19 października 2016

Bez znieczulenia

Marek Balicki

Dla wszystkich jest jasne, że bez zwiększenia nakładów finansowych naprawa systemu opieki zdrowotnej nie może się udać. Dlatego nie dziwi, że kluczowym postulatem wrześniowej manifestacji pracowników służby zdrowia stało się żądanie 6,8 proc. PKB na ochronę zdrowia. Podkreślam, że chodzi o nakłady publiczne, gdyż są w Polsce dość liczni zwolennicy zwiększania finansowania opieki zdrowotnej przez upowszechnianie prywatnych ubezpieczeń dodatkowych. Takie pomysły nie prowadzą do rozwiązania problemu niedofinansowania ochrony zdrowia w Polsce, a na dodatek dość skutecznie odciągają uwagę opinii publicznej od dyskusji o koniecznym zwiększaniu wydatków publicznych. W ostatnich latach taką strategię realizowała poprzednia koalicja, ogłaszając kilka razy z wielką pompą projekty ubezpieczeń dodatkowych. Z zapowiadanych pomysłów nic nie wyszło, ale na dyskusję o obowiązkach państwa czasu już zabrakło. W rezultacie nadal przeznaczamy na ochronę zdrowia 4,5 proc. PKB (przy średniej dla krajów OECD wynoszącej 6,7 proc. PKB) i okupujemy jedno z ostatnich miejsc wśród krajów europejskich. Rząd, przynajmniej w sferze deklaracji, prowadzi odmienną politykę. Mówi, że trzeba rozwijać publiczną służbę zdrowia i zwiększyć finansowe zaangażowanie państwa. W lipcu premier Szydło i minister Radziwiłł przedstawili mapę corocznego stopniowego zwiększania wydatków publicznych aż do osiągnięcia poziomu 6 proc. PKB w 2025 r. Powinniśmy być zatem usatysfakcjonowani. Chodziło przecież o to, by rząd zaczął wreszcie zwiększać nakłady na ochronę zdrowia. Czy w tej sytuacji główny postulat protestujących jest przestrzelony? Chyba nie. Po pierwsze: 6 proc. to mniej niż średnia OECD, a musimy pamiętać, że w krajach rozwiniętych udział wydatków na zdrowie w stosunku do PKB zwykle z latami rośnie. Można się spodziewać, że za 10 lat średnia OECD będzie wyższa niż teraz. Minimalnym postulatem powinna więc być obecna średnia, czyli tyle, ile chcą pracownicy. Po drugie: 10 lat to dość długi okres dochodzenia do 6 proc. PKB, zwłaszcza że proces starzenia się społeczeństwa przyspiesza. W rezultacie ten powolny wzrost może być w praktyce nieodczuwalny. Na marginesie: w Niemczech składka przekracza 15 proc. Najważniejszy problem wiąże się jednak z brakiem gwarancji, że nie skończy się tylko na obietnicach. Rząd nie przedstawił bowiem sposobu zwiększania nakładów. Najprościej byłoby znowelizować ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej i wprowadzić coroczne podwyższanie składki zdrowotnej o 0,5 proc., aż do osiągnięcia 12 proc. Tak właśnie zrobił w 2002 r. opozycyjny wówczas poseł PiS Bolesław Piecha, zgłaszając odpowiednią poprawkę do ustawy o NFZ. Składka rosła przez 5 lat o 0,25 proc. rocznie. W efekcie mamy dzisiaj 9 proc., a nie 7,75 proc., jak zakładała pierwotna ustawa. Podobnego rozwiązania należałoby oczekiwać dzisiaj, odstępując jednocześnie od likwidacji NFZ. Innych gwarancji nie będzie. Kłopot w tym, że poseł Piecha przebywa teraz w Brukseli, a naśladowców nie widać. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum