22 października 2006

Brzydkie słowo „proteza”

Dziś niemal każdą część ciała można zastąpić protezą, z wyjątkiem – miejmy nadzieję – głowy.

Witold Rudowski (1918-2001), wielki chirurg i zarazem uzdolniony pisarz, napisał kiedyś serię błyskotliwych a ponurych opowiadań (były drukowane w „Miesięczniku Literackim”) o tym, co można człowiekowi bezmyślnie, lecz sprawnie wyciąć i czym to zastąpić. Protestował przeciwko brutalnemu rozwojowi techniki (nie tylko operacyjnej), a jego humanistyczna koncepcja była zbieżna z odczuciami pacjentów.
Pacjenci nie znoszą kalectwa, to zrozumiałe, ale przede wszystkim słowa „proteza”, które o nim jaskrawo przypomina. Uważają się za poniżonych przez sam fakt zaprotezowania, że użyję terminu rehabilitantów, bez względu na to, czy chodzi o kosteczki słuchowe, zęby, czy kończynę dolną. O protezach mówią z najbliższymi tak, jakby były prawdziwymi częściami ciała, a przed obcymi udają, że nie znają pojęć tej kategorii. W domu chowają je nawet przed członkami rodziny. Słowo „proteza” wypowiadają w zasadzie tylko w gabinecie lekarskim, gdzie indziej unikają go jak ognia, a jeśli już użyją, to dla odreagowania niekończącego się stresu. Stosują zatem liczne zastępniki, eufemizmy, nieraz dowcipne i metaforyczne.
Łatwiej im mówić o sprawach ostatecznych, na przykład w chorobie terminalnej, niż o tym, co ich szpeci na co dzień. Brzydota fizyczna okazuje się bardziej dokuczliwa niż wizja rychłego odejścia ze świata, między innymi dlatego że bezlitośniej i precyzyjniej przejawia się
w języku. Wiemy, jak mocne i obezwładniające bywają argumenty ad personam, to znaczy te słowa, które odnoszą się do cech osoby. Wiemy też, jak bardzo ludziom zależy, żeby inni mówili o nich ładnie.
W kontaktach z medycyną pacjenci słyszą słowa nazywające rzeczy po imieniu. Nie chodzi tu o mówienie wprost o chorobie i leczeniu, bo wydaje się ono konieczne, ale o dobór słów. Język fachowy i tak jest mało zrozumiały. Założę się, że co najmniej połowa pacjentów nie wie i nigdy nie będzie próbowała się dowiedzieć, co naprawdę znaczą takie wyrażenia, jak „niewydolność krążenia” czy „leukocytoza”. Wiedzą, że to „coś z krwią”, i na tym koniec. Więc najwyżej nie pojmują istoty rzeczy. Ale kiedy słyszą, żeby do badania gardła wyjęli z ust (albo gorzej – z jamy ustnej) protezę (albo jeszcze gorzej – sztuczną szczękę), są przerażeni. Nie tym, że obnażą gołe dziąsła, lecz tym, że ich kalectwo zostało brutalnie nazwane. Wyjmą protezę, i owszem, tylko jak! Ukradkiem, odwracając się, chowając ten nieszczęsny przyrząd za siebie, udając, że go wcale nie ma. Myślę, że woleliby usłyszeć polecenie wyjęcia – po prostu – zębów. Ü

Piotr Müldner-Nieckowski
e-mail: pmuldner@bibl.amwaw.edu.pl

Archiwum