12 czerwca 2021

Lekarze na szlaku

Dr Dariusz Bobola, kierownik SPZOZ w Gniewoszowie, przez lata związany z oddziałem chirurgicznym szpitala w Kozienicach, przekonuje, że dla lekarza poruszanie się pieszo nie musi się ograniczać do szpitalnych obchodów. Prowadzony przez niego Lekarski Klub Turystyczny pozwala poznawać piękno Polski podczas wypraw pieszych, rowerowych, kajakami i łódkami. – Tworzymy okazje do wymiany doświadczeń i poglądów oraz środowisko wzajemnego wsparcia – zapewnia w rozmowie z Michałem Niepytalskim.

 

Jak udaje się panu pogodzić pracę chirurga i kierownika placówki medycznej z tak czasochłonną rozrywką jak turystyka?

Czas znaleźć trzeba. Człowiek nie żyje samą pracą. Odskocznia jest konieczna dla zachowania higieny psychicznej. Ale też nie robię tego z przymusu. Sprawia mi to przyjemność, więc wolnego czasu szukam sam z siebie. Podobnie pozytywne podejście mają koleżanki i koledzy z klubu, więc nawzajem się dopingujemy.

Wszystko zaczęło się…

Początki działalności klubu sięgają roku 1994. To był pomysł kilku osób z oddziału chirurgicznego szpitala w Kozienicach – pierwszy pieszy rajd po Puszczy Kozienickiej. Wówczas liderem przedsięwzięcia był dr Sławomir Jakubowski, który w kolejnych latach rozwijał działalność klubu „Pro-Mile”. Ja przyłączyłem się w roku 1996. Wówczas, po ukończeniu studiów, trafiłem właśnie na chirurgię do Kozienic. Kiedy dr Jakubowski wyjechał do pracy zagranicę, ja przejąłem prowadzenie klubu, ale Sławek do dziś pozostaje naszym honorowym prezesem. Początkowo działaliśmy, można powiedzieć, towarzysko, a w 2002 r. podjęliśmy współpracę z Komisją Sportu ORL w Warszawie. Od tego czasu izba patronuje naszym przedsięwzięciom, pomaga nam finansowo i organizacyjnie.

Realizujecie cykliczne imprezy.

W zasadzie realizowaliśmy do ubiegłego roku, bo w 2020 plany pokrzyżowała pandemia. Najważniejszą imprezą, która stanowi kontynuację tej sprzed 27 lat, jest rajd pieszy. Tylko pierwszy rajd odbył się w naszej puszczy. Podczas kolejnych coraz bardziej oddalaliśmy się od miejsca zamieszkania. Po kilku latach dotarliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego, potem m.in. do Białowieskiego. Zdobywaliśmy też góry, np. Turbacz, byliśmy w Pieninach, Bieszczadach, Gorcach i wielu innych miejscach. Każdy rajd ma oczywiście swoją plakietkę i podobną formułę. Jest wyprawą dwudniową, pierwszego dnia pokonujemy około 15 km, drugiego zwykle nieco mniej. Nocujemy w różnych warunkach, ale staramy się, żeby były turystyczne, korzystamy więc zarówno ze schronisk, jak i z namiotów. Wieczorami oczywiście palimy ogniska i śpiewamy.

A innego rodzaju wyprawy?

Od 2001 r. organizujemy spływy kajakowe w najróżniejszych miejscach. Kilkakrotnie odbywaliśmy rejsy żeglarskie. Co roku wracamy też tam, gdzie wszystko się zaczęło, czyli do Puszczy Kozienickiej, na Rajd Świetlików. Organizowany jest na początku listopada, w porze wieczorno-nocnej, dlatego uczestnicy, czyli owe świetliki, startują z latarkami czołowymi na głowach. W imprezach bierze udział od 20 do nawet 60 osób, lekarzy z rodzinami, bo chcemy, by taki charakter miał nasz klub – rodzinny. Skład jest względnie stały, choć oczywiście na przestrzeni trzech dekad zmieniał się, a klub się rozrastał. Na początku członkami były wyłącznie osoby skupione wokół szpitala w Kozienicach. Potem dołączali koledzy i koleżanki m.in. z Radomia i Warszawy, ale też klubowicze z dalszych zakątków świata, bo nasi członkowie nawet jeśli wyjeżdżają zagranicę, nie tracą z nami kontaktu. Przyjeżdżają na rajdy z Irlandii i Portugalii, bo mają do klubu i naszych imprez ogromny sentyment.

Wspólna wyprawa krajoznawcza, a przede wszystkim nocne ognisko, jest nie tylko okazją do odpoczynku, ale również do integracji środowiska lekarskiego.

Tak, zawsze to podkreślam. Zapewniamy szansę wymiany doświadczeń i poglądów, środowisko wzajemnego wsparcia. To przynosi całkiem wymierne efekty. Pamiętam jak przed kilkunastu laty, w okresie strajków, podczas spotkań klubowych z kolegą ze związku zawodowego wspólnie negocjowaliśmy warunki pracy. Uczestnictwo w wyprawach umacnia nas jako grupę zawodową.

Czy po niemal 30 latach istnienia klubu są w nim tylko lekarze z wielkim turystycznych doświadczeniem, czy pojawia się świeża krew?

Był moment, kiedy mówiliśmy, że się starzejemy, a młodych nie ma. Ale pojawili się. Dziś spektrum wieku członków klubu jest bardzo szerokie. Są i lekarze tuż po studiach, są emeryci. Niektórzy młodzi to dorosłe potomstwo starszych członków klubu, którzy kiedyś zabierali dzieci na nasze wycieczki. Teraz ci młodzi zabierają swoje dzieci i mamy imprezy wielopokoleniowe. Aspekt zbliżania różnych pokoleń lekarzy jest wart podkreślenia.

Jak rajdy zmieniały się przez lata?

Nie jest tajemnicą, że kiedyś podczas rajdu pieszego najpoważniejszy problem polegał na tym, że ktoś się zgubił. Od lat telefony komórkowe są powszechne, te z nawigacją nieco krócej, ale też już jakiś czas. Na samym początku naszej działalności komórki były jeszcze całkowitą nowością. Gdy ktoś się zgubił, nie można było wiele zrobić. Trzeba było czekać, że się zguba sama znajdzie, więc bywało nerwowo. Kiedyś też zupełnie inaczej informowaliśmy się o imprezach. W latach 90., jak wspominałem, grono klubowiczów ograniczało się do osób związanych ze szpitalem w Kozienicach i porozumiewaliśmy się osobiście, w pracy. W wyniku rozrastania się grupy musieliśmy zaprząc do pracy telefony. Dziś łączność ułatwia Internet, przede wszystkim dzięki niemu udaje się utrzymywać kontakt z naszymi członkami w innych miastach i państwach.

Czy istnieje coś stałego? Jakaś rajdowa tradycja?

Zawsze przed wyruszeniem na wędrówkę robimy sobie wspólne zdjęcie. Powtarzamy też rytuały organizacyjne – robimy odliczanie, ustalamy osobę, która otwiera przemarsz i która go zamyka. Te osoby wymieniają się informacjami przez krótkofalówki. Staramy się, by organizacja wyprawy miała charakter profesjonalny. Warto dodać, że nazwa naszego klubu „Pro-Mile”, choć żartobliwa, odnosi się do mil, a więc pokonywanego dystansu, a nie do promili. Lubimy dużo chodzić, choć przyznam, że poziom trudności wypraw nie jest stały. W dużym stopniu zależy od warunków, czyli od pogody, również pogody ducha, bo czasem po prostu nasz nastrój nie sprzyja ekstremalnemu wysiłkowi.

