1 marca 2007

Listy

Gwoli historycznej prawdy

W serii artykułów o rodzinach lekarskich ukazał się tekst dotyczący rodziny Kamińskich. Gwoli historycznej prawdy wymaga on uzupełnienia.
W sierpniu 1944 r. ze względu na ostrzał artyleryjski postanowiono przenieść oddział chirurgiczny (i inne oddziały) do budynków szkolnych, m.in. do siedziby Weterynarii. Należy w tym momencie wspomnieć, że Szpital Praski przez całą okupację funkcjonował w Bursie Studentów Żydowskich (niedaleko szpitala), a sam budynek szpitalny władze niemieckie przeznaczyły na wojenny lazaret.
W latach 1944-1948 dzięki staraniom Wydziału Szpitalnictwa Szpital Praski został wyremontowany. Kolejno przenoszono tu szpitale „wojenne”. Ze względu na potrzeby – duży napływ chorych wymagających pomocy chirurgicznej – zdecydowano utworzyć aż 4 oddziały chirurgiczne.
Ordynatorem I Chirurgii został dr Mieczysław Pyrzakowski, który przez pewien czas pełnił także obowiązki dyrektora szpitala. II Oddział to Klinika Uniwersytetu Warszawskiego, kierowana przez dr. Tadeusza Butkiewicza. Ordynatorem III Oddziału został dr Kazimierz Wejroch.
I wreszcie IV Chirurgia, której ordynatorem był właśnie
dr Wincenty Kamiński (pełniący również obowiązki dyrektora szpitala). Dr Wincenty Kamiński pracował w Szpitalu Praskim aż do emerytury, podobnie jak pozostali ordynatorzy. Byli to znakomici chirurdzy, cieszący się uznaniem
i szacunkiem chorych. Wykształcili wielu specjalistów chirurgów, niektórzy z nich zrobili później karierę naukową.
Obecnie w Szpitalu Praskim pozostał tylko jeden oddział chirurgii.
Leszek OKULICZ
b. z-ca dyrektora
Zespołu Opieki Zdrowotnej Praga Północ
i b. naczelny lekarz Szpitala Praskiego

W sprawie ordynacji

Ze smutkiem oraz narastającym niepokojem słucham
o pomysłach NFZ dotyczących ścisłej kontroli oraz ewentualnej weryfikacji ordynacji lekarskiej.
Postawienie diagnozy, a następnie leczenie chorej osoby jest świętym prawem i obowiązkiem każdego lekarza.
To właśnie lekarz, a nie jakiś urzędnik, odpowiada moralnie (i cywilnie) za przebieg kuracji. (…) Po to każdy z nas, lekarzy, kończył sześcioletnie studia, odbywał szereg staży i składał uroczystą przysięgę.
Jeśli przedstawiciele NFZ oraz MZ uważają, że większość lekarzy leczy źle (nieskutecznie lub zbyt drogo), to zamiast wydawać pieniądze na kontrole niech lepiej zainwestują
w odpowiednie szkolenia z zakresu prawidłowej ordynacji leków. W końcu, jeśli według NFZ większość lekarzy popełnia błędy przy ordynacji, to znaczy, że problem leży
u podstaw, czyli na poziomie kształcenia zasadniczego.
Z drugiej strony rozwiązaniem problemu mogłaby być całkowita likwidacja zawodu lekarza w Polsce. Po co bowiem utrzymywać rzesze ludzi, którzy i tak nie chcą leczyć (zasłaniając się normami czasu pracy), a jak już leczą, to według NFZ robią to źle. Do tego wciąż bezzasadnie domagają się podwyżek (…). Nie będzie strajków, nie będzie korupcji, nie będzie problemu z budżetem. I wszyscy będą szczęśliwi.
Piotr SŁAWIŃSKI
Szpital Praski w Warszawie

Szpital IV Rzeczypospolitej

Moja 91-letnia ciocia złamała szyjkę kości udowej. Trafiła do jednego z większych warszawskich szpitali na oddział chirurgii urazowej. Ciocię stosunkowo szybko zoperowano. Uruchomienie i rehabilitacja przebiegały sprawnie. Została wypisana, unikając zapalenia płuc, co jest częstym powikłaniem u pacjentek w tym wieku.
Aliści, już w domu, pojawiły się obrzęki nóg, co było następstwem małego ruchu i leżenia. Zlecono cioci środki tiazydowe w celu odwodnienia, ale tracąc sód, traciła również potas. Jego braki nadrabiała kalipozem, który przedawkowała, doprowadzając do dużej hyperkaliemii. Z poważnymi zaburzeniami sercowymi trafiła do tego samego szpitala, ale już na oddział wewnętrzny. Hyperkaliemię opanowano, ale przy okazji rozpoznano u cioci zapalenie płuc (którego nie było). Podano antybiotyk AUGMENTIN. Ponieważ wspomniany antybiotyk nie znalazł wrogich pneumokoków, zaczął, z nudów, zabijać pożyteczną florę bakteryjną jelit, co doprowadziło do wyniszczających biegunek. Często, a szczególnie w nocy, pacjentka prosiła o basen, co spotykało się ze złością dyżurnej salowej lub pielęgniarki.

Historia cioci, aczkolwiek w szpitalach codzienna, była okazją do przyjrzenia się nędzy
naszych szpitali. Kolacja: dwie kromeczki chleba i dwa plasterki wędliny, odrobina masła. – Poproszę nóż – mówi ciocia do salowej.
– Zaraz przyniosę. I rzeczywiście przynosi, tylko że łyżkę. – Niech pani posmaruje trzonkiem, nie mamy noży (sic!).
Rzecz się dzieje w szpitalu w XXI wieku. Z oddziału wewnętrznego wozi się „R” pacjentów przez podwórko na rentgen. Sam widziałem, jak spod koca wystawały pacjentowi gołe nogi (a był wtedy mróz). Są to obrazki z dużego szpitala w Warszawie, a co się dzieje na prowincji?
Od powietrza, głodu, ognia i służby zdrowia zachowaj nas, Panie.
Ciocia żyje.
Jerzy BOROWICZ

Archiwum