14 października 2003

Szpital na Inflanckiej

Dobra kondycja, ale potrzebna perspektywa rozwoju

Pacjentki, które decydują się na leczenie lub rodzenie dziecka w szpitalu ginekologiczno-położniczym przy ul. Inflanckiej w Warszawie, zwykle są bardzo zadowolone ze swojego wyboru. W grubych murach, pamiętających jeszcze koniec XIX wieku, jest sterylnie czysto i zacisznie, a przyjazne stosunki między personelem rzutują na ogólną atmosferę w placówce. W ostatnich kilku latach w szpitalu przeprowadzono wiele zmian, np. zmniejszono liczbę łóżek – ze 138 do 93. Efekt tych zmian jest korzystny, systematycznie obniżają się koszty. Szpital, chyba jako jeden z nielicznych w województwie, nie jest zadłużony. A przecież jest placówką jednoprofilową, zakres jego usług obejmuje m.in. dziedzinę, w której na skutek zmian demograficznych znacznie zmniejszyła się liczba świadczeń – ogólna liczba porodów w kraju spadła. Jednak w szpitalu na Inflanckiej utrzymuje się na stałym poziomie – ponad 2 tys. rocznie.
Do wspomnianych zmian trzeba zaliczyć przygotowanie bloku porodowego A, o podwyższonym standardzie rodzenia – pojedyncze pokoje z telefonem i telewizorem, zwiększona obsada, możliwość towarzyszenia osób bliskich. Niestety środki otrzymywane z kasy chorych, a obecnie NFZ nie pokrywają kosztów takiego porodu i część z nich pacjentki muszą ponosić same. Dodatkową opłatę wnoszą też za znieczulenie zewnątrzoponowe w przypadkach, gdy nie ma do tego wskazań lekarskich, a one chcą z niego skorzystać.
W placówce jest też: drugi blok porodowy – o nieco niższym standardzie, oddział noworodków – zmniejszony, bo dzieci leżą z matkami, a także oddziały – ginekologii, patologii ciąży oraz „jednego dnia”.
Szczególnie ten ostatni oddział cieszy się dużym powodzeniem – wykonywane w nim są wszystkie drobne zabiegi ginekologiczne, niewymagające dłuższego pobytu w szpitalu, w tym sporą część stanowią operacje laparoskopowe. Znaczne skrócenie hospitalizacji, czasami nawet do jednego przedpołudnia, odpowiada zapracowanym kobietom. Na tym oddziale w ogóle nie czeka się na miejsce. Natomiast na poważniejsze zabiegi – ok. 2 tygodni.
– Pacjentki często wybierają naszą placówkę jako miejsce zabiegu czy też hospitalizacji w przypadku patologii ciąży – mówi dr Anna Obłocka, zastępca ordynatora oddziału ginekologicznego. – Gdyby pieniądze naprawdę szły za pacjentem, nie mielibyśmy żadnych kłopotów. Ale tak nie jest. W ubiegłym roku np. wykonaliśmy 1500 zabiegów jednego dnia, a kasa chorych zapłaciła tylko za 900. Na szczęście dopłaciła za wszystkie porody ponad limit, w tym wydatnie zwiększyła limit zabiegów jednego dnia.
Po zabiegach szpital zapewnia stałą opiekę we własnej przychodni, jak również 21-dniową opiekę po porodzie. Jeżeli w tym czasie cokolwiek stanie się noworodkowi, natychmiast może wrócić do szpitala wraz matką.
W 1997 r. placówka, jako jedna z pierwszych w Warszawie, otrzymała tytuł „Szpital przyjazny dziecku”. Podstawą uzyskania tego tytułu było promowanie naturalnego karmienia piersią.
– Tytuł ten otrzymaliśmy już dwukrotnie – mówi Iwona Hyska, zastępca dyr. ds. pielęgniarek i położnych. – Było przy tym dużo pracy (wprowadzenie systemu „10 kroków”, edukacja pacjentek skłanianych do tego, by karmiły piersią, pozbyły się złych nawyków dokarmiania butelką, „wykreślenie” smoczków z użytku), a żadnych wymiernych korzyści finansowych. Tylko splendor i dyplom, ale to nas nie zniechęciło. Mamy przychodnię laktacyjną z bezpłatnymi konsultacjami dotyczącymi karmienia piersią. Ostatnio przystąpiliśmy do programu badania przesiewowego słuchu u wszystkich noworodków. Przygotowujemy się także do akredytacji, zaczęliśmy już zmiany (remonty) w izbie przyjęć i bloku operacyjnym, monitorujemy zakażenia szpitalne, wprowadzamy standardy w poszczególnych jednostkach chorobowych, wdrożyliśmy schemat postępowania z odpadami medycznymi.
