4 października 2019

Wspomnienia II

Radosław Kuszyk

(1953–2018)

Radku, znaliśmy się ponad 40 lat. Szmat czasu, nieprawdaż? A z drugiej strony, bynajmniej nie była to ścisła znajomość. Tylko przez pierwsze dwa lata moich studiów spotykaliśmy się regularnie. Zarażony miłością do filmu, zostałem zwabiony do Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Medyk”, który wtedy prowadziłeś. I wpadłem po szyję! Zaczęło się „niewinnie” od „Adalen 31” Bo Widerberga, potem niemal co tydzień odbywałem szkolenie z kinematografii. Od Ciebie, Radku, dostałem fascynującą propozycję poprowadzenia DKF „Medyk”, kiedy kończyłem właśnie drugi rok studiów na Akademii Medycznej, a Ty zbliżałeś się do ich końca i chciałeś poważniej przysiąść fałdów, nie rozpraszać się na filmowe zabawy.

Zostałeś specjalistą radiologiem. Natknąłem się na Ciebie podczas zajęć w Klinice Pediatrycznej przy ul. Litewskiej. Trafiłeś do zespołu świetnego szefa, naukowca i dydaktyka, prof. Andrzeja Marcińskiego. I tam zapewne, mając znakomite wzorce, ale i dzięki osobistym przymiotom, zostałeś cenionym specjalistą. Widać po wspomnieniach, że byłeś też dobrym nauczycielem i bardzo lubianym kolegą. Nie spotykaliśmy się już potem, może kilka razy gdzieś przemknęliśmy obok siebie, zamieniliśmy parę słów. Nie poznałem Cię więc w medycznej działalności bezpośrednio. W mojej pamięci pozostaniesz jako człowiek kina.

                                                                                                                 Waldemar Czerwoniec

 

Danuta Pisarek-Miedzińska

(1930–2019)

Prof. Danuta Pisarek-Miedzińska była moją szefową, gdy praktykowałem w Klinice Ginekologiczno-Położniczej Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Kliniką do 1988 r. kierował prof. Janusz Kretowicz, a prof. Danuta Pisarek-Miedzińska była jego prawą ręką. Poznałem Ją już wcześniej, pracując jako pomoc pielęgniarska w II Klinice Ginekologii i Położnictwa przy ul. Karowej. Status studenta, członka Studenckiego Koła Naukowego, pozwalał nam pełnić rolę… „piątego koła u wozu”, czyli czwartego dyżurnego. Jeszcze nie lekarza, ale już „czeladnika” dopuszczanego do asystowania doktorom i położnym przy porodach i zabiegach. W klinice prowadzonej przez prof. Ireneusza Roszkowskiego ówczesna Pani Docent należała do dość licznego grona doktorów habilitowanych budujących jej wysoką pozycję. Podczas przydługiego remontu placówki Pani Profesor trafiła na okres przejściowy do Szpitala Bielańskiego. Tam także miałem okazję korzystać z Jej wiedzy, kiedy prowadziła dla studentów wykłady, przekazywała nam uwagi praktyczne. I tak się szczęśliwie złożyło, że w 1981 r. rozpocząłem staż pod skrzydłami tandemu profesorskiego Kretowicz-Miedzińska.

To było niezwykłe, wspaniałe dziesięć lat kształtowania się pod okiem naszych Mistrzów. Życzliwych, popychających nas do przodu, sprzyjających karierze, wymagających, ale sprawiedliwych. Otwierali nam oczy nie tylko na tajniki fascynującej specjalności, ale także na świat. Wyjazdy na krajowe i zagraniczne kongresy, staże i stypendia były zawsze przez nich popierane i wspomagane. To niecodzienna praktyka, więc po latach tym bardziej doceniam, że Pani Profesor z chęcią zabierała swoich asystentów na zagraniczne sympozja naukowe, pomagała załatwiać formalności również wtedy, gdy nie brała udziału w wyjeździe. A w czasach socjalizmu każdy wyjazd służbowy wymagał akceptacji Ministerstwa Zdrowia, a w nim co najmniej życzliwości, nie tylko decydentów, ale także skromniejszych urzędników. Pani Profesor, zaprzyjaźniona ze wszystkimi, a czasem po prostu uparta, otwierała wszystkie drzwi. Dzięki pozytywnemu nastawieniu szefostwa miałem szansę przy okazji uczestnictwa w międzynarodowych kongresach odwiedzić z Panią Profesor Bratysławę (jeszcze w Czechosłowacji), Greifswald i Erfurt (jeszcze w NRD) oraz Bregenz nad Jeziorem Bodeńskim w Austrii. Ta ostatnia eskapada objęła poza udziałem w ultrasonograficznym Drei-Laender-Treffen także wizytę w Wiedniu i zwiedzanie jednego z najpiękniejszych miast Austrii i Europy – Salzburga. Niezapomniane przeżycie!

Nasza kliniczna „mama” bez zazdrości szczyciła się asystentami jako lepiej władającymi językami obcymi. Jednak sama, choć bez tej biegłości, pilnie śledziła piśmiennictwo angielskie i niemieckie. Pamiętam Jej fiszki i zapiski. Nie można było wtedy nic „wygooglować”, więc Pani Profesor bywała niezastąpioną skarbnicą wiedzy, z jakich artykułów i książek skorzystać, skąd wygrzebać informacje i cytaty. Pomagała nam piąć się po szczeblach kariery zawodowej i naukowej. Do tego stopnia, że jeden z niefrasobliwych kolegów, nota bene ulubiony asystent, na pytanie, czy już napisał doktorat, z kamienną miną odpowiadał: „Pani Profesor już nad tym pracuję”. Potrafiła w błyskawicznym tempie załatwić u kolegów i koleżanek profesorów recenzje potrzebne „na wczoraj”, pukała do każdych drzwi w interesie kliniki i jej pracowników, wyrzucana drzwiami wracała oknem, nie poddawała się. A życie ciężko Ją doświadczyło. Córka niewidomego organisty
i pianisty z Piotrkowa Trybunalskiego edukację szkolną odbyła pod okupacją niemiecką na tajnych kompletach. Pracę zawodową rozpoczęła w Łowiczu. Wcześnie straciła męża, także lekarza. Wychowała samodzielnie dwie córki, dochowała się wnuków. Dotknęła Ją przedwczesna śmierć córki, odejście rodziców. Nigdy nie widziałem Jej jednak przybitej, zniechęconej. Niemal zawsze pełna energii, zarażająca innych entuzjazmem, z otwartym sercem i umysłem. Dzięki temu, mimo upływu lat, była wiecznie młoda duchem. Pojawiała się na kongresach, gdzie pierwsze skrzypce grali Jej wychowankowie i młodsi o kilka pokoleń lekarze. Dobry, ciepły Człowiek. Spełniona jako lekarz, wychowawca i nauczyciel, żona, matka i babcia.

Tak Ją zapamiętamy.

                                                                                                               Waldemar Czerwoniec

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum