28 maja 2011

Z mojego punktu widzenia

Z wielką tremą startuję w „Pulsie”, bo przyznam szczerze, że na służbie zdrowia mało się znam, a od 20 lat mało z niej korzystam. Chyba Pan Bóg dał mi stosunkowo dobre zdrowie albo nie dość zdyscyplinował do wykonywania regularnych badań. Kiedy w czasie nieczęstych wizyt widzę, ile lekarze mają papierkowej roboty, nie śmiem ich obciążać dodatkowo moimi, jeszcze niezbyt poważnymi sprawami. Naprawdę są bardziej potrzebujący.
Ponieważ oprócz zdrowia jestem obdarzona życiowym doświadczeniem, tj. wiekiem nadto dojrzałym, zachowałam w pamięci wspaniałą postawę lekarzy z czasów „Solidarności”. Tej z okresu zwanego karnawałem i tej, kiedy po 13 grudnia 1981 r. do nastrojów karnawałowych było nam już daleko. Lekarze, generalnie służba zdrowia, osoby zrzeszone lub niezrzeszone w NSZZ „Solidarność” Służby Zdrowia, pomagali mnie i wielu moim kolegom przetrwać trudne czasy stanu wojennego.
Ponieważ dodatkowo Pan Bóg obdarzył mnie pamięcią o takich sprawach, fakt ten będzie rzutował na mój punkt widzenia. Innymi słowy jestem dosyć odporna na obecne podziały polityczne. Nie mam przywiązania czy stosunku emocjonalnego do żadnej z grających na scenie politycznej partii. Mam je do przyzwoitych ludzi, niezależnie, w jakiej partii się usytuowali. Wybrałam zatem bardzo niewygodną pozycję we współczesnej Polsce – bycia ponad podziałami. Tego dziś się nie toleruje, za to się płaci. Wypowiadając jakąkolwiek opinię, z każdej ze stron jest się atakowanym. Jednocześnie wiele się zyskuje – wewnętrzną wolność.
To tytułem wstępu, by czytelnik wiedział, z jakich pozycji patrzę na bieżące wydarzenia.
Lektura książki Grossów „Złote żniwa” na moment oddala głośne aktualności: burzliwą debatę na temat OFE, kolejne odsłony wyniszczającego Polskę konfliktu między PO a PiS-em, nawet oczekiwaną od lat decyzję Trybunału Konstytucyjnego o uznaniu stanu wojennego za niezgodny z prawem.
„Czy książka Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross jest Polakom potrzebna?” – takie pytanie zadano w jednej ze stacji telewizyjnych, w programie, w którym gościli autorzy. W 84 proc. SMS-ów padła odpowiedź: NIE. Dlaczego?
Lektura „Złotych żniw” jest ciężkim przeżyciem, choć Grossowie nie odkrywają rzeczy nowych. O bezczeszczeniu miejsc zagłady, rozkopywaniu żydowskich grobów, grabieży na ludzkich szczątkach powstało wiele prac naukowych, pisała o tym prasa polska już w latach 1945-1946, ale kto to pamięta? W czasach PRL-u na lata zapanowała w tej sprawie cisza. Szmalcownicy szantażujący Żydów, a potem przekazujący ich gestapo, odeszli w cień. Plądrowanie grobów w poszukiwaniu pożydowskich kosztowności, niezbite fakty morderstw na Żydach, nawet procesy z tym związane, były tematem tabu, nieobecnym w obiegu społecznym, w prasie, w programach szkolnych, w filmie czy literaturze. Myśmy o tym nie wiedzieli.
Wychowywałam się na filmie „Ulica Graniczna”, w którym młodzi warszawiacy przedzierali się na pomoc swoim żydowskim przyjaciołom, gdy wybuchło powstanie w getcie. Rada Pomocy Żydom „Żegota”, bohaterowie Powstania Warszawskiego, polscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata wypełniali naszą wyobraźnię o tamtych czasach. Trudno się dziwić, że prawda o stodole w Jedwabnem, jaką przyniosła pierwsza książka Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, była dla nas szokiem. Wielu buntowało się, odrzucało tę wiedzę, jakby miała moc unieważnienia tamtego bohaterskiego nurtu. Trzeba było 10 lat, by się z tą prawdą zmierzyć, przyjąć ją, nie tracąc szacunku dla naszej historii.
Dziś stajemy przed nowym wyzwaniem – esejem historycznym „Złote żniwa”. Zebrane tam fakty trzeba poznać i przyjąć z głęboką refleksją. Jednak nie wszystko. Mamy prawo dyskutować z wnioskami, jakie autor z tych faktów wyciąga. W książce, może mniej dosadnie niż w licznych wypowiedziach medialnych, Gross stwierdza: „Mord i rabunek Żydów był normą obowiązującą wśród Polaków”.
– To nieprawda! – krzyknęła moja ciotka, która przeżyła okupację niemiecką. – Dlaczego on nas poniża? – i poprosiła o lekarstwo. A Gross ciągnie opowieść, że to nie margines, ale całe społeczeństwo traktowało Żydów jak zwierzynę łowną, że naturalnym zachowaniem każdego Polaka, który spotkał Żyda, było oddanie go w ręce granatowych policjantów lub gestapo. Takie uogólnienia bolą. „Mordowanie, denuncjowanie, plądrowanie zwłok to było działanie oparte na normie obowiązującej. To wszystko przez Kościół katolicki…” – mówi Gross w jednym z wywiadów. Uogólnienia bez dowodów i dostatecznej analizy źródeł. O tym trzeba mówić.
Historyk Paweł Machcewicz wykazuje, że źródła historyczne autorzy książki potraktowali selektywnie, zniekształcając tym obraz czasów. Nawet jeśli założyli, że esej ma tylko uzupełniać „bohaterski nurt” historii czynami „ciemnymi”, nie przedstawili źródeł, „których analiza uprawniałaby uznanie grabienia i mordowania Żydów przez Polaków za normę społeczną” – stwierdza stanowczo krakowski historyk Marcin Zaremba.
Taki dialog trzeba prowadzić. Nie obrażać się, nie rzucać inwektywami. Rozmawiać.

Janina Jankowska

Archiwum