10 maja 2003

Mowa Ziemi Świętej

W odróżnieniu od innych miast Izraela, niewiele różniących się od europejskich, Jerozolima jest szczególna. „Miasto pokoju” staje się często, wbrew swej nazwie, miastem niepokoju. Wynika to oczywiście z bliskiego współistnienia dwu różnych nacji: Izraelczyków i Palestyńczyków.

Jedni i drudzy są już zmęczeni wojną, w której po obu stronach giną niewinni ludzie, a kraj pogrąża się w kryzysie ekonomicznym. Każdy z tych narodów jest wartościowy i wyjątkowy. Izraelczycy nie są zwykłymi Żydami, a Palestyńczycy – zwykłymi Arabami.
Polak, który przyjeżdża do Izraela, może być zaskoczony tym, jak Izraelczycy różnią się od stereotypowych opinii rozpowszechnionych w Polsce na temat Żydów. Zgodnie z nimi przeciętny Żyd to osoba żyjąca przeszłością i podejrzewająca wszystkich Polaków o antysemityzm. Ten stereotyp ukształtowały wystąpienia osób ze środowisk organizacji żydowskich spoza Izraela na temat Szoah czy wydarzeń w Jedwabnem. Zupełnie nie przystaje on do współczesnych Izraelczyków. Żydzi z Izraela (stanowiący zaledwie 20% ludności żydowskiej świata) rozliczyli się już z przeszłością, starają się uporać z bieżącymi problemami swojego kraju i nieraz ukrywają niechęć wobec tych Żydów z diaspory, którzy nie chcą wrócić do Izraela, a za to przodują w wyrażaniu opinii w sprawach dotyczących również Izraelczyków.
Mieszkańcy Izraela są dumni ze swojego języka, literatury i osiągnięć gospodarczych kraju. Kultura żydowska jest bliska europejskiej. Wprawdzie wszędzie można spotkać niezwykłe enklawy ortodoksyjnych wyznawców judaizmu, takie jak dzielnica Mea Szearim w Jerozolimie, gdzie ma się wrażenie, że człowiek nagle zmienił epokę, ale Izraelczycy nie są w większości zwolennikami nacjonalistycznej ideologii żydowskiej, o czym dobitnie zaświadczyły wyniki ostatnich wyborów.
Każdy Izraelczyk bardzo ceni swój język. Nowoczesny hebrajski, w swoich podstawach wzięty żywcem z Biblii, stanowi jedyny znany przypadek nowoczesnego użycia języka martwego. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nagle Włosi dochodzą do wniosku, że wracają do łaciny. A po założeniu pierwszych kolonii i kibuców coś takiego właśnie uczynili Żydzi. Faktem jest, że – rozproszeni po całym świecie – nie mieli własnego języka, najczęściej był używany niemieckopochodny jidisz. Oczywiście trzeba było udoskonalić gramatykę, bo w starożytnym hebrajskim właściwie nie występują czasy w naszym rozumieniu, oraz stworzyć wiele nowych słów określających pojęcia ze współczesnego świata. Tym zajmuje się do dziś specjalna komisja z Uniwersytetu Hebrajskiego, prowadząca różne sondaże i ankiety. Każdy może być twórcą nowego określenia, pod warunkiem że spełni ono kryteria semantyczne i zostanie dopuszczone przez tę komisję do użycia. Kiedyś Kneset (parlament izraelski) rozpoczynał obrady od nauczenia się kilkunastu nowych słów, które właśnie zostały ustalone; taka powtórka ze szkoły – oj, przydałaby się panom posłom w polskim parlamencie. Są też w hebrajskim słowa przeniesione z polskiego, jak kapota czy bałagan, albo dość podobne, jak na przykład nudnik (taki typ nudziarza). Mnie się najbardziej podobają frazy pobrzmiewające starożytnym językiem biblijnym. Na międzynarodowym lotnisku im. Ben Guriona w Tel Awiwie pierwszy napis po hebrajsku, jaki się widzi, to „Witamy”, co tłumaczy się dosłownie: „Błogosławieni, którzy przybywają!”. Można też być zaskoczonym, widząc na ulicy napis „Uwaga”, bo po hebrajsku oznacza to: „Wznieś serce!”.
Pierwsze kontakty z Palestyńczykami i z językiem arabskim bywają natomiast traumatyczne dla Europejczyka. Trzeba to przetrwać, by zacząć rozumieć. Na początku hałas w dzielnicy arabskiej, krzyki, bałagan działają odpychająco. Dopiero potem zaczyna się zauważać, że są też wśród Arabów ludzie i ludziska, a hałas panuje dlatego, że mowa ma wiele gardłowych dźwięków i nawet w ustach małego dziecka brzmi jak krzyk. Najłatwiej to zrozumieć, gdy się ma znajomego Araba, który mówi również w jakimś języku europejskim. Kiedy idzie się z nim ulicą, rozmawiając, dajmy na to, po angielsku i nieoczekiwanie spotka on znajomego, ma się wrażenie, że kolega Arab nagle zaczął krzyczeć na spotkanego człowieka. Ale że ktoś się wydziera, to wcale nie znaczy, że się złości, tylko taką intonację ma jego język. Dociera to do nas, kiedy wszyscy przechodzą na angielski i poziom decybeli znacznie się obniża.
Rzuca się też w oczy, że Arabowie nieco inaczej niż my, Europejczycy, komunikują się ze sobą; stosują więcej gestów, częściej wyrażają emocje. W opanowaniu dykcji arabskiej pomagał mi kiedyś pewien bardzo życzliwy Arab z tutejszej wspólnoty neokatechumenalnej, student uniwersytetu i nauczyciel w szkole. Zaczęliśmy wspólnie rozgryzać arabskie teksty liturgiczne. „Nie, abuna, to nie tak się wymawia” – mówił, szturchając mnie w rękę. „O, właśnie tak, doskonale” – cieszył się szczerze, poszturchując mnie znowu, tym razem z radości. Po półgodzinie miałem posiniaczone całe ramię. Wtedy pojąłem, że w kwestii porozumiewania się z ludźmi muszę się jeszcze dużo nauczyć.
Nie wszyscy Palestyńczycy mieszkają w dzielnicach arabskich – na starym mieście czy we Wschodniej Jerozolimie. Spora ich część ma obywatelstwo izraelskie, rozmawia swobodnie po hebrajsku i mieszka wśród Żydów. Tak jest w Jaffie, Hajfie czy Tel Awiwie. To dowodzi, że oba te narody mogą się spokojnie dogadać. Wielu Palestyńczyków to ludzie bardzo wrażliwi, nic w tym dziwnego, należą do najbardziej wykształconej narodowości arabskiej.
Zupełnie inna – niż wśród Palestyńczyków mieszkających w miastach izraelskich – jest ich sytuacja w niektórych częściach Autonomii Palestyńskiej, gdzie widać biedę, nawet nędzę (mieszkają tam wyłącznie Palestyńczycy). Wiele dobrego robi Kościół katolicki, który prowadzi różne szkoły, sierocińce i przyjmuje do nich wszystkich, nie patrząc na narodowość czy religię. Czasem kogoś może to nawet dziwić, no bo jak to: katolicka szkoła, a wśród uczniów przewaga muzułmanów. Na szczęście my, chrześcijanie, nauczyliśmy się od Jezusa, że wszyscy ludzie są braćmi, i to widać na Bliskim Wschodzie. Papież Jan Paweł II, cieszący się ogromnym autorytetem również w Izraelu, nieustannie podkreśla ze spokojną pewnością, że chrześcijaństwo, z rewelacją Jezusa, który odkrywa ludzkości Boga jako dobrego i kochającego Ojca, jest religią tak przyjazną człowiekowi, że nie trzeba go bronić siłą, ono po prostu obroni się samo. Można bez obaw żyć w pokoju ze wszystkimi innymi religiami.

ks. Sławomir ABRAMOWSKI

Autor (ur. 1965 r.) jest lekarzem, członkiem OIL w Warszawie, absolwentem Akademii Medycznej w Warszawie. Pracował jako lekarz w: II Klinice Kardiologii CMKP w Warszawie, w Szpitalu Grochowskim, Centrum Leczenia Odwykowego w Warszawie, III Oddziale Chorób Wewnętrznych i Ośrodku Ostrych Zatruć Szpitala Praskiego.
W roku 1993 wstąpił do Archidiecezjalnego Seminarium Misyjnego „Redemptoris Mater” w Warszawie. Po przyjęciu święceń pracował 4 lata jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w parafii św. Tomasza Ap. w Warszawie na Ursynowie. W tym roku akademickim obronił doktorat z teologii biblijnej na Papieskim Wydziale Teologii w Warszawie. Był na misjach w: Rosji, Kazachstanie, Gruzji. Od 7 miesięcy przebywa na misji w Izraelu.

Archiwum