchodzenie, zjazd windą i znowu na górę schodami, z przerwami na posiłek, lekki odpoczynek i napicie się. Zacząłem o 9.00, a skończyłem o 5.00 następnego dnia.

Czy właśnie takie doświadczenia sprawiły, że dziś realizuje się pan w biegach z przeszkodami?

Z pewnością dały mi podstawy do ich uprawiania. Jednak duży wpływ na zmianę dyscypliny miała pandemia. Przez lockdown odwołano wszystkie biegi uliczne, a brakowało mi startów. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, bo wydarzyło się to przed pełnym zamknięciem, odbywały się w Warszawie zawody Runmageddon. Kiedy miałem za sobą bieg w błocie, pokonanie takich przeszkód jak: przeskoki z drążka na drążek, wchodzenie po linie na wysokość 5 m, przesuwanie opon, to od razu zacząłem szukać podobnych zawodów i miejsc w Warszawie, gdzie można się do nich przygotowywać. Znalazłem taki punkt na Bielanach – Obstacle Center Team.

Od Runmageddonu zaczęło się zainteresowanie zawodami ninja?

O Runmageddonie słyszałem wcześniej, ale szczerze mówiąc, bałem się brać w nim udział. Sądziłem, że sobie nie poradzę, że to dla mnie zbyt trudne. Gdy go ukończyłem, stwierdziłem, że biegi uliczne są po prostu nudne. Poza tym biegając, ćwiczymy tylko dolne partie ciała, a w biegach przeszkodowych zmuszamy do intensywnej pracy wszystkie mięśnie. O zawodach ninja dowiedziałem się później. Ta dyscyplina polega na pokonywaniu niezbyt długiego toru przeszkód (jest ich 10–15) w jak najkrótszym czasie. Pierwszy tor pokonałem w lipcu podczas zawodów w Gdyni. Zawody ninja mają trochę inny charakter niż Runmageddon. Nie tyle liczy się fakt pokonania przeszkody, ile czas, w jakim wykona się wszystkie zadania. Dodam, że przed startem w Trójmieście wysłałem zgłoszenie do programu Ninja Warrior Polska. Dostałem się. Będzie można mnie zobaczyć w piątej edycji, w marcu 2022. Zapraszam do oglądania.

Przy tym wszystkim realizuje pan swoją drogę zawodową na wymagającym oddziale, ma pan rodzinę. Jak pan na to wszystko znajduje czas?

Wykorzystuję każdą wolną chwilę. Mam wiele dyżurów całodobowych w miesiącu. Czasami zdarza się na nich, że mam trochę wolnego czasu i właśnie wtedy robię pompki, staję na rękach albo ćwiczę chwyty i podciąganie na drążku, który kupiłem i umieściłem we framudze drzwi pokoju lekarza dyżurnego. Kiedy wracam do niego po wielu godzinach pracy, nawet zawiśnięcie na drążku, które rozciąga całe ciało, jest bezcenne. Raz w tygodniu chodzę na zajęcia grupowe. Najczęściej ćwiczę jednak w domu. Moje dziecko uwielbia wchodzić na mnie, kiedy robię pompki.

Czy pokonywanie przeszkód w spor-cie pomaga w pracy, w kontakcie z pacjentami onkologicznymi?

Myślę, że dzięki uprawianiu sportu jestem dużo spokojniejszy w pracy. Dostrzegam, że koledzy, którzy nie są zbyt aktywni fizycznie albo nie mają innej pasji, bardzo denerwują się wszystkim. Dziś, kiedy wychodzę ze szpitala, za jego drzwiami zostawiam sprawy związane z pracą, co pozwala odpocząć. Chyba niewiele osób ma taką zdolność. Pacjenci onkologiczni różnie reagują na nasze propozycje leczenia. Czasami nie jesteśmy w stanie pomóc, co jest niezwykle obciążające mentalnie. W takich sytuacjach propozycja leczenia w hospicjum, która wielu osobom kojarzy się jednoznacznie, przekazana spokojnie, z podkreśleniem, że to może pomóc w uśmierzeniu bólu, niejednokrotnie uspokaja również pacjenta. Taka postawa wobec człowieka przeżywającego dramat wymaga od lekarza pewności siebie. Dziś wiem, że sport, pokonywanie swoich ograniczeń, bardzo mi w tym pomaga, podbudowuje mnie.

Pasja działa na pana terapeutycznie…

Przyznam, że działanie terapeutyczne dotyczy nie tylko mnie. Kiedy ukazała się gazeta wydawana przez nasz szpital z rozmową ze mną, reakcja ludzi, którzy ją przeczytali, skłoniła mnie do zwrócenia się do „Pulsu”. W pracy koledzy i koleżanki zamiast pytać o pacjenta, pytają, jak było na ostatnich zawodach. To bardzo przyjemne, że znajomi z pracy kojarzą mnie z moją pasją. Po publikacji wywiadu poczułem, że zachęciłem ich do zrobienia czegoś pożytecznego ze swoim wolnym czasem. Lekarze często nastawieni są wyłącznie na pracę. Nawet podczas spotkań towarzyskich po paru minutach rozmowy i tak wszystko sprowadzają do medycyny.

…stanowi też zabezpieczenie przed wypaleniem zawodowym.

Moi znajomi w podobnym wieku przeżywają już pierwsze stany depresyjne lub objawy wypalenia zawodowego. Na pewno przyczyniła się do tego pandemia. Obserwuję lekarzy, którzy są często przygnębieni, mają wszystkiego dość, nie widzą szansy na poprawę. Może mniej wiek, ale przede wszystkim fakt, że mam pasję, dobrze nastraja do życia.

W jakich zawodach planuje pan wystartować?

Na stronie kalendarzbiegów.pl mogę sobie zaznaczyć, w jakim biegu chcę uczestniczyć. W 2021 r. miałem zaplanowanych już 10–15 biegów z przeszkodami, które czasami nakładały się z zawodami ninja. Organizatorzy czasami je łączą. W 2022 r. jednak, ze względu na zbliżający się egzamin zawodowy, do wiosny nie będę startował. Postaram się jednak w styczniu wziąć udział w zimowym Runmageddonie, a w pełni rozkręcę się latem.

Zamierza pan jeszcze brać udział w biegach miejskich?

Na razie nie. Nastawiam się na biegi z przeszkodami. Bierze w ich udział dużo mniej osób. Po kilku startach znam już wielu zawodników. Przede wszystkim jednak te biegi są ciekawsze. Nie wiemy, jakie przeszkody nas czekają, a to bardzo uatrakcyjnia rywalizację.

Co chciałby pan osiągnąć w sporcie i dzięki sportowi?

Chciałbym wejść do elity. Moim celem jest umiejętność pokonania każdej przeszkody. Dużo mi nie brakuje, ale jeszcze trochę muszę potrenować. Chcę też, by koledzy po fachu dostrzegli, że zawód lekarza to niejedyne, na co nas stać. Wstawiam zdjęcia na profilach społecznościowych, kiedy stoję na rękach w różnych miejscach na świecie, na dyżurze, podczas zabawy z dzieckiem. Zauważyłem, że wywołuję tym duże poruszenie w środowisku szpitalnym. Jeżeli wpłynę na kogoś swoją postawą, będzie to dla mnie największa nagroda.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum