2 grudnia 2011

Silne kobiety, ideowi mężczyźni

Ewa Dobrowolska

cz.1

Rodzina, w której razem z krewniakami można się doliczyć blisko dwudziestu medyków, to rzadkość. Kamińscy są albo lekarzami, albo dentystami. Przed wojną organizowali w Ciechanowie kasę chorych, po wojnie tworzyli struktury służby zdrowia.
A wszystko zaczęło się w latach 30., od przyjazdu Barbary Kluczkówny do Ciechanowa.

Barbara i Zygmunt

Była jedną z pięciorga rodzeństwa z chłopskiej rodziny spod Makowa Mazowieckiego. Cała piątka zdobyła wyższe wykształcenie. Po maturze w pułtuskim gimnazjum w 1925 r. Barbara rozpoczyna studia w Państwowym Instytucie Dentystycznym w Warszawie, do którego zostaje przyjęta po konkursie matur. – Wyższe wykształcenie moja matka i jej rodzeństwo zawdzięczali swojej matce, a mojej babce. Mając na głowie dzieci i dom, ze wszystkim musiała sobie radzić sama – opowiada prof. dr hab. Bibiana Mossakowska. – Dziadek był leniwym działaczem chłopskim i nigdy nie było go w domu. O mojej matce nauczyciele gimnazjum mówili „mądra głowa, starczy za trzy”. Taka właśnie była.
„Mądra głowa” zostaje po studiach asystentką prof. Alfreda Meissnera, jednego z pionierów chirurgii stomatologicznej w Polsce. Ma etat, ale ledwo wiąże koniec z końcem. Mieszka kątem na Lwowskiej, skąd do pracy na Krakowskim Przedmieściu chodzi pieszo, oszczędzając na komunikacji. Jeśli chce błysnąć elegancją, wypożycza sukienki od Hersego. Dorabia korepetycjami. Wielkomiejskie atrakcje są poza zasięgiem jej możliwości finansowych. Gdy więc trafia na ogłoszenie ciechanowskiej kasy chorych, która poszukuje dentysty, chwyta swoją szansę – ma dość biedowania.
W Ciechanowie jest jedynym lekarzem dentystą w całym powiecie. Zaczyna dobrze zarabiać. Wkrótce u jej boku staje mężczyzna. Zygmunt Kamiński jest synem Konstantego i Bronisławy Kamińskich. Jego ojciec, po odsłużeniu sześciu lat w armii carskiej, był ekonomem w majątkach ziemskich w Gogolach Wielkich, Koniewie i Szczuczynie. „Laluś, lord” – mówi o Zygmuncie matka Barbary, i nie jest to komplement. A on, przystojny i elegancki urzędnik syndykatu, podobał się kobietom. – Zawsze było pełno bab wokół tatusia – wspomina prof. Bibiana Mossakowska. – Wino, kobiety i śpiew to był jego żywioł. A mama wklejała do albumu zdjęcia męża z panienkami i wszelkie zastrzeżenia odpierała niezmiennie: „A cóż winien Zygmuś, że taki śliczny?”.
Ale Zygmunt lalusiem nie był. Mając 15 lat, zgłosił się na ochotnika na wojnę z bolszewikami. Służył w 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich. Został ranny w nogę. W 1939 r. żegna się z żoną i córką i znów idzie na wojnę jako ochotnik.
A potem jest Powstanie Warszawskie i – da capo. Najpierw jednak po kampanii wrześniowej wraca do domu, do Ciechanowa. Ale już na początku 1940 r. zostaje wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców do Generalnej Guberni. Decydują się na wyjazd do Warszawy. Na Marszałkowskiej pod nr. 40. Barbara i Zygmunt otwierają lecznicę dentystyczną. Zygmunt uczy się protetyki w szkole dentystycznej, otrzymuje dyplom technika. Wstępuje do AK, zostaje podporucznikiem, ma pseudonim Kalina. Lecznica jest punktem kontaktowym akowców. Podczas Powstania obejmuje komendanturę szpitala powstańczego mieszczącego się w piwnicy przy Hożej pod nr. 13. 8 września w szpital trafia bomba. Ciężko ranny w głowę, zostaje wyniesiony na noszach z miasta i przewieziony do obozu w Pruszkowie. – A jeszcze pod koniec lipca był z nami, na letnisku w Żabieńcu, zakopywał obrazy Kossaka i kosztowności wywiezione z Warszawy – opowiada córka. – Obiecał wrócić za dziesięć dni, bo, mówił, to się szybko skończy. Tymczasem dopiero po upadku Powstania przywieźli go z Pruszkowa do Żabieńca, na furmance, wciąż ledwo żywego. Twarz i głowę miał w bliznach. Jeden z odłamków pozostał u podstawy jego czaszki do końca życia.

Bisia

Bibiana Kamińska urodziła się w Ciechanowie w 1933 r., trzy lata po ślubie rodziców, Barbary i Zygmunta. Powodzi im się świetnie. Barbara pracuje na cały dom, zatrudnia siedem osób. Rodzi drugie dziecko, synka Grzesia. Czteroletni chłopiec staje się ofiarą epidemii heinemediny i po czterech dniach umiera. – Po śmierci Grzesia zaczęłam kuleć – opowiada prof. Mossakowska. – Kiedy przenieśliśmy się do Warszawy, przeszłam trzy operacje w renomowanej prywatnej klinice przy ul. Emilii Plater. Niemal cały rok, z niewielkimi przerwami, przeżyłam z nogą w gipsie.
Ma wówczas osiem lat. O chodzeniu do szkoły nie może być mowy. Ale uczy się pod kierunkiem nauczycielki, która przychodzi do niej codziennie. Dzięki temu może pójść od razu do trzeciej klasy szkoły Platerówny, a wkrótce, po likwidacji szkoły, na tajne komplety. Długo jeszcze będzie walczyć z cierpieniem fizycznym i psychicznym. Ma krótszą nogę, musi nosić buty ortopedyczne. – Uratowała mnie rehabilitacja – wspomina. – Ojciec rehabilitował mnie ćwiczeniami sportowymi i tańcem, ucząc modnego wówczas lambeth-walka. Ciężar ciała trzeba było przenosić z jednej nogi na drugą. Kiedy stawałam na tę chorą, przewracałam się. Tata mnie podnosił i powtarzałam ćwiczenie. To właśnie wtedy postanowiłam, że zostanę lekarzem i będę operować chore dzieci.
Kiedy z nogą jest już znacznie lepiej, Bisia rzuca się na głęboką wodę. Szaleje na parkiecie, sali gimnastycznej, stoku narciarskim. Nareszcie jest szczęśliwa. I wie, że w życiu nie można się poddawać. W szkole mówią o niej Bisia-Przebisia.
Po wyzwoleniu rodzina Kamińskich przebywająca do tej pory w Żabieńcu wsiada na furmankę i jedzie do Warszawy, do domu przy Marszałkowskiej 40. – Dojeżdżamy, a tu kupa gruzów, do środka nie można się dostać, bo obydwa wejścia zawalone. A z gruzów surrealistycznie wystaje fotel dentystyczny.
Pojechali więc do Ciechanowa, do swojego starego domu. – I kolejna niespodzianka. W naszym domu Ruscy z żonami. Mama wpakowała się do stołowego, a tam na całej podłodze siano. Mówi im, że nigdzie się stąd nie ruszy, bo to jej dom. I tak koczowaliśmy na tym sianie z Ruskimi przez kilka tygodni, dopóki nie wyjechali. Rozstaliśmy się w zgodzie.
Po wojnie Zygmunt i Barbara Kamińscy włączają się w pracę u podstaw przy organizowaniu służby zdrowia w Ciechanowie i okolicach. Tworzą gabinety stomatologiczne: w szkołach, fabrykach, przychodni przyszpitalnej, gdzie Barbara wprowadza chirurgię szczękową. Zygmunt zostaje inspektorem powiatowego wydziału zdrowia, z czasem zaczyna się udzielać społecznie, jest m.in. radnym. Mają też własny gabinet, dzięki czemu znów im się dobrze powodzi.
W 1951 r. Bisia – „iskierka”, „klasowa pieszczotka”, jak jej napisał w wierszyku do pamiętnika polonista i wychowawca w ciechanowskim Gimnazjum im. Zygmunta Krasińskiego, zdaje maturę. I zgodnie z deklaracją z dzieciństwa wybiera medycynę. Przy jej urodzie, uzdolnieniach artystycznych ujawnionych w teatrze szkolnym nie było to wcale takie oczywiste. Ale Bibiana Kamińska jest konsekwentna.
– Byłam słabym dzieckiem i nie nadawałam się na medycynę – ocenia po latach tamtą Bibianę prof. Mossakowska.
– Ale nie wyobrażałam sobie siebie w innej roli. A kiedy zostałam przyjęta do Akademii Medycznej w Gdańsku, natychmiast zapisałam się do kółka chirurgicznego i starałam się jak najdłużej przebywać w klinice, zwłaszcza podczas ostrych dyżurów.
W kwestii wyboru medycyny nic nie działo się w jej życiu przypadkiem. Gdańska Akademia to była przemyślana decyzja. Bo przecież o przyjęciu na studia decydowało w 1951 r. pochodzenie. – Moje było fatalne, kułacko-burżujskie, do tego ojciec akowiec. Gdańsk był daleko od moich papierów, w Warszawie łatwiej byłoby sprawdzić. Mimo to mnie nie przyjęli. „Nawet forsa nie pomogła” – cieszyli się złośliwcy w Ciechanowie. No nie, postanowiłam, nie odpuszczę. I zaczęłam działać.
Obeszła wszystkich świętych, począwszy od rektora, a na wysokich czynnikach partyjnych skończywszy. Oprócz urody i elokwencji miała jeszcze jeden atut – bardzo dobrze zdany egzamin wstępny. Nie było wówczas zwyczaju powiadamiania kandydatów o ocenach egzaminacyjnych. Dowiedziała się od jednego z członków komisji. Została przyjęta.

Cdn.

Archiwum