Wracając do telefonów. Skoro dziś wszyscy je mają, czy podczas rajdu często z nich korzystacie?

Absolutnie nie, tego problemu wśród nas nie ma. Sporadycznie zdarza się załatwianie jakichś spraw zawodowych przez telefon. Nie widzę też, by ktoś szczególnie dużo się telefonem „bawił”. Potrafimy się odciąć, choć – jak wspomniałem – są wśród nas osoby w różnym wieku. Może nie nadążamy za duchem czasów.

Czy w czasie pandemii trwała działalność klubowa?

Niestety nie, musieliśmy ją zawiesić. Ostatnią imprezą był Rajd Świetlików w 2019 r. Sezon zaczynamy zwykle w maju lub czerwcu od naszego rajdu, a przygotowania do niego trwają od początku wiosny. Tymczasem pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce wykryto w połowie marca. Sytuacja była napięta, zagrożenie zupełnie nowe, nikt z nim nie był obyty, schematy postępowania kształtowano ad hoc, więc trudno było realnie myśleć o większym wypadzie. W końcu zabroniono nawet wstępu do lasów. W sierpniu i na początku września, kiedy zwykle urządzamy spływy, zanotowaliśmy spadek liczby zachorowań i zastanawialiśmy się nawet, czy nie przenieść rajdu na ten termin. Uznaliśmy jednak, że odpowiedzialna będzie rezygnacja z wyjazdu także i w tym terminie, choć mimo obostrzeń niektórzy przecież wyjeżdżali. Bardzo szybko okazało się, jak słuszna była ta decyzja, bo jesienią pojawiła się przecież druga, tragiczna fala zachorowań. Nie ominęła przecież i lekarzy. Jeden z naszych klubowych kolegów musiał być podłączony do respiratora.

Wypadów klubowych nie było, ale zgaduję, że nie porzuciliście aktywności fizycznej w terenie.

Moim żywiołem są wyprawy rowerowe, więc w tej sytuacji tym bardziej dałem się mu pochłonąć. Mam to szczęście, że mieszkam na obrzeżach Puszczy Kozienickiej, gdzie jest mnóstwo szlaków zarówno pieszych, jak i rowerowych. W zasadzie jeździe na rowerze poświęcałem każdą wolną chwilę, tak jak wspominałem, przede wszystkim dla higieny psychicznej. Czasem ktoś mi towarzyszył. Wiem, że inni klubowicze też starali się „nie zaśniedzieć” i w mniejszych grupkach urządzali sobie wypady w głąb puszczy. Nawet zimą.

A co dalej z działalnością klubu?

Oczywiście, z każdym miesiącem coraz bardziej oswajamy się z nowymi warunkami, trwają szczepienia, więc jest bezpieczniej. Dlatego planujemy powrót na szlaki. W końcu organizowaliśmy wędrówki przez 27 lat, szkoda by było to teraz porzucić. Nie mamy jeszcze skonkretyzowanych planów, bo na przeszkodzie stoją m.in. kwestie finansowe związane z zapewnieniem transportu, ale mam nadzieję, że już jesienią dojdzie do przełomu w tym zakresie

Podziękowanie

Najserdeczniej dziękuję dr Irenie i dr. Andrzejowi Sadownikom za nieocenioną pomoc w znalezieniu miejsca dla mojego ratunku, troskę o przebieg mojej choroby, wielką życzliwość, empatię i serce. Dziękuję również dr Julicie Roszkowskiej, mojej lekarce pierwszego kontaktu, za ukierunkowanie drogi ratowania mojego życia i za całą dalszą opiekę oraz nieustającą życzliwość i empatię. Składam również serdeczne podziękowania moim przyjaciołom i znajomym kardiologom dziecięcym i lekarzom innych specjalności za okazaną troskę.

Wdzięczna pacjentka i koleżanka Mirosława Sielska-Wojtaszek

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum