1 lipca 2006

Sagi rodzinne: Jeśmanowie

Koniec epoki

Jeśmanowie herbu Korczak walczyli pod Grunwaldem, po zwycięskiej bitwie uczestniczyli też w pertraktacjach pokojowych z Krzyżakami. Wiek później, w 1509 roku, z nadania Zygmunta Starego, wojewoda Krzysztof Jeśman objął w posiadanie majątek na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. Na tych ziemiach Jeśmanowie będą rządzić i gospodarować ponad 400 lat. Odejdą razem z Polską. „Zginęli, ponieważ byli Polakami” – napisze po latach o swoich rodzicach dr Władysław Andrzej Jeśman. W tych lakonicznych słowach zawiera się spora część prawdy o końcu pewnej epoki.

Berdowicze

W 1935 roku, w majątku rodzinnym Berdowicze – powiat słonimski, województwo nowogródzkie – umiera Władysław Jeśman. Tu się urodził, tu przeżył życie, tu je zakończył. Można śmiało powiedzieć, że miał szczęście. Z następcami było już zgoła inaczej, a i z poprzednikami bywało różnie. Ponoć pradziad Władysława przegrał majątek w wyniku nadmiernego zaufania do możliwości swojego konia. – I tak stracił Synkowicze. Przeniósł się do Berdowicz, rezygnując nawet z drugiego nazwiska: Synkowski – opowiada dr Alicja Jeśman. Śladem obecności Jeśmanów w Synkowiczach pozostał ufundowany przez nich kościół. Jest też legenda o zatopionych srebrach rodzinnych. Miejscowi przez wiele lat przeszukiwali tamtejsze stawy, bo o tych srebrach mówiła cała okolica. Może do dziś tam leżą, a może w ogóle nie istniały…
Władysław Jeśman po studiach przyrodniczych na Uniwersytecie Petersburskim pracował w Ministerstwie Rolnictwa. W 1904 roku osiadł w majątku i szybko stał się wybitną postacią w województwie. Założyciel i przewodniczący Towarzystwa Rolniczego w Słonimiu, prezes Związku Ziemian oraz Banku Rolniczego, poseł do Dumy. W niepodległej Polsce organizował administrację państwową na Kresach Wschodnich, najpierw jako wicewojewoda, a później wojewoda brzeski.
W Berdowiczach były pola, lasy, sady, 14 stawów rybnych z groblami, hodowla koni, a także kuźnia, krochmalnia, mleczarnia, serownia, lodownia, tartak. Dwór był ogromny, modrzewiowy. – Tylko elektryczności nie mieli – mówi dr Alicja Jeśman. – Dziad mojego męża uważał, że trzeba żyć jak ludzie dokoła. I nie wolno zmniejszać zatrudnienia, żeby wszyscy mieli pracę.
Sukcesy gospodarskie były w dużej mierze zasługą Czesława Jeśmana – syna Władysława, który po studiach rolniczych w Niemczech wrócił do rodzinnego majątku i z powodzeniem wykorzystywał w praktyce zdobytą wiedzę. Ożenił się z Cecylią z Izdebskich, lekarką. W 1926 roku Cecylia otrzymała dyplom lekarski na Uniwersytecie Warszawskim. Podpisały go sławy ówczesnej medycyny: prof. prof. Stefan Pieńkowski – rektor, Adam Ferdynand Czyżewicz i Antoni Leśniowski. Po dyplomie wyszła za Czesława Jeśmana i zamieszkała w Berdowiczach. Nie musiała rezygnować z zawodu, w majątku i okolicy nie brakowało pacjentów. Zajmowała się głównie ginekologią i położnictwem.
Mimo niezaprzeczalnych zasług syna dla rozwoju majątku Władysław nie uczynił go swoim dziedzicem – opowiada dr Alicja Jeśman. – Zapisał majątek wnukowi, czyli mojemu mężowi. Bo Czesław miał wielką słabość do kobiet, a jego ojciec nie mógł tego znieść. Czarę goryczy przelała sprawa futra. Czesław kupił je jako niespodziankę dla żony, ale paradowała w nim pani rejentowa. No i wybuchł skandal. Tego Władysław Jeśman już nie wytrzymał. Cecylia też nie wytrzymała. Spakowała manatki i wyjechała do Dereczyna, zabierając dzieci. W tamtejszym ośrodku zdrowia przyjęto ją z otwartymi ramionami. Lekarz o takich kwalifikacjach rzadko trafiał na odległą prowincję. Z czasem jednak wybaczyła mężowi i wróciła do Berdowicz.

Wojna
20 września 1939 roku do Berdowicz wkroczyli czerwonoarmiści. Czesława Jeśmana zabrali, Cecylię z dziećmi przegnali, majątek zarekwirowali.
Znaczna wada wzroku i przestrzelona w młodości ręka uniemożliwiły Czesławowi pójście na wojnę. Teraz, jak wielu Polaków z ziem zagarniętych przez Sowietów, został zesłany za Ural, do wyrębu lasu. Jak długo wytrzymał? Zachowała się jego kartka do kuzyna
w Wilnie, wysłana 28 kwietnia 1941 roku z okolic Swierdłowska. Pisze w niej: „Prosiłbym o coś ze starego ubrania, bieliznę czy obuwie, no, jeślibyś dołożył paczkę Bokserów lub Rakiet i główkę czosnkową lub śledziową, to, rozumie się, że się nie pogniewam”.
Jest jeszcze jeden ślad. 31 marca 1942 roku Cecylia Jeśman pisze
z Dereczyna do 14-letniego Władysława Andrzeja, którego wysłała do szkoły w Warszawie: „Są wiadomości, że tatuś jest za granicą. Myślę, że Bóg da, że to prawda”. Martwi się, że nie wysłała synowi paczki
z materiałem na koszule, kąpielówkami, skarpetkami i drobiazgami. Kuzynka, która miała jechać do Warszawy i zabrać paczkę, nie dostała przepustki. O sobie tylko tyle: „Ja jak zawsze mam moc pracy, teraz chodzę na lekcje białoruskiego”. Pracuje wciąż w tym samym ośrodku zdrowia, mieszka z córką u księdza na plebanii. – I w obecności 6-letniej córki została zamordowana. A ci, którzy ją zastrzelili, zabronili pochowania zwłok – opowiada dr Alicja Jeśman. – Dopiero po kilku dniach miejscowy pop z położną pochowali ciało w nikomu nieznanym miejscu. W okolicy działały różne partyzantki, wzajemnie się zwalczające. Ona była lekarzem, zapewne pomagała wszystkim i to mogło być podłożem zbrodni.
Małą Marysią zaopiekowali się sąsiedzi, potem ciotka zabrała ją do Warszawy.
W latach 80. Władysław Andrzej Jeśman z żoną odwiedzili jego rodzinne strony. W Berdowiczach był kołchoz. Z zabudowań gospodarczych ocalała tylko wielka kamienna stodoła. W sadzie pachniało jabłkami. – Spotykamy człowieka, a on mówi do męża: „Paniczu, jedzcie jabłka, to jeszcze wasz dziad sadził te drzewa. Ja tu pilnuję, żeby nie rozkradli”. Po dworze ani śladu – spalony. „Wróciły pany po pierwszej wojnie, to wrócą i po drugiej. Trzeba spalić, żeby nie mieli do czego wracać”. Tak wtedy uradzili, a teraz nam o tym opowiadali.

Ocaleni
Alicja i Władysław Andrzej Jeśmanowie – każde z osobna
– zostali podczas Powstania Warszawskiego wywiezieni na roboty do Niemiec. Przed wojną Alicja mieszkała z rodzicami przy Lesznie pod 86. Kiedy podczas okupacji Niemcy wytyczyli granice getta, jej dom znalazł się w najbliższym sąsiedztwie. – Widziałam kobietę z dzieckiem skaczącą z czwartego piętra budynku na rogu Leszna i Żelaznej. Było powstanie w getcie, a my nic nie wiedzieliśmy, myśleliśmy, że to likwidacja. Pamiętam dwudziestu ludzi powieszonych na dwóch długich balkonach – na każdej tralce wisiał człowiek.
Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, ojciec Alicji, Bronisław Koszwa, poszedł na Chmielną na zbiórkę zgrupowania Gurta. W AK był od początku, szkolił młodzież w Kampinosie. – Około 7 sierpnia wpadł do domu z wiadomością, że mamy uciekać do ciotki na Grzybowską. Ale już 14 sierpnia byli tam Niemcy. Pognali nas do Pruszkowa, potem wepchnęli do pociągu do Niemiec. Wyrzuciłyśmy przez okno kartkę, że żyjemy. Dostała ją ciotka w Łowiczu, napisała do ojca do stalagu i tak się później odnaleźliśmy. Po tej strasznej podróży: ścisk, roje pluskiew, brak wody i jedzenia, znalazłyśmy się z mamą w obozie przejściowym w Dreźnie. A tam sami ludzie z powstania. Byłam wtedy tak głodna, że śniły mi się kluski.
Trafiły do szpitala jako sprzątaczki. I tam właśnie Alicja, zapytana przez niemiecką pielęgniarkę, kim chce zostać, odpowiedziała bez namysłu: lekarzem, choć wcale jeszcze nie myślała o przyszłości.
Do Warszawy wróciły 1 września 1945 roku. Dom na Lesznie był zburzony, zamieszkały u znajomych na Poznańskiej, gdzie w jednym pokoju nocowało po 11 osób. Po powrocie ze stalagu ojciec odbudował dach nad pokojem z kuchnią, kilka domów dalej, i byli u siebie.
Dwa lata później Alicja jest już studentką medycyny. Na Wigilii Koła Medyków siada obok niej Władysław Andrzej Jeśman, dla przyjaciół Andrzej. „Czy ta szminka farbuje?” – „Pan nie będzie próbował”. Pobierają się po dwóch latach. Za złote monety wysupłane przez jego krakowską ciocię kupują 12-metrowy pokoik przy Nowogrodzkiej. Zaczyna się wspólne życie.
Podczas studiów W. A. Jeśman pracuje na etacie pomocy lekarskiej w przychodni, potem w szpitalu na Solcu. Nakaz pracy małżonkowie otrzymują do Bytomia, spędzą tam dwa lata. W. A. Jeśman rozpoczyna specjalizację z ortopedii w klinice prof. Mariana Garlickiego, kończy ją w Warszawie. W 5 lat po dyplomie jest już specjalistą II st. Po kilku latach, pod kierunkiem prof. W. Kamińskiego w Szpitalu Praskim, uzyskuje dyplom specjalisty II st. w chirurgii ogólnej. W życiu ma dwie pasje: chirurgię i podróżowanie. Ze swoim dorobkiem zawodowym i znajomością czterech języków może zacząć starania o pracę za granicą. Alicja Jeśman jest już wówczas specjalistką II st. z ginekologii i położnictwa.
W 1966 roku wyjeżdżają na kontrakt do Tanzanii, gdzie przez 5 lat W. A. Jeśman kieruje oddziałami chirurgicznymi w szpitalach wojewódzkich i stołecznym. Zwiedzają Afrykę. Na następny kontrakt wyjadą w 1975 roku do Nigerii. Obydwoje pracują tam na stanowiskach głównych konsultantów.
Dr Alicja prowadzi oddział ginekologiczno-położniczy General Hospital w Yola. I znów podróżują: Europa, USA, Kanada. 10 lat w tropikach on przypłacił chorobą układu krążenia, ona ciężkim wirusowym zapaleniem wątroby. – Ale było warto. Przeżyliśmy wielką przygodę – uśmiecha się
dr Alicja.
Dr Władysław Andrzej Jeśman zmarł w 2003 roku. Ich dwie córki nie poszły w ślady rodziców, są anglistkami. Ü

Ewa Dobrowolska

Archiwum