6 grudnia 2013

Bez znieczulenia

Marek Balicki

Minister zdrowia pozostanie jednak na swoim stanowisku. Okazało się, że dla premiera Tuska nie ma znaczenia fakt, że Bartosz Arłukowicz należy do najgorzej ocenianych członków rządu. I to nie tylko w środowiskach medycznych i organizacjach pacjenckich, ale również w sondażach opinii społecznej i głównych mediach. Niektóre oceny są wręcz druzgocące. W rankingu ministrów „Gazety Wyborczej”, opublikowanym w przededniu rekonstrukcji rządu, Arłukowicz uplasował się na ostatnim miejscu. Jako jedyny – w skali ocen od 1 do 6 – otrzymał jedynkę. Władysław Kosiniak-Kamysz, drugi lekarz wchodzący w skład Rady Ministrów, i również rządowy debiutant, potrafi uzyskiwać o niebo lepsze noty mediów i w miarę pozytywny odbiór opinii publicznej. A resort, którym kieruje, nie należy teraz do najłatwiejszych.
Co może w tej sytuacji oznaczać decyzja premiera? Chyba nikt nie uwierzy, że Donald Tusk ciągle musi spłacać polityczny dług wobec swojego ministra, w związku z jego przejściem z szeregów opozycji do ekipy rządowej w decydującym momencie kampanii wyborczej, dwa lata temu. To już historia. Dużo bardziej przekonujące wydaje się wyjaśnienie, że ochrona zdrowia nie zalicza się obecnie do priorytetów polityki rządu i do końca kadencji nic się w tej materii nie zmieni. Wymiana ministra zdrowia oznaczałaby, że zdrowie stało się znowu ważnym elementem polityki państwa i czekają nas reformy. Wspólny dla obu hipotez jest fakt instrumentalnego wykorzystania przez premiera politycznych ambicji lekarza ze Szczecina. Dwa lata temu – w osłabianiu politycznej konkurencji, a obecnie – w odkładaniu koniecznych zmian w ochronie zdrowia.
Tymczasem sytuacja w ochronie zdrowia nie jest dobra. Stan zdrowia społeczeństwa w ostatnim dziesięcioleciu przestał się poprawiać w takim tempie, jak w latach 90. Znowu tracimy dystans do krajów Europy Zachodniej. Opublikowane w ostatnich tygodniach raporty ekspertów krajowych dowodzą, że nasz system opieki zdrowotnej staje się coraz bardziej marnotrawny, a jednocześnie przeznaczamy na zdrowie za mało środków publicznych. Nierównowaga finansowa narasta.
W ciągu ostatniego roku kolejki wydłużyły się o 40 proc. Jednocześnie potrzeby rosną, bo społeczeństwo się starzeje. Progi ostrożnościowe, używając terminologii finansów publicznych, mamy więc przekroczone.
Dlaczego zatem premier Tusk nie chce się teraz zająć zdrowiem? Reformy w tej dziedzinie na początku powodują zwykle zamieszanie i powszechne poczucie pogorszenia sytuacji. Trudno też wyobrazić sobie zmiany, które nie naruszałyby czyichś interesów, a to oznacza konflikty. Przed czekającymi nas w ciągu najbliższych dwóch lat kampaniami wyborczymi jest to dla rządzących przedsięwzięcie bardzo ryzykowne. Tym bardziej że pozytywne efekty mogą przyjść dopiero za jakiś czas, na przykład po wyborach. Odłożenie sprawy wydaje się więc mniejszym ryzykiem politycznym. Wygodniej zająć się takim kłopotem już po wszystkich wyborach. I być może będzie to już kłopot całkiem innego rządu.
A pacjenci? Oni przecież nie zastrajkują.

Archiwum