Szpital jest otwarty, rodziny mogą odwiedzać go o każdej porze dnia, choć otwarcie to bywa czasami uciążliwe dla pacjentek.
W szpitalu dominują sale 2 – 3-osobowe, większe są tylko na patologii ciąży. Wyposażenie to m.in. aparatura do monitorowania ciąży w ostatnim trymestrze (7 ap.), 2 usg. Kadra składa się z 16 ginekologów (w tym 7 z II st. specjalizacji), 76 pielęgniarek i położnych, większość z wykształceniem średnim i kursami kwalifikacyjnymi z anestezjologii i intensywnej terapii, z pielęgniarstwa operacyjnego, 2 mają specjalizację. Ponadto szpital zatrudnia 5 anestezjologów, 5 pediatrów i 4 konsultantów (internista, urolog, okulista i chirurg).
Placówka prowadzi własną kuchnię. Choć koszt dzienny wyżywienia (8 zł) jest – zdaniem pracowników – wysoki, nie chcą go zmniejszać, bo ciężarne pacjentki i matki karmiące muszą być odżywiane dobrze.
Organem założycielskim szpitala jest urząd prezydenta stolicy, ale nie ma z tego tytułu żadnych korzyści. Nie otrzymuje dotacji na remonty ani zakup sprzętu, a każdy wydatek musi być konsultowany z organem założycielskim. Samodzielność jest iluzoryczna. Trudno też robić długofalowe plany.
Gdyby przyszłość szpitala była sprecyzowana – mówią zarządzający – to stworzylibyśmy kompleksową wizję opieki nad kobietą w ciągu całego jej życia: od leczenia bezpłodności, przez opiekę w okresie ciąży i porodu, aż po leczenie okresu menopauzy i schorzeń gruczołów piersiowych. Mamy doskonałe położenie – w centrum Warszawy, a jednocześnie w miejscu spokojnym, na pięknej, dużej działce. Obiekt, choć stary (budowany na urząd celny dla Dworca Gdańskiego w czasach zaboru rosyjskiego, dopiero po II wojnie światowej stał się szpitalem), jest w bardzo dobrym stanie, a wyposażenie w sprzęt jest dostateczne. Mamy wszystkie atuty, ale tworzenie planu strategicznego wymaga jednak dłuższej perspektywy czasowej.
– Ogólna kondycja naszej placówki jest dobra – mówi Janusz Siemaszko, dyrektor szpitala od 10 lat. – Zajmujemy trzecie miejsce (na 11 szpitali i oddziałów ginekologiczno-położniczych) pod względem liczby porodów w Warszawie, po szpitalu św. Zofii i klinice na Karowej. Jest to ok. 2,5 tys. porodów rocznie. Podobnie w czołówce jesteśmy pod względem wykonywanych operacji. A jednak – po doświadczeniach 2000 r., kiedy to niespodziewanie znaleźliśmy się na „czarnej liście” szpitali zadłużonych, a więc planowanych do likwidacji – nie jesteśmy pewni swojej przyszłości. A zadłużeni wówczas nie byliśmy. Efektem tamtych wydarzeń było znacznie zmniejszenie naszego kontraktu. Mimo to przetrwaliśmy, a następne lata były lepsze. Pacjentki chętnie wybierają nasz szpital, nawet te spoza miasta (9 proc.), mamy pacjentki z Radomia, Grodziska, Żyrardowa, Sochaczewa, z obrzeży Warszawy. Nie znamy zamierzeń władz w stosunku do naszego szpitala, najczęściej dowiadujemy się o nich z prasy, ale nie wszystkie – na szczęście -okazują się prawdziwe. W tym szpitalu nie ma już co restrukturyzować, a połączenie z innym lub przeprofilowanie wydaje się niecelowe. Natomiast poszerzenie zakresu świadczeń w ramach podstawowego profilu byłoby dla nas ze wszech miar korzystne. Ale o tym nie możemy sami decydować.

Małgorzata Skarbek
Fot. Marek Stankiewicz

Archiwum